Owanuta Owanuta
253
BLOG

Bóg na środku salonu

Owanuta Owanuta Polityka Obserwuj notkę 6

Stwórca tego świata powiedział o sobie samym, że jest Bogiem zazdrosnym [Ks. Wyjścia Rozdział 20, wers 5]. Po co Pan podzielił się z nami tym rysem swojego charakteru? Czyż po to byśmy zwątpili w Jego świętość? Byśmy szydzili z niego, lub darzyli Go nieufnością? Taka możliwość wydaje się absurdalna. To wyznanie Stwórcy Wszechświata rzeczywiście jest bardzo zagadkowe. Jak bycie zazdrosnym pogodzić z innymi atrybutami powszechnie przypisywanymi Bogu? Czyż nie wiemy wszyscy, że zazdrość jest zła? Jakim cudem zatem, Bóg może pozostać dobrym i sprawiedliwym kiedy sam sobie pozwala być zazdrosnym? 

 

Myślę, że takie pytania wolno zadawać. Jednak nie dla samego pytania - trzeba koniecznie znaleźć na nie odpowiedź. Samo pytanie bowiem nie wystarczy. To nie sianie wątpliwości i szydzenie ze Słowa Bożego pomoże odnaleźć się w tych strasznych czasach próby. 

 

Czy zazdrość jest naprawdę zła? Czym w ogóle jest zazdrość? W pewnym znaczeniu tego słowa, zazdrość wydaje się być uczuciem nierozerwalnie powiązanym z poczuciem elementarnej sprawiedliwości. Można powiedzieć, że jest stanem gotowości do gwałtownej obrony tego co nasze i uaktywnia się w naszym sercu, jeśli jesteśmy niesprawiedliwie pozbawieni tego to co jest nam należne. Bywa, że zazdrość ogarnia nas, kiedy kochana osoba zdaje się zdradzać nas z kimś innym. Chyba właśnie tak należy rozumieć zazdrość z ks. Wyjścia. No, ale jak Bóg może domagać się wzajemności? Czy nie jest to zaborcze?

 

Jak można na siłę domagać się wzajemności w miłości? Czy to będzie prawdziwa miłość? Czy Pan nie pokazuje się nam czasem jako małostkowy zazdrośnik, obsesyjnie zainteresowany naszymi hołdami? I takie pytanie, moim zdaniem, wolno zadać. Nawet trzeba je formułować, bo ludzi, którzy mają w sercu takie podejrzenia wobec Boga, jest całkiem sporo. Choć o odpowiedź nie jest łatwo, trzeba jej usilnie szukać. 

 

Troszkę pomóc może taki przykład. Dziecię, które samolubnie, w bezrozumnym gniewie krzyczy nam w twarz: ja się na świat nie prosiłem!, wydaje się nam niewdzięcznym bachorem i wzbudza nasz żal i gniew, prawda? Podobnie jest chyba z nami wszystkimi. I tymi co wierzą w Boga - Stwórcę Wszechświata i tymi co wierzą w Jego nieistnienie. Wszyscy jesteśmy ludźmi wierzącymi, bo nikt nie ma dowodów. Wszyscy jednak, w ten sam sposób, podtrzymywani jesteśmy przy życiu - dzięki Jego woli. Czy to wystarcza, żeby Bóg czuł, że należy Mu się nasza miłość? Najwyraźniej tak. I taka konkluzja wystarcza człowiekowi wierzącemu w Boga Izraela, Boga Abrahama, Boga Izaka i Jakuba, wystarcza żeby trudzić się i kochać Go całym sercem, całą duszą i ze wszystkich swoich sił. 

 

Gorzej mają ci co wierzą w Jego nieistnienie. Z ich punktu widzenia o wiele trudniej zauważyć różnicę pomiędzy wiarą w Boga Izraela, a wiarą w Allaha. Dla nich wiara to wiara. Domagają się równego szacunku dla każdej. Głosząc równość wszystkich religii wpychają w gardła co smakować nam nie może, ale co dużo ważniejsze, równają Stwórcę Wszechświata do wszystkich bogów, w tym i takich, których wymyślili ludzie, a to jesty niebezpieczne. Bo Bóg, Stwórca wszystkich rzeczy jest Bogiem zazdrosnym. I tu zdaje się tkwić swego rodzaju pułapka. 

 

Liberalizm każe traktować każdą wiarę tak samo. To usilne łagodzenie różnic, ten sztandarowy pomysł postępowej ludzkości na unknięcie strasznego sporu religijnego, prowadzi do nikąd. Niczego w ten sposób nie uniknęliśmy, przed niczym nas ten pomysł nie ochronił. Wojna religijna przyszła do nas sama. Jeśli Bóg rzeczywiście jest jeden i tylko jeden, to głoszenie równości wszystkich religii jest błędem i grzechem. Konsekwencją tej naiwnej wiary jest nie tylko brak fizycznej gotowości do walki z agresywnym islamskim fanatyzmem, ale i niezdolność do trafnego zdefiniowania natury wojny narzuconej nam przez wyznawców innego boga. Obecna wojna jest wojną religijną. Nie chcemy tego widzieć i jeszcze upłynie jakiś czas, zanim oczywiste zostanie nazwane po imieniu. 

 

Rosyjski poeta Iwan Andriejewicz Krylow napisał na początku dziewiętnastego wieku zabawną opowiastkę o pewnym dociekliwym człowieku, który w czasie wizyty w muzeum zauważał całe mnóstwo drobnych rzeczy i eksponatów, ale nie dostrzegł stojącego na środku sali słonia. To wyrażenie stało się z czasem przysłowiem i dziś mówimy, że ktoś nie dostrzega słonia w salonie, kiedy uparcie ignoruje oczywisty problem, czy zagadnienie, koncentrując się na wszystkim, oprócz sedna sprawy.

 

Istnienie Boga jest dla wielu bujdą na resorach. Dla innych ich bóg jest na tyle realny, że nie wahają się w jego imieniu mordować wątpiących. Jeszcze inni wierzą w Żywego Boga, Boga Izraela tak mocno, że strach przed Jego gniewem jest silniejszy od strachu przed ludzkim gniewem, tak że raczej pozwolą się zabić niż Go obrażą. Czego dobrym przykładem jest chociażby Daniel, który odmówił bicia pokłonów perskiemu królowi Dariuszowi, za co został wrzucony pomiędzy lwy (Daniel, Rozdział 6). Dziś podobną odwagę okazują wyznawcy innych bogów, a większości spośród nas chrześcijan pomysł, że Bóg mógłby na serio oczekiwać takiej ofiary, wydaje się okropną niesprawiedliwością i nadużyciem władzy... To jest jednak tylko racjonalizowanie własnego strachu przed cierpieniem i śmiercią z ręki człowieka. Być może należymy do pokolenia, które nie uniknie konieczności dawania świadectwa swojej wiary w praktyce umierając za nią.

Owanuta
O mnie Owanuta

Nutnik

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka