Prawdziwy egzamin z patriotyzmu zdajemy teraz, kiedy Polska jest krajem bezpiecznym w swoich granicach i stosunkowo zamożnym. Wypadamy gorzej, niż można by się spodziewać po narodzie, który tak celebruje swoje przeszłe poświęcenia dla ojczyzny.
Sierpień był tradycyjnie miesiącem wysokich temperatur – także patriotycznych. Tym razem do emocji związanych z obchodami rocznic ważnych historycznych wydarzeń doszły te towarzyszące występom naszych sportowców na igrzyskach olimpijskich. Biało-czerwonych flag i wielkich słów mieliśmy zatem pod dostatkiem, wyraźnie odczuwalny był jedynie deficyt Mazurka Dąbrowskiego – powszechnie oczekiwano, że więcej razy zabrzmi na chińskiej ziemi.
Obserwowana od pewnego czasu eksplozja stadionowego patriotyzmu, a także wzrost zainteresowania najnowszą historią naszego kraju, czego sztandarowym przykładem może być spektakularny sukces „Powstania warszawskiego” zespołu Lao Che, to zjawiska jednoznacznie pozytywne. Czy dowodzą one, że gorące uczucia wobec ojczyzny – w poprzednich latach raczej „niemodne” i podejrzane – zajmują istotne miejsce w sercach współczesnych mieszkańców kraju nad Wisłą? Niestety, byłby to wniosek przedwczesny.
Polacy lubią się chlubić swoim bohaterstwem i narodową jednością w przełomowych momentach historii. I słusznie: wiele razy pokazaliśmy, jak wiele gotowi jesteśmy oddać za wartości takie jak niepodległość (nie rozstrzygam tutaj, czy walcząc o nią zawsze dokonywaliśmy słusznych wyborów). Nie mam wątpliwości, że współcześni Polacy w chwili próby zachowaliby się tak, jak ich dzielni dziadkowie. Jednocześnie jednak gdzieś wyparowały inne, równie ważne rodzaj miłości do ojczyzny, niezwykle żywe jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym.
Zacznijmy od patriotyzmu gospodarczego, tak wyszydzanego przez Witolda Gadomskiego i jego liczne klony, czytelników tych samych broszur. W dobie globalizacji istnienie silnych narodowych gałęzi przemysłu oraz aktywna polityka gospodarcza, obejmująca także pewne instrumenty protekcjonistyczne, nie tracą na znaczeniu – przeciwnie, stają się bezwzględną koniecznością. Jednocześnie, kluczowego znaczenia nabiera umiejętność kreowania narodowych marek, będących motorem krajowej gospodarki oraz jej ambasadorami. Niestety, polskiego odpowiednika Nokii nie możemy się doczekać. Zamiast długofalowej, przemyślanej polityki przemysłowej w ostatnich latach obserwować mogliśmy beztroską wyprzedaż zagranicznemu kapitałowi tych przedsiębiorstw, które miały szansę podbić światowe rynki, a także konsekwentne ignorowanie narodowych interesów podczas wydawania publicznych pieniędzy. Patriotyzmu próżno szukać nawet w resorcie obrony, którego decydenci wolą np. sprowadzać niemiecki szrot zamiast dać zarobić polskim producentom czołgów najnowszej generacji. Nasi politycy, wśród których niejeden widzi się w roli nowego Piłsudskiego (jakie czasy, tacy marszałkowie...), o narodową godność walczą głównie w wywiadach i orędziach, zwykle zresztą ze skutkami odwrotnymi do zamierzonych. Patriotów na miarę Eugeniusza Kwiatkowskiego ze świecą by szukać na polskim, nomen omen, świeczniku.
Nie tylko elity, ale i zwykli obywatele marnują liczne okazje na danie świadectwa swojemu umiłowaniu „tej ziemi”. Uczciwość w płaceniu podatków nie jest uznawana za cnotę, a dla wielu „patriotów” stanowi wręcz aberrację umysłową. Co więcej, choć dwie trzecie z nas zapewnia, że informacja o tym, że dany produkt powstał w naszym kraju, jest dla nich istotna przy wyborze (zob. jednak tutaj), tego typu deklaracje jedynie do pewnego stopnia znajdują potwierdzenie przy kasach. Tam Polacy patrzą prawie wyłącznie na cenę, wszelkie ideały zostawiając na przysklepowych parkingach; dodatkowym potwierdzeniem tej tezy jest choćby brak społecznej reakcji na ujawnienie zorganizowanego systemu wyzysku w sieci „Biedronka” (patrz tutaj). Skoro już o tym mowa: wybierając samo miejsce w którym dokonujemy zakupów także rzadko widzimy dalej niż czubek własnego nosa. To właśnie w tej części ciała, żeby nie napisać dosadniej, wielu Polaków okazuje się mieć to, czy da zarobić komuś ze swojej miejscowości, czy też portugalskiemu, francuskiemu bądź niemieckiemu milionerowi.
To, że dla goniących Europę rodaków nadal liczy się każdy grosz, a także pamięć o kiepskiej jakości wielu polskich produktów z czasów PRL – dla wielu „zagraniczny” nadal oznacza po prostu „lepszy” – tylko częściowo nas usprawiedliwia. Po pierwsze, wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa coraz więcej osób nie może powiedzieć, że „nie stać je na patriotyzm”. Zresztą trzymanie się zasady, by wybierać przede wszystkim polskie produkty (lub chociaż wyprodukowane w Polsce) wcale nie łączy się ze znaczącym wzrostem wydatków, co wiem z własnego doświadczenia; nie jest nawet jakąś straszną fatygą, zwłaszcza jeśli mieszka się w większym ośrodku i posiada dostęp do Internetu. To prawda, czasem polskie produkty bywają nieco droższe, zwłaszcza jeśli porównać je z ich kiepskiej jakości chińskimi odpowiednikami – rzadko jednak na tyle, by nie można było dopłacić te parę złotych, dla własnej satysfakcji z tego, że w ten sposób docenia się pracę swoich rodaków i dokłada cegiełkę do rozwoju ekonomicznego kraju. Większość woli jednak pozostać przy patriotyzmie „bogoojczyźnianym”, który w czasach pokoju jest znacznie tańszy – dosłownie i w przenośni...
Choć są pewne widoki na zmianę tego stanu rzeczy, niedużym wzięciem cieszy się także „patriotyzm obywatelski”, czyli bezinteresowna aktywność dla dobra ogółu. Mniej niż co trzeci dorosły Polak dobrowolnie i nieodpłatnie angażuje się w jakiekolwiek działania na rzecz swoich społeczności lub potrzebujących. Co więcej, liczba takich osób ostatnio spadła, pomimo tego, że poprawa sytuacji materialnej społeczeństwa stworzyła wielu ludziom szansę na to, by zająć się czymś więcej niż tylko utrzymywanie się na powierzchni. Co gorsza, autentycznie społecznikowskie odruchy nie są w oczach Polaków szczególnie wiele warte. Nie tylko zapomnieli o tych bohaterach, którzy dla ojczyzny pięknie żyli, a nie tylko pięknie ginęli, ale także nie potrafią docenić ich potencjalnych następców. „Wyrośnie z tego”, często pocieszają się rodzice młodych, którzy wolą spędzać czas działając np. w organizacjach ekologicznych, niż rozgrzewać mięśnie się przed wyścigiem szczurów. Mało rzeczy budzi taką podejrzliwość jak inicjatywy, w których trudno dopatrzyć się realizacji jakichś grupowych interesów, czego przykładem mogą być komentarze pod adresem obrońców Rospudy. O tym, że partie polityczne nie prowadzą bezpośrednich działań na rzecz swojego elektoratu, co było normą w międzywojniu, nie ma potrzeby wspominać. Gdyby Żeromski żył dzisiaj, czułby się bardzo bezdomnym człowiekiem...
Różnych innych „patriotyzmów”, których we współczesnej Polsce mi brakuje, mógłbym wymienić jeszcze kilka. Wspomnijmy na koniec o jeszcze jednym: jest nim szacunek dla tradycji i dziedzictwa. O ile dla naszych przodków walczących o niepodległość lub odbudowujących państwo po kolejnych wojnach ochrona przyrody była jednym z narodowych celów, dziś jako społeczeństwo nie jesteśmy skłonni do zbyt wielu poświęceń dla jej zachowania. Jedynie nieudolności naszych decydentów zawdzięczać możemy, że nadal nie wszystkie najcenniejsze polskie lasy czy doliny rzeczne przecięte zostały drogami szybkiego ruchu, przy aplauzie większości narodu. Ten chciałby bowiem móc nieco szybciej przemierzać dalekie trasy, choć większości jego przedstawicieli zdarza się to raczej rzadko. Ofiarę ze skarbów narodowej przyrody złożylibyśmy jednak chętnie, dla samej świadomości, że odtąd nad morze możemy dojechać np. godzinę szybciej, po „pięknych nowych drogach” – niczym w Niemczech, kraju z sennych marzeń naszych kierowców. Przyrodę owszem, możemy chronić, jeśli coś z tego będziemy mieć, choćby zdjęcie znad Morskiego Oka, lub przynajmniej nie będziemy musieli z niczego dla niej rezygnować. Idea ogólnonarodowej zrzutki na zachowanie pięknych terenów, czy choćby przeznaczenia na ten cel większych środków z budżetu, raczej nie miałaby szansy wzbudzić fali entuzjazmu.
Nie mam zamiaru wystawiać moim współplemieńcom ocen z patriotyzmu ani tym bardziej obrażać się na społeczeństwo, że znowu do czegoś „nie dorosło”. Nie chce też sugerować, że patriotami większymi od nas są Francuzi, z ich fanatyczną miłością do własnej tradycji kulinarnej, Niemcy, którzy nie śmiecą w lasach, czy też Holendrzy, z których każdy, o ile dobrze pamiętam, należy do więcej niż jednej organizacji społecznej (średnio rzecz biorąc). Rozumiem, że zabory, komuna czy Balcerowicz są poważnym usprawiedliwieniem wielu naszych zachowań, jak brak ufności wobec innych. Że słaba jakość usług publicznych sprawia, iż trudniej niż innym nacjom jest nam wytłumaczyć sobie sens uczciwego płacenia podatków. Zmierzam do tego, że większość wszystkich naszych „zwolnień z patriotyzmu” traci swoją ważność – i że w najbliższym czasie będziemy mogli udowodnić, ile rzeczywiście warte jest nasze umiłowanie ojczyzny.
Czas pokazać, że Polacy potrafią być równie dobrym społeczeństwem, jak są narodem. Bo miłość do swojego kraju, tak jak inne jej rodzaje, wymaga dowodów, nie słów.
Michał Sobczyk
P.S. Zachęcam do lektury tego tekstu. Tak mi się jakoś skojarzyło :-)
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka