W tym roku szczęśliwy los pozwolił mi spędzić Święto Niepodległości w Polsce. Nieczęsto mam do tego okazję. Pierwszy raz w życiu mogłem to zrobić dopiero w 2009. Nie mogłem więc przegapić takiej okazji. Musiałem na własne, nie medialne, oczy zobaczyć Marsz Niepodległości w Warszawie. Byłem, byłem i tak sobie teraz myślę...
Ale proszę wybaczyć mi perspektywę outsidera. Od czasu emigracji, świętowałem wolność i niepodległość w USA - kraju, co prawda bliskim memu sercu, ale nie będącym moją Ojczyzną. To właśnie amerykańskie doświadczenia ukształtowały mój "smak patriotyczny". To stad wiem, że patriotyzm to uczucie należące do grupy uczuć wyższych, podniosłych. Tak się też nauczyłem przeżywać go, wyrażać, celebrować...
Święto Niepodległości to dla mnie dzień refleksji, intensywnie odczuwanej wdzięczności za wolną Ojczyznę. Dzień Radosny. Wrodzone wszystkim ludziom pragnienie wolności, jeśli zaspokojone, jest dla człowieka źródłem dumy i szczęścia. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Dziwi mnie bowiem i zaskakuje, że w Polsce patriotyzm wydaje się kojarzyć ze smrodem świec dymnych, hukiem petard i zwierzęcym rykiem "zaśpiewajłów", wzywających tłumy do skandowania chamskich haseł. A mnie się nie da nabrać. Ja przecież wiem, że patriotyzm nie śmierdzi, nie obraża, nie wrzeszczy, nie straszy. Patriotyzm to przecież miłość. Miłość do Ojczyzny, miłość a nie agresja.
Żona, w przemożnym przekonaniu, że nieodpowiedzialnie przyprowadziłem ją w miejsce, gdzie można zostać stratowaną, pobitą, obrażoną, uciekła zostawiając mnie na ulicy. Słaba kobieta, nie posiadająca potrzebnego hartu ducha, by spojrzeć w oczy polskiemu patriocie. Ja zostałem, patrzyłem, słuchałem, wdychałem.
Oglądając transparenty, czytając tegoroczne hasła: Polska dla Polaków, Handel w Polskie Ręce, Śmierć Wrogom Ojczyzny itp, czekałem na choćby jeden okrzyk radości, dumy. No, bo przecież nareszcie mamy wspaniałego prezydenta - patriotę, prawicowy rząd... Nie doczekałem się. Przed moimi zasmuconymi oczyma przemaszerowało około 30 - 40 tys wściekłych ludzi. Na co? Na kogo tak strasznie krzyczą? Gdzie idą?
Dopiero w drodze do hotelu zrozumiałem, że zadaję niewłaściwe pytania. Napełniony wyniosłym przekonaniem, że ja przecież wiem jak prawidłowo celebrować patriotyzm, przegapiłem inne dużo ważniejsze pytanie, o to, SKĄD IDĄ?
A idą z ulicy Bieda, w dzielnicy Frustracja drogą przez Mękę, wciąż ku Wolności. Ciągle idą i wciąż krzyczą, bo nie ma Niepodległości bez Wolności, a Wolności bez Godności, tej zaś nie można mieć bez niezależności, którą daje zamożność. Popędzani, ograniczani i spychani, idą mostem Gniewu na Jałowe Błonia. Moi bracia i siostry.
Dopiero kiedy to zrozumiałem zacząłem ich rozpoznawać. Właśnie przechodzi poznany wczoraj ratownik medyczny z niewielkiego miasteczka powiatowego, który do swojej pensji 1300 złotych na miesiąc, dorabiać musi na taksówce. O, tam idzie kasjerka ze sklepu znanej sieci handlowej o swojskiej nazwie i nieludzkich praktykach wobec swoich pracowników. Idą młodzi mężczyźni, którzy nie załapali się na wyjazd do Angli. Idzie polska młodzież, zdradzona, oszukana, zagubiona i niedouczona. Świadoma, że nie stać ją na nic z tego co niezbędne jest do dorosłego życia... A gdzieś tam w tle, śliną się dranie z ONR-u i Falangi, podnieceni nadzieją, że zdołają wykorzystać frustrację Polaków dla zdobycia władzy. Wygrana PiS przychodzi w samą porę, by ustrzec nas od takiej zmory.
Celebrowany dziś, to prawda - trochę na kredyt, rząd pisowskich fachowców ma co robić. Oj ma co robić, ale nie ma czasu. Tradycyjnie, nowemu rządowi daje się 100 dni luzu na pokazanie, że wiedzą co robią. Ten rząd takiego luksusu nie ma. Musi z marszu, od razu, zacząć dokonywać cudów. Stoją przed nim zadania bardziej nadające się dla typowych ratowników medycznych. I lepiej żeby pisowscy ministrowie się nimi okazali, bo jeśli zawiodą, to następny rząd będzie musiał rozwiązywać zadania normalnie stające przed personelem OIOM-ów.
Inne tematy w dziale Polityka