Te czołowe postaci Pierwszej „Solidarności” na przestrzeni ostatnich dwóch dekad były praktycznie nieobecne w mediach. Ostatnio się to zmienia, jednak ich poglądy przywoływane są bardzo wybiórczo. Nic dziwnego: Gwiazdowie byli równie konsekwentni w postulatach rozliczeniasystemu komunistycznego, jak i w krytyce polskiego modelu kapitalizmu. Ostro oceniali historyczną rolę Lecha Wałęsy nie tylko z powodu jego dwuznacznych związków ze Służbą Bezpieczeństwa, ale także z uwagi na niedemokratyczny sposób kierowania „Solidarnością” oraz zdradę interesów środowisk pracowniczych przez rządy tworzone pod jego patronatem.
Przypomnienia drogi życiowej, postaw i poglądów Joanny i Andrzeja Gwiazdów na przestrzeni ostatnich kilku dekad, podjęło się środowisko pisma „Obywatel”. Pierwszym krokiem było wydanie w ub. roku książki „Poza Układem. Publicystyka polityczna z lat 1988-2006”, której nakład rozszedł się błyskawicznie pomimo niemal całkowitego braku medialnych wzmianek o niej. 4 czerwca 2009 r., dokładnie dwadzieścia lat od wyborów będących konsekwencją porozumień Okrągłego Stołu, ukazuje się zapis rozmów z legendami opozycji antykomunistycznej, wzbogacony o wybór rozmaitych unikalnych materiałów dotyczących ich życia i działalności. W ich barwnych, pełnych anegdot opowieściach sporo jest opinii zwanych kontrowersyjnymi, i to dla bardzo wielu uczestników życia publicznego, nie tylko tych, z których krytyką Gwiazdowie są kojarzeni. Właśnie ten subiektywny ton stanowi największą wartość książki.
Pewnego razu niemal tuż po zejściu z gór, a konkretnie po powrocie z Hiszpanii, z pasma Sierra Nevada, we wrześniu 1976 r. usłyszeliście w Radio Wolna Europa, że powstał Komitet Obrony Robotników. Porozmawiamy o tym za chwilę, ale najpierw chciałbym zapytać, jak wcześniej postrzegaliście inne środowiska zdystansowane wobec Partii. Czy mieliście jakieś kontakty np. z kręgami okołokościelnymi?
Joanna Gwiazda: Do powstania KOR-u jawna opozycja wywodziła się albo z Kościoła, albo z Partii. Była prasa katolicka, częściowo niezależna, „Tygodnik Powszechny” i „Znak”, po Październiku było nawet w sejmie koło posłów katolickich Znak. Próbowaliśmy czytać prasę katolicką, ale politycznie była bardzo ostrożna i szczerze mówiąc dosyć nudna. W Gdańsku działały niezależne środowiska katolickie, bardzo hermetyczne. Mieliśmy z nimi sporadyczne kontakty, niezbyt zachęcające.
Uważaliśmy, że minimum jawnego oporu, na który każdego powinno być stać, to bojkot pochodu pierwszomajowego i bojkot wyborów. Wszystkich zachęcaliśmy do jawnego bojkotu, ale ludzie się bali. Nawet ci, którzy szczerze nienawidzili komuny, woleli za kotarą w lokalu wyborczym włożyć do koperty sprasowane gówienko niż odmówić udziału w tej farsie. Liczyliśmy na pomoc Kościoła. Przed wyborami nasz znajomy uczestniczył w dyskusji na temat granic kompromisu, których katolik przekroczyć nie może. Całkiem serio rozważano, czy po urwaniu się jednego kółka należy bezkompromisowo ciągnąć wózek na trzech kółkach, czy zatrzymać się i naprawić wózek. Nasz kolega zaproponował dyskusję nad realnym problemem: czy katolik może uczestniczyć w wyborach. Uznano to za wkroczenie na teren polityki, co mogłoby narazić wspólnotę na niebezpieczeństwo...
Andrzej Gwiazda: Już po napisaniu do sejmu listu popierającego KOR, mój przyjaciel z politechniki, Staszek Kowalski, zaprosił nas na weekend do katolickiego ośrodka nad jeziorem. Bardzo się ucieszyliśmy, ponieważ skądś dostaliśmy listy, w których ksiądz Bukowiecki opisuje swoją posługę kapłańską w Związku Radzieckim. Zaproponowaliśmy głośne przeczytanie tego tekstu, ale potraktowano nas jak intruzów, którzy polityką chcą zakłócić duchowe samodoskonalenie się. Wyjechaliśmy, chociaż Staszek był zmartwiony i zażenowany.
Jako osoby krytyczne wobec PZPR, słyszeliście zapewne o różnych przedkorowskich inicjatywach opozycyjnych, choćby takich, jak „List Otwarty do Partii” Kuronia i Modzelewskiego.
Andrzej Gwiazda:Słyszeliśmy o wszystkich listach, ale opozycja to nie tylko listy. W 1956 r. w wojsku, byłem w gronie szeregowców gotowych nawiązać dialog z PZPR za pomocą dział 85 mm. W 1957 r. starałem się zorganizować obronę zamykanego „Po prostu”. W 1968 r. brałem udział w buncie studentów, a Anka demonstracyjnie wystąpiła z PZPR. Załapałem się też na palenie Komitetu i zdobywanie czołgów. Oboje tkwiliśmy w szerokim nurcie obrony polskiej nauki i techniki przed sowietyzacją. Nie mieliśmy możności podpisania żadnych opozycyjnych listów, bo nikt nam tego nie zaproponował, chociaż o wszystkich zbieraliśmy informacje. O „Liście do Partii” Kuronia i Modzelewskiego słyszeliśmy. Wtedy traktowaliśmy go jako przejaw wewnętrznych tarć w Partii, a aresztowanie sygnatariuszy kompromitowało partyjną demokrację. Ten list był dokumentem dysydenckim, a nie opozycyjnym. Gdybyśmy postrzegali KOR przez pryzmat tego listu, z całą pewnością nie nawiązalibyśmy współpracy, nie byłoby nas w KOR-wskiej opozycji, a w konsekwencji, nie byłoby KOR-u w „Solidarności”.Spory ideologiczne marksistów traktowaliśmy jako niesnaski w obozie wroga. Generalnie byliśmy za, ponieważ sądziliśmy, że spory więcej przyczynią Partii problemów, niż przyniosą pożytku. Kuronia i Modzelewskiego wsadzili, więc mieliśmy nadzieję, że ich poglądy są niebezpieczne dla PZPR. Wciąż dochodziły z Warszawy wieści o podziałach, frakcjach, sporach na szczytach Partii: „Chamy” – „Żydzi”, „Natolin” – „Puławy”, „liberałowie” – „beton”. Kwitowaliśmy to jednym zdaniem: „Coś się dzieje między czerwonymi”. Na spacerniaku podczas internowania w Białołęce powiedziałem Modzelewskiemu, jak zareagowałem na wiadomość o jego uwięzieniu: „Dobrze idzie, bo czerwoni jedni drugich wsadzają do więzienia”. Dopiero wtedy Karol opowiedział mi treść ich listu i okoliczności napisania, oceniając całe zdarzenie jednoznacznie negatywnie.
Oczywiście śledziliśmy też poczynania partyjnych dysydentów. Ocenialiśmy zmiany i propozycje zmian pod kątem ich skutków w gospodarce. O reformach „wczesnego” Gomułki już mówiliśmy. W czasach „wczesnego” Gierka mówiło się o WOG-ach (Wielkich Organizmach Gospodarczych), które miały zastąpić tzw. zjednoczenia zarządzające produkcją w branżach przemysłowych. Koncepcja WOG-ów odpowiadała koncernowi o charakterze pionowym (miały obejmować przedsiębiorstwa z różnych branż kooperujące ze sobą). Dawało to pewną szansę na osłabienie bezpośredniego wpływu komitetów wojewódzkich i średniego aparatu partyjnego na przedsiębiorstwa produkcyjne. Próbę wprowadzenia WOG-ów, podobnie jak reformy Gomułki, zablokował aparat partyjny. Staraliśmy się podchodzić do projektów reform bez uprzedzeń, ale z każdej dyskusji wynikał wciąż ten sam wniosek – bez uwolnienia zakładów produkcyjnych od bezpieki i Partii żadna reforma się nie uda. To zresztą dlatego, gdy po latach okazało się, że „gruba kreska” rządu Mazowieckiego obejmuje też tzw. aktyw gospodarczy, wiedzieliśmy, że polski przemysł nie wyjdzie dobrze na transformacji.
Joanna Gwiazda: W czasach opozycji nasi przyjaciele z KOR-u byli trochę zgorszeni naszą nonszalancją, ale miałam już przećwiczone reformowanie Partii od wewnątrz i uznaliśmy, że szkoda czasu, aby się tym zajmować.
Jednak mimo tych obiekcji wysłaliście na podany adres KOR-u sporą kwotę, a w październiku 1976 r. do Sejmu PRL przesłaliście na wezwanie KOR-u apel z postulatem powołania komisji mającej m.in. wyjaśnić aspekty wydarzeń czerwcowych w Radomiu.
Joanna Gwiazda: KOR był pierwszą jawną organizacją opozycyjną. Chociaż znalazło się tam wielu byłych partyjnych dysydentów, to już nie było reformowanie systemu od wewnątrz. Wysłanie listu do Sejmu z poparciem dla KOR-u było przekroczeniem pewnego progu. Przypuszczaliśmy, że KOR aresztują, jeśli nie dostanie szerszego poparcia społecznego, czyli między innymi naszego listu. Z kolei, jeśli ich aresztują, to nas za ten list też. Jeśli listu nie wyślemy, a oni będą siedzieć, to nas będzie gryzło sumienie, że być może nie siedzieliby, gdybyśmy ten list wysłali. Tłumaczenie dosyć skomplikowane, ale sprawa prosta: chodzi o lusterko, w które człowiek codziennie patrzy przy rannej toalecie. Przekalkulowaliśmy, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, m.in. zagraniczne długi Gierka, że więcej niż 3 lata nie dostaniemy. Ponadto była to okazja do przypomnienia Partii masakry na Wybrzeżu w 1970 r. Napisaliśmy list, zrobiliśmy przegląd znajomych i doszliśmy do wniosku, że próg jest dla nich za wysoki. Nie proponowaliśmy nikomu podpisania tego listu. Porządni ludzie wstydzą się, jeśli nie mogą sprostać zbyt trudnej próbie, jakoś to sobie racjonalizują i potem nie można ich wciągnąć nawet w mniej ryzykowne działania.
Okazało się, że rzeczywiście przekroczyliście pewien próg – od tej pory już na stałe zaangażowaliście się w działania opozycji. Jak wyglądały początki tego procesu?
Andrzej Gwiazda: Wysyłając list do sejmu wiedzieliśmy, że trafi on do bezpieki. Był to niebezpieczny okres, kiedy władza już wiedziała, że ma jawnego przeciwnika, a ludzie jeszcze o tym nie wiedzieli. Wówczas nikt nie uwierzyłby, że jakiś wypadek, wyrok sądowy czy wyrzucenie z pracy ma przyczynę polityczną. Dlatego kopię listu pokazywaliśmy komu się tylko da, aby podnieść polityczną cenę spodziewanych represji. Natychmiast dostaliśmy obstawę, podsłuch i nie mając nic lepszego do roboty wodziliśmy się z tajniakami po całym Trójmieście.
Joanna Gwiazda: W charkotach Radia Wolna Europa wyłapaliśmy wreszcie pełny adres członka KOR-u, Haliny Mikołajskiej. Wysłaliśmy Halinie 5000 złotych i do Centrum Techniki Okrętowej przyszedł „opiekun” z komendy, aby wytłumaczyć mi, że zmarnowałam pieniądze. Co opowiadał o Halinie, lepiej nie powtarzać. Martwił się też, że nikt mnie w CTO nie popiera. Swoim zwyczajem przyznałam się natychmiast do wszystkich „przestępstw”, np. słuchania Wolnej Europy, interesowania się polityką. Jak wynika ze szczątków akt, w wyniku tej „profilaktycznej” rozmowy założono mi sprawę dopiero 2 maja 1977 r. Jeszcze w zimie wezwano nas do Biura Paszportowego, skasowano pieczątki w dowodach osobistych uprawniające do przekraczania granic w obrębie krajów „demokracji ludowej” i oznajmiono, że paszportów nie dostaniemy, chociaż w zimie o paszporty nie występowaliśmy.
Andrzej Gwiazda: Wtedy w pracy organizowano kolejną akcję „zbiórka na Wietnam”. Odmówiłem, ale pod naciskiem zgodziłem się przekazać jakąś sumę na inny cel społeczny. Zaniosłem im pokwitowanie wysłania pieniędzy na KOR. Bezpieka próbowała coraz to innych dziwacznych metod, a my reagowaliśmy chyba nietypowo. Na przykład do skrzynki na listy wrzucili nam jakieś antysemickie papiery, m.in. paszkwil na Kuronia, że Żyd, albo że idzie na pasku Żydów, już nie pamiętam, że „nierób, który utrzymanie rodziny zrzucił na barki żony”. Wpadliśmy na pomysł, żeby zanieść to po prostu na komisariat MO. Złożyliśmy formalne doniesienie, że to działanie jakiegoś niebezpiecznego antysemity i prosimy o wykrycie sprawcy. Awansowaliśmy w rankingu wrogów ustroju nic szczególnego nie robiąc, tylko dlatego, że nie chcieliśmy się przestraszyć i pokajać.
„Człowiekiem KOR-u” był w Trójmieście Bogdan Borusewicz. Jak się z nim zetknęliście?
Joanna Gwiazda: Borusewicz dołączył do KOR-u nieco później. W pierwszym składzie KOR-u go nie było. Z adresu Borusewicza mogliśmy w Wolnej Europie wyłapać tylko, że mieszka w Sopocie, ale na Wielkanoc 1977 sam do nas trafił. Jakoś inaczej sobie go wyobrażałam i poprosiłam o dowód osobisty. Była to uzasadniona ostrożność, ale jakiś ślad pierwszej reakcji, nieprzyjemnej dla obu stron, pozostał.
Trudno opisać wydarzenia we właściwej chronologii, ponieważ w 1977 r. sytuacja polityczna rozwijała się bardzo szybko. Pojawili się w Gdańsku członkowie ROPCiO (Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela) założonego przez Leszka Moczulskiego. W ROPCiO było tyle sporów i zawirowań, że po pewnym czasie straciliśmy orientację, z którą organizacją mamy do czynienia, ponieważ równocześnie funkcjonowało kilka o tej samej nazwie. Po jakimś czasie wyłonił się z tego KPN (Konfederacja Polski Niepodległej) pod wodzą Moczulskiego i u nas w Gdańsku Ruch Młodej Polski. Po zamordowaniu Stanisława Pyjasa, również w Gdańsku powstał SKS (Studencki Komitet Samoobrony). Członkiem SKS-u był m.in. Błażej Wyszkowski, nasz późniejszy kolega z Wolnych Związków Zawodowych.
Andrzej Gwiazda: Borusewicz zorganizował kilka spotkań z członkami KOR-u. Bogdan na spotkaniu z Jackiem Kuroniem ostro zaatakował go za karierę aparatczyka w Związku Młodzieży Polskiej w młodości. Ja zapytałem Kuronia, jak mógł angażować się we wprowadzanie w Polsce komunizmu, wiedząc o milionach zesłanych Polaków, o łagrach i Katyniu. Kuroń tłumaczył, że ważnym wspomnieniem z jego dzieciństwa był pochód 1-majowy PPS-u. Ojciec niósł go na rękach, wokół były czerwone sztandary i mocna rewolucyjna pieśń. Po wojnie zapisał się pod czerwony sztandar i został działaczem ZMP, a w tym środowisku wszystkie informacje o zbrodniach komunizmu traktowano jako wrogą propagandę. Trudno było mi w to uwierzyć, ponieważ ojciec opowiadał mi o walkach między 1-majowymi pochodami socjalistów i komunistów. Jednak uznaliśmy, że kilka lat spędzonych w ciężkim więzieniu we Wronkach jest wystarczającym świadectwem zmiany poglądów Kuronia.
Z kolei Moczulski przedstawił się jako niezłomny niepodległościowiec, ale zaprezentował tak niezwykle skomplikowany program dochodzenia do niepodległości w kilku etapach, że wyglądało to na naukową paranoję. Potem miał do nas pretensje, że masowy ruch robotniczy powinien powstać na etapie piątym, a nie czwartym czy jakoś tak. KOR-owcy pamiętali Moczulskiemu antysemickie wstępniaki w „Stolicy” w czasie nagonki na Żydów w 1968 roku. Ruch Młodej Polski przygotowywał kadry inteligencji dla przyszłej niepodległej Polski. W jaki sposób osiągnąć niepodległość – tym problemem się nie martwili. Próbowaliśmy nawiązać kontakt z AK-owcami, licząc na ich odwagę i patriotyzm, ale oni stwierdzili, że pierwszym punktem programu powinno być obalenie porządku pojałtańskiego. Była to propozycja, aby najpierw nasypać soli na ogon zająca, a potem go złapać"...
cdn.