nikander nikander
53
BLOG

Demokracja na odwyku.

nikander nikander Polityka Obserwuj notkę 8

Polityczną zadymę, która odbywa się na placu przed pałacem politycznym można oceniać różnie. Mnie jednak zastanawia: dlaczego demokratyczny system wyborczy nie buduje autorytetu władzy?, co sprawia, że coraz częściej zaczynamy łaskawym okiem spoglądać w stronę monarchii?, czy system demokratyczny jest reformowalny, czy niechybnie idzie w stronę autokasacji?.

 

Nie będę się wgłębiał w wyczerpująca analizę tego zjawiska, ale postaram się popatrzeć okiem przeciętnego wyborcy ze wsi pod Przeworskiem. Otóż co widzę:

  • Tuż przed wyborami mocne osobowości (których jednak trudno nazwać liderami) zaczynają zbierać swoje watahy dworaków. Dworak, to taki zawód, to rzemiosło, a dworowanie jest intratnym zajęciem, więc problemu z naborem nie ma.

  • Nie ważny jest program, wybiera się jakiegoś specjalistę od łgarstw i zleca napisanie programu wyborczego, wiedząc, że tam może być napisane wszystko, bo żaden z wyborców czytał tego nie będzie. Ważna jest okładka, aby pokazać w telewizji, że coś takiego jest, a szuflady pełne są projektów ustaw mających przekształcić kraj w niebiański błogostan.

  • Następnie wynajmuje się fachowców od tworzenia wizerunku i oni mają zrobić swoje.

  • Oczywiście potrzebne są „lokomotywy wyborcze”, które przyciągną głosy. Najtęższe mózgi dworaków wynajdują: a to aktorkę porno (była taka Ciociolina), albo znanego chirurga, albo kogoś z bigbrawera, albo specjalistę od piłki kopanej lub bicia po mordzie na ringu. Wybiorą takiego, i chodzi to potem i opowiada, że w sejmie to znalazł się przez przypadek.

  • Potrzebna jest kasa, bo za wszystko trzeba płacić. Nie są to pieniądze małe. Kiedyś mówiło się, że za pół miliona można mieć jednego posła. Ponoć teraz jest to kwota śmieszna. Pieniądze oczywiście się znajdują, ale zawsze coś jest za coś. Polityczny handel zostaje dobity a przemysł wyborczy zaciera ręce. Wszyscy są zadowoleni.

  • Zaczyna się bijatyka wyborcza. Do akcji wkraczają media, służby specjalne oraz ośrodki dywersji. Naród ma uciechę. Siedząc wygodnie w fotelu obserwuje te walkę byków kompletnie nie rozumiejąc „czy do Lasa, czy do Sasa”.

  • Dworacy i ich rodziny mobilizują elektorat na wybory przywołując hasła o obywatelskim obowiązku i miłości ojczyzny. Reszta, i trzeba ich zaliczyć do ludzi trzeźwo myślących puszcza tę całą farsę mimo uszów i woli pospać po obiedzie niż fatygować się na jakieś tam wybory. Nie ukrywam, że do nich należę.

 

Efekt: oprócz dworaków i ich rodzin nikt nie przyjmuje faktu, że zostały powołane jakieś tam władze. Że jest coś takiego jak oficjalna reprezentacja narodu. Jeśli tak, to można iść na plac przed pałacem prezydenckim i zrobić tam coś co brzydko pachnie. Zdaje się, że do tych ludzi w chwili obecnej odwołuje się Jarosław Kaczyński poszukując nowych głosów wyborczych. Dodajmy, bez próby zmiany obowiązującego scenariusza, i to jest w tej sprawie najsmutniejsze. Tylko PiSu żal...

 

Czy jest na to jakieś lekarstwo. Oczywiście ktoś, kto proponowałby jakieś rozwiązanie zaraz wystawiłby się na łup dyżurnych szyderców, bo dworakom obecny stan wyjątkowo odpowiada. W kampanii wyborczej opowiadało się bzdury, ale po objęciu władzy trzeba wykazać budżetową odpowiedzialność i wybić wyborcom z głowy oczekiwanie jakiegokolwiek zapału reformatorskiego. Załóżmy, że o tym nie wiem i jestem na tryle naiwny, że wierze, że system wyłaniania władzy można jakoś połatać. Co proponowałbym:

 

  • Nie proponowałbym jednomandatowych okręgów wyborczych. Nie jestem do tego pomysłu przekonany. Nie zmienia on obowiązującego ceremoniału.

  • Ordynację wyborczą uzupełniłbym o obowiązek przedstawienia składu rządu po wygranych wyborach w momencie rejestracji komitetu wyborczego. Takie podniesienie poprzeczki wyborczej dałoby mediom szansę przekazania wyborcom bardziej kompleksowego wizerunku potencjalnej włądzy. Wyborca, mógłby wyrobić sobie zdanie, na temat wewnętrznej spójności ekipy, a potencjalny minister finansów musiałby przygotować główne założenia budżetu. Egzotyczne „kanapy polityczne” może dałyby sobie spokój z epatowaniem wyborców swoimi pomysłami.

  • Następna zmiana dotyczyłaby podziału mandatów tak, aby zwyciężca „brał wszystko”: inicjatywę ustawodawczą i odpowiedzialność. Aby nie było wymówek w stylu: koalicjant nie zaakceptuje , opozycja odrzuci. Aby wyborca w następnych wyborach miał jasnośc sprawy. Wtedy do wyborcy by dotarło, że tym razem to nie przelewki, że coś będzie się rzeczywiście działo, że obietnice nie ugrzęzną w mitrędze kancelaryjnej, że rzeczywiście coś ode mnie zależy. Partia zwycięska bierze – powiedzmy – 55% posłów, a resztę dwie kolejne partie, aby miały możliwość kontrolowania tego co się dzieje i spokojnie myśleć nad alternatywnym projektem społecznym dającym im szansę w następnych wyborach. Opozycja ma zawsze zerowe szanse, aby wnieść coś własnego, więc po co podtrzymywać złudzenia.

  • Należałoby pomyśleć o ustawie o łupach wyborczych i skonstruować ją tak, aby opozycja miała możliwość szkolenia kadr, i aby kancelaria prezydencka w przypadku koabitacji nie musiała być przechowalnią polityków opozycji. Polska ma 17 województw, można by tą liczbą obdzielić trzy partie. Niech pokażą co potrafią w terenie.

 

Ktoś powie, ze byłaby to demokracja z jakimś kagańcem. Lepsze to niż demokracja pijana. Tę trzeba odesłać na odwyk. No chyba, ze koniecznie chcemy zamienić Polskę w „psychuszkę”.

nikander
O mnie nikander

Józef Kamycki - obecnie na emigracji wewnętrznej

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka