NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL
828
BLOG

Witold St. Michałowski: Niech będzie historia "magistra vitae"

NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL Polityka Obserwuj notkę 20

Z profesorem Wiktorem Poliszczukiem poznaliśmy się w Kanadzie ponad ćwierć wieku temu. Mamy zbieżne poglądy na wiele spraw. Niedawny jego odczyt w Warszawie wykorzystany został jednak niestety jako element świadomej prowokacji skierowanej przeciwko pojednaniu polsko-ukraińskiemu.

Miał bowiem miejsce w dniu, w którym prezydent Wiktor Juszczenko składał wizytę Lechowi Kaczyńskiemu. Zastanawiająca zbieżność terminów. Kierownictwo organizacji, której nazwy nie będę wymieniał, ponieważ należy do niej zapewne wielu przyzwoitych ludzi, wykorzystało odczyt profesora do promocji makabrycznego projektu, pożal się Boże „rzeźbiarza”, którego najzwyklejszej nikczemności, jaką jest żerowanie na ludzkich uczuciach, nic nie może usprawiedliwiać.

Wizerunek zmasakrowanych dziecięcych ciał zawsze będzie budził grozę. I uczucie nienawiści, głębokiego żalu i wstrętu do oprawców, do ziemi, która ich nosiła i języka, którym się posługiwali. Tu nie ma i nie może być wyjątków. Ludobójstwo, którego ofiarami padło wiele tysięcy rodzin polskich osadników na Wołyniu, jest faktem. Do dzisiaj nieosądzonym i w bardzo wielu przypadkach niewyjaśnionym. W aż tak wielu, że nadal otwartym pozostaje pytanie, kto był jego rzeczywistym sprawcą. Tu nie chodzi o prymitywnego pijanego parobka, któremu kazano mordować najbliższych sąsiadów, nie dając nawet do ręki broni palnej, bo by jej prawdopodobnie nie umiał użyć. Za narzędzie mordu służyło to, co miał pod ręką. Drewniany kół lub siekiera. Ofiary pętał drutem kolczastym. Jak mogło do tego dojść? Kto ponosi winę?

Próbujmy znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie. Odpowiedzi częściowo dostarcza przedwojenny rocznik statystyczny. W 1937 r. na Wołyniu i Podolu, terenach o zdecydowanej przewadze gospodarki rolnej, blisko 80% ziemi uprawnej, i to tej najlepszej, znajdowało się w polskich rękach, a w nielicznych miastach przeważał żywioł żydowski. To była prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Nikt nie chce być pachołkiem we własnym kraju i to na ziemi, gdzie od wielu pokoleń spoczywają prochy jego przodków. W kraju, o który oni walczyli i ginęli. Na wojennych cmentarzach pod Monte Cassino, w Narwiku i pod Lenino, co najmniej 9-10% poległych nosiło ukraińsko brzmiące nazwiska. Nie potrafiliśmy i nie chcieliśmy razem z najbliższym nam etnicznie, kulturowo i cywilizacyjnie narodem Europy żyć we wspólnym państwie. Słowacy, Chorwaci, Bośniacy, Baskowie, Flamandowie, Szkoci są, bądź byli, w podobnej sytuacji. Rozstania bywają bolesne dla obu stron. I obie strony ponoszą za to winę. W II Rzeczypospolitej mieliśmy fatalną politykę wobec mniejszości narodowych.

Biedni wieśniacy mordowali się nawzajem w czasach rewolucji francuskiej, meksykańskiej, rosyjskiej itd. Jest jednak najzwyklejszą głupotą albo nikczemną perfidią, za którą stoją obcy inspiratorzy, domagać się, aby za zbrodnie popełnione na Wołyniu przez obywateli II Rzeczpospolitej na obywatelach II Rzeczpospolitej odpowiadał dzisiaj cały naród ukraiński. Projekt wystawienia w centralnym miejscu stolicy, w pobliżu synagogi i Teatru Żydowskiego, pomnika rzekomych oraz prawdziwych ofiar Ukraińskiej Powstańczej Armii, jest jawną prowokacją.

Mój najstarszy syn i imiennik urodził się w Przemyślu. Członkowie bliższej i dalszej rodziny jego matki w czasie wojny służyli w AK, NSZ i UPA. Ci, którzy przeżyli, zdawali sobie sprawę, że ktoś celowo rozgrywał i podsycał antagonizm polsko-ukraiński. Odnotowano liczne przypadki, jak jednego dnia bandy przebrane w polskie mundury i noszące ryngrafy Matki Boskiej na piersi, puszczały z ogniem ukraińskie wsie, a następnego dnia te same oprychy przypinały sobie na czapki Tryzub i wyrzynały w pień osady polskie. Ich komendanci zwykle bezbłędnie posługiwali się tylko językiem rosyjskim... Jednak temat sowieckich inspiracji dla ideologicznej działalności Doncowa i jego zwolenników do dziś nie jest należycie opracowany. To samo dotyczy ostatecznego wyjaśnienia przyczyn „Akcji Wisła”. Decyzja o jej przeprowadzeniu zapadła prawdopodobnie w Moskwie.

Jeśli paranoiczny pomysł makabrycznego pomnika zostanie zrealizowany, to niemal z całą pewnością we Lwowie naprzeciw Cmentarza Orląt stanie pomnik poświęcony np. spalonym żywcem w stodołach mieszańcom wsi Zawadka Morochowska czy innym ofiarom niejednego niestety bestialstwa żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. I ruszy spirala wydarzeń.

Kontredans, jaki trwa wokół rurociągu Odessa-Brody również daje bardzo wiele do myślenia. Aktywiści różnego rodzaju organizacji od dawna starają się, aby Polacy nie zacieśniali więzi z Ukraińcami. Gospodarczych w szczególności. Lepiej, jeśli nadal zachowają w historycznej pamięci „pale pojednania”. Oba te narody liczą łącznie z paropokoleniową już emigracją w Kanadzie, USA, Brazylii i Australii przeszło 120 milionów mieszkańców. Etnicznych Rosjan jest niewielu więcej. Napierają na nich z południa w większości muzułmańskie narody Azji Środkowej, a ze wschodu odkrywający swoje korzenie mieszkańcy Syberii, której 1/3 terytorium carska Rosja zagrabiła Chinom stosunkowo niedawno.

Na Wołyniu i w paru pogranicznych województwach II Rzeczypospolitej po obu stronach, wg maksymalnych szacunków, zginęło 208 tysięcy osób. Czyli 0,2% populacji obu tak bliskich i tak sobie potrzebnych narodów. Żal ofiar. Oczywiście. Ale zobaczmy, ile procent ludności pochłonęły choćby wojny domowe w niektórych krajach europejskich. W takim kontekście nasze stosunki z Ukraińcami można uznać za jeśli nie idealne, to przynajmniej w miarę znośne.

Najwyższy czas, aby decyzjami rządów i parlamentów obu krajów przyjąć decyzje o usypaniu wspólnych kurhanów dla poległych z obu stron. Postawić na nich krzyże i odprawić stosowne religijne obrządki. I raz na zawsze skończyć z bolesnym rozdrapywaniem pamięci. Inaczej idea spięcia rurociągu Odessa-Brody z Płockiem zostanie raz na zawsze odłożona do lamusa. Rurociągu, który miał się stać stosem pacierzowym ukraińskiej suwerenności energetycznej.

Istnienie wolnej, suwerennej politycznie Ukrainy jest dużo lepszym gwarantem, że nie odrodzi się niedźwiedzie monstrum na wschodzie niż nasze członkostwo w NATO czy UE. Doradcy prezydenta Putina zdają sobie z tego doskonale sprawę. Dlatego zdecydowano się na rozegranie starej jak świat cynicznej gry. Nie dajmy się sprowokować i nie bierzmy w niej udziału.

Witold St. Michałowski

Artykuł ukazał się pierwotnie w numerze 4(36)/2007 Magazynu OBYWATEL.

Witold Stanisław Michałowski (ur. 1939) – budowniczy rurociągów naftowych, myśliwy, podróżnik, miłośnik przyrody, pisarz i dziennikarz, autor kilku książek podróżniczych, zbioru reportaży, biografii Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, a także książki „Skok na rurę” – pierwszej w III RP publikacji ocenzurowanej sądownie (traktującej o poczynaniach Gazpromu i Bartimpexu), redaktor naczelny branżowego kwartalnika „Rurociągi”, członek Polskiego Komitetu ds. Gospodarki Energetycznej FSNT NOT.

Blog pisma NOWY OBYWATEL Piszą: Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka