Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1927
BLOG

Weltschmerz, korpo-mundial i modlitwa

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 46

Salonowy klasyk, chciałoby się powiedzieć: „miałem nie pisać, ale piszę”. Tak więc miałem zrobić jakieś podsumowanie Mundialu już na jego zakończenie, ale, proszę wybaczyć, po meczu Argentyna-Szwajcaria dopadł mnie tak silny weltschmerz, że kolejny raz mecz grafomania: Kacprzak zakończył się moją porażką.

Szukałem długo w głowie jakiegoś mocnego i wyrazistego argumentu, by wyrazić jak bardzo mi ten mundial nie wchodzi. Z pomocą przyszedł mi ten dzisiejszy mecz. Niby się jak zwykle śpieszyłem, niby pół dnia myślałem o tych Argentyńczykach, ale jak przyszło co do czego to było jak zwykle w ostatnich dniach. Coś tam pozamiatałem, kroiłem marchewkę, aż w końcu posprzątałem szuflady w biurku, co jest dla mnie tak samo dużym wyczynem jak dla Kostaryki dojście tam gdzie doszła. No i wtedy zapytałem sam siebie: co mnie boli, co mi przeszkadza? No i wiem.

Nie wiem, czy ktoś z tego szerokiego wysypu nowo narodzonych kibiców-blogerów miał okazję kiedyś oglądać mecze mistrzostw Ameryki Południowej. Albo jakiś mecz ligi brazylijskiej. Jeśli tak, to chyba powinien on dobrze wiedzieć jakie są pierwsze skojarzenia. Rytm bębnów, nieustanna samba, gra muzyka. Wypalona murawa i zagrywki jakich w Europie się nie uświadczy. No a co mamy tutaj? Przecież jakbym wybudził się po wieloletniej śpiączce i gdyby ktoś mi powiedział: „patrz, mundial jest”, a potem zapytał gdzie się odbywają te mistrzostwa, to z ręką na sercu nie dałbym rady wpaść na prawidłową odpowiedź. Korporacyjna oprawa z jaką peregrynuje po świecie FIFA sprawia, że jakikolwiek lokalny klimat nie ma prawa się przebić. To mogłoby być wszędzie. W Szwajcarii, w Anglii, a może w Kazachstanie? Dopingu na jaki czekałem w czasie meczy Brazylijczyków nie ma. Za to mamy te nieznośne zbliżenia na korpo-publiczność, te wszystkie „laski” z ajfonami w rękach etc. Gołym okiem widać, że całe te mistrzostwa odbywają się poza społecznością Brazylii. Na trybunach miejscowi „Janusze” i miejscowa oligarchia.

No i tu powoli zbliżamy się do sedna. Jak się męczy publika, to i męczą się piłkarze, a wraz z nimi ich kibice. No bo my tu narzekamy, że nasza kadra tam nie gra. No dobrze, ale czym się różnią nasze żale od żalu Anglików, Hiszpanów, Włochów, Greków, Portugalczyków czy Urugwajczyków? Przecież to wygląda tak samo. Stres, oczekiwanie, a potem żal i wściekłość. Wygrywa tylko jeden, wszyscy inni są ostatecznie przegrani. A to jest paradoksalne, że im ten koń wyższy tym boleśniej się z niego spada. Bo przecież my już nie reagujemy na to, że się nie zakwalifikowaliśmy, ale co mają powiedzieć Hiszpanie, po tych wszystkich triumfach kiedy budzą się z popielniczką w jadaczkach? Piłka to ból, smutek i rozczarowanie, cieszą się nieliczni.

A na tych mistrzostwach widać to podwójnie. Sędziowie smarują tymi sprayami. Kto wymyślił tę głupotę i kto jej będzie bronił za pół roku? Królami mundialu są bramkarze, jacyś powyciągani z ławek rezerwowych klienci, w których non stop trafiają napastnicy. A zapomniałbym, wróćmy do sędziów. Ci oprócz sprayów mają też inną rozrywkę, mianowicie toczą prywatne mistrzostwa pt. „kto bardziej przedłuży regulaminowy czas gry”. Ciekawe kto jest sponsorem. Bukmacherzy?

Reprezentacje nie funkcjonują w próżni. Je także dotyka ten sam problem co inne dziedziny życia. Chodzi mi o kryzys tożsamości narodowej. Hiszpanie popełnili ten sam błąd co Polacy tyle że oczywiście w innej skali. Wzięli sobie farbowanego lisa, skaperowali go niemal za pięć dwunasta do kadry i przywieźli jeszcze bezczelnie do jego prawdziwej ojczyzny za co los szybko ich ukarał. Piłkarzom wszystkich reprezentacji nie chce się dla nich grać. Przyjeżdżają zblazowani gwiazdorzy, których trzeba niemal prosić by dali radę rozegrać parę meczyków w czasie gdy powinni odpoczywać po - w ich mniemaniu - prawdziwej pracy, czyli grze w klubach. Kluby walczą o to, by FIFA płaciła im za „wypożyczanie” swoich najemników do kadr narodowych. Najemnicy zabezpieczają się gigantycznymi kontraktami ubezpieczeniowymi.

Nie wiem dlaczego, ale póki co w mojej głowie został z tych mistrzostw jeden tylko obrazek. To była ledwie migawka, która pewnie większości widzów momentalnie uleciała z głów. A ja wciąż widzę tego zawodnika kadry Meksyku, nie wiem nawet jak ma na nazwisko, który tuż przed rzutem karnym podyktowanym po wspaniałym „nurkowaniu” Robbena klęczał na murawie i modlił się tak żarliwie, że aż do dziś jak o tym pomyślę to przechodzą mi ciarki po grzbiecie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (46)

Inne tematy w dziale Rozmaitości