NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL
51
BLOG

Michał Sobczyk: Gra w zielone (pozory)

NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL Polityka Obserwuj notkę 15

Michał SobczykStalin miał stwierdzić, że Polacy są jak rzodkiewki: czerwoni tylko z wierzchu. Ten bon mot nieodmiennie mi się przypomina, gdy w gazetach głównego nurtu czytam strony poświęcone tzw. ekologii.

Jeśli wagę, jaką polskie społeczeństwo, lub choćby tylko jego elity, przykłada do ochrony przyrody, ochrony środowiska oraz racjonalnego korzystania z jego zasobów mierzyć liczbą poświęconych tej tematyce wzmianek w wysokonakładowej prasie czy też organizowanych przez nią kampanii społecznych, nasz kraj pewnym krokiem zmierza do zielonego raju. Jeśli jednak bliżej przyjrzeć się ich treści, czas pryska: pod świeżą warstewką zielonej farby znaleźć można dokładnie te same poglądy, wartości i interesy, które doprowadziły do istnienia problemów ekologicznych, nad skutkami których prasa z taką troską się pochyla.

Weźmy szczególnie jaskrawy przykład, jakim jest transport, oparty u nas przede wszystkim na samochodach: osobowych oraz ciężarowych TIR-ach. Negatywne konsekwencje polityki transportowej, której głównym priorytetem jest stały rozwój infrastruktury drogowej, są oczywiste i dobrze udokumentowane, przy czym nie ma istotnego znaczenia, czy budowane są autostrady czy obwodnice, bo na dłuższą metę jedne i drugie generują dodatkowy ruch i zwiększają uciążliwość samochodów dla społeczności lokalnych i środowiska. Co w związku z tym problemem mają nam do zaoferowania nawrócone na ekologię redakcje? Co najwyżej kolejny artykuł o zaletach nowego, jeszcze bardziej „ekologicznego” samochodu, w który powinniśmy się wyposażyć, jeśli los planety leży nam na sercu; zapewne osoby o szczególnie wrażliwym sumieniu powinny kupić co najmniej dwa takie. O tym, jakie koszty ponoszą ludzie i środowisko w związku z nowobudowanymi drogami – „ekologiczne” auta też przecież potrzebują przestrzeni – czy choćby koniecznością utylizacji starych, a więc i „nie dość ekologicznych” pojazdów, gazety taktownie nie wspominają; co więcej, zaledwie parę stron dalej, w dziale gospodarczym, niemal każdego dnia powtarzają swoją mantrę o konieczności inwestowania w infrastrukturę, bez której kraj nam się „nie rozwinie”. Nie może tutaj nie mieć znaczenia fakt, że jak szacuje dom mediowy Starlink, koncerny samochodowe są obecnie dla prasy głównym ogłoszeniodawcą. Ekologia ekologią, ale wpływy z reklam muszą być po naszej stronie – główkują gazety, którym przecież nie jest wszystko jedno, zwłaszcza jeśli chodzi o pieniądze. Dały zresztą temu niedawno dobitny wyraz, kiedy to delegacja wydawców stanowczo sprzeciwiła się postulatowi umieszczania na reklamach prasowych samochodów specjalnych ostrzeżeń dotyczących niektórych aspektów ich wpływu na środowisko, co byłoby zgodne z wartościami lansowanymi od niedawna na łamach należących do nich tytułów.

Szczerość nawrócenia się mainstreamowych mediów na ekologię kolejny raz zweryfikować będziemy mogli przy okazji programu budowy nowych dróg, który kiedyś chyba jednak ruszy. Ciekawe, jak wtedy komentowane będą prawdopodobne protesty obrońców miejsc bezcennych przyrodniczo. Weźmy najlepiej, nomen omen, sprzedającą się opiniotwórczą gazetę codzienną w Polsce. Jeden z jej dziennikarzy, imiennik redaktora naczelnego, stał się niedawno główną twarzą ogólnopolskiego sprzeciwu wobec skandalicznych planów dotyczących Doliny Rospudy. Tymczasem kilka lat wcześniej ta sama gazeta i ta sama osoba przewodziły nagonce na ekologów protestujących w podobnej sprawie. Zostawmy na bok kwestie personalne. Nie znam wspomnianego dziennikarza osobiście i nie mam podstaw zarzucać mu hipokryzji, gdy dziś naiwnością tłumaczy swoją postawę wobec protestujących na Górze św. Anny; jestem raczej skłonny mu wierzyć. Faktem pozostaje, że jego gazeta zaczęła głośno upominać się o przyrodę, gdy u władzy znalazła się ekipa serdecznie przez nią (z wzajemnością) znienawidzona, a szczuła na jej bezinteresownych obrońców, kiedy u steru pozostawały związane z redakcją „siły światła i postępu” (więcej na ten temat przeczytać można  tutaj). O środowisko przyrodnicze można dbać, czemu nie – ale tylko wtedy, gdy zadba się najpierw o własne środowisko...

Powierzchowność „ekologii” lansowanej przez duże media nie wynika tylko ze strachu przed zniechęceniem wybranych segmentów reklamodawców czy uwikłaniem w bieżące rozgrywki polityczne. Równie ważna – kto wie, może nawet ważniejsza – jest niechęć do kwestionowania przyzwyczajeń i poglądów swoich odbiorców. Nawet owinięta w bawełnę, prawda o stanie ekologicznych sumień i przyzwyczajeń rodaków jest na tyle przykra, że poddanie jej krytycznemu osądowi byłoby przez nich odebrane co najmniej jako nudne moralizatorstwo, w najgorszym przypadku zaś – jako atak, powodując odruchy samoobrony. Bezpieczniej jest zatem pisać o problemach, które trudno odnieść do codziennych doświadczeń czytelników, jak topniejące lodowce czy wymieranie gatunków, wstrzymując się od szczegółowego analizowania ich przyczyn, ściśle powiązanych z materialistycznym systemem wartości, któremu w coraz większym stopniu hołduje także polskie społeczeństwo. Zamiast propozycji daleko idących zmian, wymagających np. opodatkowania niektórych rodzajów konsumpcji, lepiej podtrzymywać wśród odbiorców przekonanie, że w zupełności wystarczy, gdy każdy „coś zrobi”, zgodnie z indywidualnymi preferencjami. Można zatem swobodnie wybierać z niezobowiązująco podsuwanej listy, każdorazowo poczytując to sobie za tytuł do chwały: nieco zmienić rodzaj kupowanych produktów, podpisać internetową petycję, przekazać 1% podatku na fundację ratującą rysie, być może od czasu do czasu sobie czegoś odmówić (np. raz w roku pojechać rowerem do pracy) itp. itd. Niedużo trzeba naszym żurnalistom, by uspokoić sumienia klasy średniej i swoje własne – a jednocześnie zagwarantować, by sprawy nadal toczyły się swoim, niezbyt zielonym, torem.

Michał Sobczyk

Blog pisma NOWY OBYWATEL Piszą: Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka