NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
963
BLOG

Posłajko: Bezbrzeżna pustota wolnorynkowej utopii

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Gospodarka Obserwuj notkę 18

 

 
Oto już niemal dwa lata jak trwa kryzys handlowo-przemysłowy. I jak widać, wciąż się rozrasta ogarniając nowe gałęzie przemysłu, rozprzestrzenia się na nowe rejony, zaostrza się wskutek nowych krachów bankowych.

 
Obecne czasy nie sprzyjają utopiom. Tradycyjnie wrogi jest im konserwatyzm. Również współczesna lewica, po doświadczeniach bolszewizmu, rzadko odwołuje się do wizji szczęśliwości, która miałaby zapanować po wprowadzeniu ustroju bezklasowego. (Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest twórczość Sławoja Žižka (zob. np.tu). Zazwyczaj jednak lewica współczesna wykazuje nastawienie reformistyczne – jej celem jest „globalizacją z ludzką twarzą” i redystrybucja owoców kapitalizmu, a nie mityczny komunizm. To zbliżenie konserwatyzmu i socjalizmu ma zapewne swe źródło w ponurych doświadczeniach XX wieku, gdy próbowano wcielać w życie utopie, jak i w fakcie, że obie strony sporu zaznały trudów realnej władzy.
W tej sytuacji, co może się wydawać paradoksalne, jedynymi dostawcami utopii na rynku idei okazują się być ortodoksyjni liberałowie wolnorynkowi. Z ich pism można bowiem łatwo wyczytać pewną wizją doskonałego społeczeństwa. Jeśli chcemy traktować fakty społeczne jak rzeczy, to powinniśmy pochylić się nad prądem myślowym, który uwodzi całe rzesze ludzi, nawet jeśli przyczyny tego uwiedzenia wydają nam się mocno wątpliwe.
Okazją do tej refleksji jest polskie wydanie książkiMurraya N.RothbardaWielki Kryzys w Ameryce (2010). Dociekliwy czytelnik mógłby na początku lektury spytać, dlaczego wydanie prorynkowej publikacji sponsorował prezydent Stalowej Woli, ale po przeczytaniu passusu, że „jeśli urzędnicy rządowi wydają pieniądze na inne cele niż konsumpcja, to oczywiście nie można mówić o konsumpcji, lecz o wyrzucaniu pieniędzy w błoto” (Rothbard s. 15), może poczuć się spokojniejszym wiedząc, iż pieniądze z jego podatków zostały zmarnowane w tak przemyślny i niemal autoreferencyjny sposób.

 
Utopia Rothbarda

 
Marek Przychodzeń iAnna Markwartw swych komentarzach do rzeczonego dziełka piszą, że mamy tutaj do czynienia z „książką naukową” oraz sugerują, że jej celem jest wyjaśnienie przyczyn zjawiska zwanego Wielkim Kryzysem. Jest to jednak twierdzenie błędne, jeśli termin „książka naukowa” będziemy rozumieć w sposób bardziej ścisły niż „książka napisana przez osobę z tytułem naukowym”. Celem tej pozycji nie jest bowiem, wbrew pozorom, wyjaśnienie przyczyn Wielkiego Kryzysu, co autor deklaruje niemal jawnie. Wszystkie przywoływane tam liczby, daty i wydarzenia nie stanowią bowiem materiału empirycznego, który miałby potwierdzać stworzoną przez niego hipotezę na temat przyczyn zjawiska. Nie jest prawdą, jakoby „autor zebrał imponującą ilość faktów, przeanalizował je i wyprowadził zależności”, jak pisze Anna Markwart (s. 238). Zależności, o których pisze autor, zostały przez niegoa priori założone. Wszelkie dane i fakty historyczne, o których w książce mowa, są jedynie przykładami, mającymi ilustrować z góry przyjęte założenia na temat działania gospodarki (Rothbard s.67).
Czymże – jeśli nie dziełem naukowym – jest zatem książka Rothbarda? Tym samym, co każde dzieło o „ortodoksyjnie liberalnej” proweniencji: mityczną opowieścią o Złotym Wieku i Upadku Ludzkości. Złotym Wiekiem był czas, zanim rząd zaczął ingerować w gospodarkę – ta interwencja jest przyczyną Upadku, a jego skutkiem jest kryzys. Rzekome wyjaśnienia, jakie serwują nam zwolennicy tego podejścia, mają zawsze i nieodmiennie tę samą strukturę – wszystko, co złe w gospodarce, jak i w dowolnej innej dziedzinie życia społecznego, bierze się stąd, że ludzie postanowili odejść od najlepszych możliwych, to znaczy wolonorynkowych, zasad gospodarowaniaresp. życia społecznego.
Charakterystyczną cechą myśli neoliberalnej jestnaturalizacja pewnej organizacji środków produkcji i wymiany: system wolnorynkowy jest, wedle przynajmniej niektórych przedstawicieli tego wyznania, systemem naturalnym dla człowieka. Paradnego przykładu tejże naturalizacji dostarcza tekst Marka Przychodzenia: „Poprawianie ekonomii wiązać się mogło z ogólnym woluntarystycznym programem poprawiania stworzenia, które pozostawione same sobie rządziło się jakoby zbyt brutalnymi prawami” (tekst w Pressjach s. 232). Jeśli przyjrzymy się temu cytatowi, to zauważymy, że zdaniem autora porządek wolnorynkowy jest porządkiem stworzenia; każda inna metoda – włączając tak miłą sercu wielu konserwatystów gospodarkę feudalną – sprzeciwia się w jednoznaczny sposób Bożym zamysłom.
Wielu ortodoksyjnych liberałów – włączając w to choćby samego Misesa – ma jednak świadomość, że „system gospodarki rynkowej w czystej postaci nigdy nie został wypróbowany” (MisesLudzkie działanies. 229). Oznacza to ni mniej ni więcej, że w wypadku systemu wolnorynkowego mamy do czynienia zutopią w ścisłym tego słowa znaczeniu – „miejscem, którego nie ma”, a które mimo to stanowi wzorzec dla każdej realnej gospodarki. W rzeczywistej historii gospodarczej kryzys jest bowiem zjawiskiem powszechnym. Jak świadczy przytoczony na wstępie wyimek z Lenina, kryzysy występowały regularnie w XIX wieku, czyli w czasie, który z dzisiejszego punktu widzenia może wydawać się okresem względnej nieinterwencji państwa w gospodarkę.
Geneza kryzysu, jaką przedstawia się w libertariańskiej narracji,nie jest zatem taka, że najpierw, historycznie rzecz biorąc, mieliśmy do czynienia z okresem nieingerencji państwa w gospodarkę, a potem nastąpiło wzmożenie ingerencji, co doprowadziło do kryzysu. Gdyby struktura była taka właśnie, to mielibyśmy do czynienia z rzetelną hipotezą naukową, na rzecz której można by przytaczać rozmaite dane. Tak jednak nie jest – dla libertarian przyczyną kryzysu jest to, że gospodarka realna nigdy nie osiąga stanu doskonałości, opisywanego w ich dziełach. Korupcja wolnego rynku przez państwo jest stanem niemalże powszechnym, co sprawia, że wszelkie wyjaśnienia przez odwołanie się do niej są intelektualnie jałowe.
Można tu postawić zarzut, że w ten sposób odrzuca się wartość całej klasycznej ekonomii, w której mówi się przecież o wolnym rynku. Różnica w podejściu do „wolnego rynku” w „standardowej” ekonomii (jakkolwiek by to nie zabrzmiało obrazoburczo, szkoła austriacka jest kierunkiem tak samo heterodoksyjnym jak marksizm) i dziełach „wolnorynkowców” jest znaczna. „Wolny rynek” można bowiem traktować jakoteoretyczną idealizację, czyli uproszczony, kontrfaktyczny model, za pomocą którego dokonuje się uproszczonego opisu zjawisk. Tego typu idealizacje są powszechne w nauce – przynajmniej w tej, którą znamy ze szkoły. Opis ruchu w mechanice Newtona jest tu dość sztampowym przykładem – opisuje się w niej bowiem nierealną sytuację w której nie ma na przykład tarcia.
Błąd libertarian polega na tym, że utożsamiają wyidealizowany model, który niemal z definicji jest niemożliwy do zaobserwowania w rzeczywistości, zegzystencjalnym ideałem, czyli sytuacją, do której powinno się dążyć, a której brak jest przyczyną wszelkich nieszczęść. Podobnie teoria opisująca ruch w świecie bez tarcia czy przesył energii bez strat może mieć swoją wartość naukową, lecz nie będzie jej miało wyjaśnienie wypadku samochodowego, w którym będziemy lamentować nad powszechnym występowaniem w świecie tarcia.

 
Dlaczego tanie wina są dobre?

 
Dość łatwo zrozumieć, skąd może brać się tendencja do takiego myślenia: zetknięcie się z klasyczną mikroekonomią jest bowiem jedną z najpiękniejszych przygód intelektualnych, jaką może przeżyć przeciętny człowiek. Prawa ekonomii klasycznej uderzają swoją prostotą i harmonią. Stąd już blisko do wniosku, jakoby świat, w którym obowiązują te prawa, był światem idealnym. Dodajmy to tego jeszcze to, że można wywieść, iż konkurencyjna wymiana na wolnym rynku zapewnia równowagę pomiędzy popytem i podażą. Niestety, zbyt często zapomina się, że stan „optymalny” z rynkowego punktu widzenia nie musi być stanem, w którym wszystkie potrzeby są zaspokojone. Bardziej efektywne ekonomicznie może być na przykład dopuszczanie do śmierci biednych z powodu uleczalnych chorób niż leczenie ich.
Na zarzuty, że nie zawsze racjonalność rynkowa odpowiada naszym wyobrażeniom sprawiedliwej i efektywnej gospodarki, libertarianie odpowiadają zazwyczaj w sposób, który przypomina stary dowcip o tanich winach: „Dlaczego tanie wina są dobre? Bo są dobre i tanie”. Odrzucają oni sens istnienia innych kryteriów oceny efektywności gospodarki, niż jej zdolność do zaspokojenia popytu; innymi słowy: wolny rynek jest dobry, bo jest wolny i jest rynkiem. Zapomina się jednak przy tym, że decyzja, by kierować się przy ustalaniu porządku gospodarczego racjonalnością ekonomiczną, jest wyborempolitycznym, a nie czymś, co jest nam z góry narzucone.
Jak jednak wygląda ta utopijna rzeczywistość, o której piszą libertarianie? Jest to świat przypominający wioskę smerfów, w której każdy pracuje skrzętnie na swoje utrzymanie i brak jest poważnych konfliktów. Ta nieco złośliwa metafora ma wskazywać na to, że jedynym celem podmiotu w modelu gospodarki wolnorynkowej jest maksymalizacja użyteczności (czyli realizacja własnych preferencji), przy czym, co niezwykle istotne, preferencje te nie mogą mieć struktury relatywnej. To znaczy, w modelu mieści się to, że chcę mieć samochód, ale nie bardzo jest on w stanie ująć fakt, że chcę mieć samochód nie gorszy od sąsiada. Po drugie, jedyne relacje, w jakie mogę wchodzić z innymi podmiotami, to relacje wymiany oraz, pośrednio, relacja konkurowania o rzadkie dobra. Wykluczone są wszelkie relacje oparte na przymusie. W świecie tym panujeharmonia praestabilita – indywidualne dążenia od zaspokojenia własnych potrzeb prowadzą do zaspokojenia potrzeb cudzych. Wbrew pozorom, to właśnie ostatnie założenie jestnajmniej nierealistyczne. Jeśli przyjmiemy wyjściowy zestaw założeń, to rzeczona harmonia pojawia się niejako sama. Rzecz w tym, że ten zestaw jest sam w sobie kontrowersyjny.

 
Więcej polityki!

 
Empiria pokazuje nam bowiem, że w dzisiejszym świecie zwijaniu się państwa opiekuńczego nie towarzyszy eksplozja wolnego rynku, ani tym bardziej rzekomo nieuchronnie towarzyszącej mu spontanicznej dobroczynności, która ma wypełniać nieliczne luki po działaniu wolnego rynku. Tym, co obserwujemy jest raczejprywatyzacja przemocy – zjawisko widoczne od Mogadiszu po Moskwę. Dążenie do zapewnienia sobie uprzywilejowanej pozycji wbrew „prawom rynku” nie jest bowiem możliwe jedynie za pomocą aparatu państwowego. Do wypaczenia wymiany wystarczy przymus mający dowolne źródła. Dlatego też wolnorynkowcy bardzo intensywnie promują ideę państwa minimum, które miałoby się zajmować ochroną przed przemocą i oszustwem. Cel ten jednak jest skrajnie nierealny: jeśli zrezygnujemy z określania celu państwa jakim jest dążenie, nawet wbrew logice rynkowej, do dobra wspólnego, to pojawia się pokusa, by aparat państwowy wykorzystać do zapewnienia profitów wybranym jednostkom.
Wizja libertarian poraża sentymentalizmem. Jest to wyidealizowany obrazek świata drobnych przedsiębiorców, kierujących się niezłomną etyką, w którym mechanizmy rynkowe, jak to ujął Marek Przychodzeń, mają „za dobre wynagradzać, za złe karać” (tekst w Pressjach s. 232), zaś zredukowane do minimum państwo czuwa, by nikt nie używał przemocy do zmuszania innych do niechcianej wymiany.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego taka idylliczna wizja trafia do serc ludzkich w okresie kryzysu, który prowadzi do zachwiania ekonomicznymi podstawami egzystencji wielu ludzi. Wizja świata, być może nieco surowego i bezdusznego, lecz rządzącego się prostymi i pozornie etycznymi zasadami, musi budzić ukojenie w sytuacji, w której procesy gospodarcze stały się tak złożone, że ich przyczyny wymykają się możliwością intelektualnym przeciętnego obserwatora (w tym i autora niniejszego tekstu).
Pocieszenie, jakie daje libertarianizm, jest jednak zwodnicze. Marzenie o świecie prostych reguł, których nie zaburza złowrogie państwo, w praktyce prowadzi do rezygnacji z resztek wpływu, jaki mamy na rzeczywistość. To bowiem proces polityczny, a zwłaszcza jego demokratyczna wersja, dostarcza nam jedynego narzędzia zmiany świata, zaś rozszerzanie obszarów, na których panuje rynek prowadzi do uwiądu polityki.

 
Krzysztof Posłajko

 
Tekst ukazał się w PRESSJACH Teka 22-23 (2010), w których znajdują się teksty Anny Markwart i Marka Przychodzenia, z którymi polemizuję. Przedruk dzięki uprzejmości redakcji.

 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka