Swojego czasu, zupełnie dla mnie samego niespodziewanie, znalazłem się pomiędzy politykami o twarzach bardzo dobrze znanych z „okienka”. Nie będę ich wymieniał z nazwisk, ale był tam cały przekrój naszej sceny. Stałem sobie z kolegą tuż za wieszakiem z ubraniami, bo nie mam instynktu czapkowania, i nie miałem ochoty odgrywać roli Leona Kunika, tylko raczej życzyłem sobie jak najszybciej stamtąd uciec. Zresztą owi politycy najwyraźniej potraktowali nas jako element wystroju wnętrza, bo nawet nie raczyli odpowiedzieć na nasze staropolskie dzień dobry. Wyjątkiem okazał się nie kto inny jak nowy od wczoraj szef PSL-u, pan Piechociński. Podszedł do nas, zagaił i choć byliśmy dla niego osobami najzupełniej anonimowymi, wcale nie dał nam tego odczuć. To dużo nam mówi o charakterze pana Piechocińskiego. Choć pamiętam do dziś, ten wzrok, wilczy chciałoby się powiedzieć, który wywoływał wrażenie obcowania z kimś kto potrafi, owszem, łagodnie i przyjaźnie, ale też stanowczo pokazać komuś gdzie raki zimują.
Jeśli na naszą planetę spadłby jakiś kosmita z zadaniem opisania struktury polskiej polityki i jej ogólnego charakteru, to z pewnością rozdział jego pracy poświęcony PSL-owi byłby rozdziałem głównym, a może nawet stanowiłby owej pracy clou. Bo kto jest największym politycznym beneficjentem tzw. transformacji ustrojowej? Czy nie partia, która w dyskretnej ciszy przemieniła się z PZPR-owskiego satelity w ludowych demokratów i przetrwała dwadzieścia lat niemal w niezmienionej formule? Dwa razy premierostwo, kilka koalicji rządowych, masa samorządów i sprawne omijanie afer i aferek. Żadnych przesadnych wzlotów, ale też i zero upadków na twarz, żadnych turbulencji, zmian nazwy i przewrotów majowych. Czy ktoś ma coś na PSL poza zarzutami o rodzinny nepotyzm w remizach i słynną już obrotowość? Bądźmy poważni.
PSL do mistrzostwa doprowadził sztukę politycznego kamuflażu. Jak jest dobrze, to PSL ma premiera albo co najmniej wice. Jak jest gorąco, to PSL schodzi na peryskopową i wypływa na powierzchnię dopiero wtedy, gdy po powierzchni morza pływają szczątki z rozbitych wrogich okrętów i pozostałe po bitwie większych karawel łupy. PSL-owi udało się jeszcze coś. Otóż nieustannie dzierżą ludowcy w swoich spracowanych dłoniach chorągiew koalicyjności. Nikt na PSL nie jest obrażony, ani nikt się z PSL-u na nikogo nie gniewa. Zresztą, czy można się gniewać na Kłopotka? Znów upraszam się o powagę.
PSL szykuje się do kolejnego obrotu. Demokracja, jak się okazuje, działa w tej partii wzorowo. Piechociński za Pawlaka, Pawlak za Kalinowskiego, Kalinowski za Piechocińskiego itd. itp. Wszyscy wstrzymali oddech, bo bardzo ciekawe wydaje się to, w którą stronę i jak bardzo PSL tym razem się obróci. Patrząc na łagodne, ale jednak wilcze oczy Piechocińskiego czuję nosem powtórkę z okresu koalicji z SLD, kiedy to PSL widząc iż tętno współ-koalicjantowi słabnie, a wokół robi się coraz więcej wody sprawnie wskoczyło do szalup i odpłynęło w siną, opozycyjną dal. Być może po to potrzebny jest nowy kapitan, właśnie Piechociński. Przyszedł chyba już czas na rozstanie, oczywiście w pokojowy jak przystało na PSL sposób, bo przecież wybory mogą być w każdej chwili. A PSL, wiadomo. Przed wyborami w opozycji, a po wyborach w rządzie.
Inne tematy w dziale Polityka