Owanuta Owanuta
2051
BLOG

Majtki Zgiąć!

Owanuta Owanuta Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

W czasach PRL-u, w okienku wydawczym kancelarii Polskiej Agencji Prasowej,  na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, wydawano "zgodnie z rozdzielnikiem", ściśle ponumerowane i dostępne jedynie dla wybranych adresatów, niskonakładowe pismo o wyglądzie bibuły - Biuletyn Specjalny - blady nierówny druk powielacza, niestarannie spięte zszywaczem kartki formatu A4, szata graficzna utrzymana w stylu "późnej etykiety zastępczej", a w środku skarb, w PRL niedostępny nawet na kartki: prawdziwe informacje z kraju i ze świata.

Był rok 1975, świat zmieniał się pędząc w dramatycznych susach ku nowemu. Zasadniczy kierunek tych zmian, pomimo codziennej lektury Biuletynu, był dla mnie trudny do uchwycenia. Amerykanie uciekali z Sajgonu, a tym samym, jedna z głównych stałych naszej ówczesnej rzeczywistości - wojna w Wietnamie, szybko zmierzała ku zakończenia. 

Kończył się również ważny okres w moim życiu - praca w Więzi. Szły wielkie zmiany, na które czułem się zupełnie nieprzygotowany. Ta synchronia pomiędzy dramatycznymi wydarzeniami w świecie i fundamentalnymi zmianami w moim życiu osobistym, paradoksalnie dawała mi poczucie jakiejś pewności, jakiejś dziwnej równowagi ciała pędzącego ruchem jednostajnie przyspieszonym w nieuniknione i nieznane NOWE.

Widząc, że wszystko wokół mnie zmienia się tak drastycznie, mniej obawiałem się o swoją własną przyszłośc - po prostu zmieniający się świat napełniał mnie przekonaniem, że zmiana to stan zupełnie naturalny, nawet zmiana dramatyczna. Wierzyłem w nią bardziej niż się jej bałem. Chciałem też wierzyć, że przyszłość jaką sobie wybrałem, jest moim przeznaczeniem, a sposób jej osiągnięcia, oprócz przygotowania mnie do nowego zawodu, rozwiąże także najdotkliwszy problem mojego młodego życia - brak mieszkania. 

Jeszcze tylko pożegnanie w Administracji i Redakcji Więzi, życzenia wszystkiego najlepszego i już siedzę w pociągu jadącym do Gdyni - za kilka dni będę zdawał egzamin do WSM-u na Wydział Nawigacji. Egzaminom towarzyszyły rygorystyczne badania lekarskie, mające odsiać wszystkich ułomków, półślepców, reumatyków, astmatyków i innych niezdolnych. Zawód oficera Żeglugi Wielkiej stawiał przed kandydatami najwyższe wymagania zdrowotne. Najbardziej bałem się właśnie tego egzaminu. Barierę 30 kilogramów wagi ciała, udało mi się przekroczyć dopiero w IV klasie szkoły podstawowej, a wzrost powyżej 155 cm osiągnąłem dopiero w wieku 17 lat. Ale przecież właśnie do tego egzaminu przygotowywałem się najskrupulatniej i to od półtora roku. Codziennie dwa słoiki fasolki, pompki, bieganie, chodzenie bez okularów, żeby siłą woli przezwyciężyć krótkowzroczność i astygmatyzm... 

O tych badaniach lekarskich krążyły legendy. Wtajemniczeni opowiadali o zaskakujących wyzwaniach i pułapkach. Na mnie, największe wrażenie zrobiła opowieść o sprawdzaniu czy kandydat na morskiego wilka, nie ma czasem hemoroidów. Detaliczny opis tego badania złapał mnie w śliską, wstydliwą obręcz strachu. Wciąż myślałem o tym, jak sprawić, by stało się dla mnie możliwym, żeby wypiąć goły zadek na lekarza i własnymi dłońmi rozchylić na boki pośladki. 

Myślałem o tym, kiedy pociąg przejeżdżał wysokim nasypem koło starej, poobijanej z tynku kamienicy na samym końcu ulicy Stalowej, na początki swojego biegu do Gdyni, myślałem o tym kiedy już zbliżaliśmy się do Trójmiasta i pociąg, często się zatrzymując, wolno i jakby niechętnie, toczył się ku memu przeznaczeniu, dając mi wspaniały widok na panoramę zatoki i stojące na redzie staki handlowe. Próbowałem myśleć o czekającej mnie przyszłości, usiłowałem zobaczyć siebie na mostku, w mundurze pierwszego oficera. Myśli jednak uporczywie powracały do czekającego mnie egzaminu przed komisją lekarską. I niezależnie od tego ile się wypiło piwa z innymi kandydatami i ile się z nimi przegadało nerwowych godzin oczekiwania, dzień badania w nieodwracalny sposób odmienił się z "kiedyś" na, "dziś za pół godziny".  

Stanąłem przed komisją. Po kolei zaliczałem kolejne "stacje" i specjalności. W narastającym napięciu czekałem na to najważniejsze badanie, badanie mojego odbytu, a tu wciąż nic. W panice, chodząc od jednego specjalisty do drugiego, uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia kto zajmuje się hemoroidami. Reumatolog? Gastrolog? W końcu, dotarłem na ostatnią "stację" moich nerwowych męczarni - przed komisję mającą zaświadczyć, że nie ma przeciwskazań natury neurologicznej. A, więc to tutaj badają na hemoroidy, pomyślałem przytomnie. 

I zaczęło się dotykanie nosa palcem lewej, a potem prawej ręki itp, a ja w zenitującym już napięciu, wciąż oczekiwałem na polecenie okazania do wglądu mojego zdrowego odbytu. A tu wciąż nic. I w końcu, to, czego tak bardzo się obawiałem, nadeszło. Wojskowy lekarz neurolog, energicznym głosem wykrzyknął komendę, 

 - Zamknąć oczy!, odwrócić się na pięcie, nie otwierać oczu! 

No, to już teraz, pomyślałem, ogarnięty paniką. Czułem, że cała krew, albo też jej bardziej znacząca połowa, napłynęła mi do policzków. Czerwony i zawstydzony czekałem na najgorsze. I w końcu usłyszałem polecenie: 

 - Majtki zdjąć!

Z wahaniem, ale posłusznie, zdjąłem majtki. Ukryty za zaciśniętymi powiekami,  czekałem na następną komendę, by zgiąć się i rozchylić pośladki. Trwałem tak, sparaliżowany wstydem, z majtkami spuszczonymi do kolan i czekałem dziwnie długą chwilę, w gabinecie z licznym przecież personelem medycznym, zapadła cisza. W końcu zdetonowany, niepewnie odwróciłem głowę i spojrzałem na doktora. A ten, patrząc na mnie w nowy, uważny sposób, powtórzył wolno i dobitnie:

 - D ł o n i e   z g i ą ć!

Reszta badania ubiegła już w ciszy. Po paru minutach byłem na korytarzu, wiedząc, że nie będę mógł odpowiedzieć na nerwowe pytania jeszcze czekających na swoją kolej kolegów,

 -  Ty, jak było?  -  niczego nawet luźno zbliżonego do prawdy.

A jednak, to nie badanie u neurologa na hemoroidy, które przyniosło tak zaskakujący dla lekarza wynik, miało decydujący wpływ na moją dalszą karierę wilka morskiego. Egzaminy oblałem siedząc w nabożnym skupieniu w oliwskiej katedrze na organowym koncercie, po błędnym odczytaniu terminu egzaminu z języka obcego. Dziekan na moje błagalne prośby, by jednak dać mi szansę powtórzenia egzaminu, postawił sprawy bardzo jasno:

 - Proszę pana, trafne odczytanie na wywieszonym ogłoszeniu, terminu egzaminów, jest częścią egzaminu. Bardzo mi przykro, pan go nie zdał.

Do Warszawy wracałem zaskakująco zrelaksowany, jakby moje ciało lepiej ode mnie samego, wiedziało do czego nie jestem stworzony. 

 
Owanuta
O mnie Owanuta

Nutnik

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Kultura