NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL
62
BLOG

Konrad Malec: Ruiną Polska stoi

NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL Polityka Obserwuj notkę 37

Konrad MalecKończące się wakacje boleśnie mi uświadamiają, że to zapewne ostatni moment, by obejrzeć wiele dóbr narodowych: do następnych mogą nie dotrwać.

Latem w prasie aż roi się od wszelkiej maści dodatków turystycznych – wkładki czy przewodniki dołączają nawet stosunkowo mało popularne czasopisma. Bardzo lubię je oglądać, pełno w nich pięknych zdjęć zamków, pałaców, dworków, wiatraków i innych wspaniałych, zabytkowych budowli z całej Polski. Nawet taki nieprzejednany wróg motoryzacji jak ja zaczyna wtedy myśleć o kupnie samochodu, zapakowaniu doń rodziny i przejażdżce śladem wszystkich tych skarbów (przewodniki zwykle są pisane „pod kierowców”). Dzieła rąk ludzi z minionych epok wywołują u mnie podobny zachwyt, jak otaczająca nas przyroda.

Kiedy znów ulegam temu urokowi i dokonuję zakupu kolejnej gazety, zwiększając ilość wyciętych drzew, nadchodzi refleksja, że przewodniki te są... niekompletne. Brakuje w nich wszystkiego, co na zdjęciach nie prezentuje się wystarczająco okazale. Myliłby się jednak ten, kto by uznał, że „brakujące” budowle są po prostu mniej wartościowe, bo takimi zostały wzniesione. Po prostu na zdjęciach i w opisach nie ujmuje się tego, co popada w ruinę wskutek braku zainteresowania właścicieli i konserwatorów zabytków! Prawdziwi pasjonaci zwykle mają „szósty zmysł”, który podpowiada im, jak dotrzeć do obiektów, dla których zabrakło miejsca na mapie i kartach przewodnika; dla innych skarby te pozostają zwykle nieodkryte.

Doskonałym przykładem jest zamek we Wleniu. Najstarszy zamek w Polsce popada w ruinę, a ściślej rzecz biorąc, to ruina się sypie. Ostatnie prace konserwatorskie miały miejsce wieki temu, a sądząc po rozwoju roślinności, także zwykłego odchwaszczania sędziwe mury nie widziały od lat. O stosach śmieci i „znikaniu” cegieł, które w materializują się następnie na okolicznych budowach, nawet nie chce mi się pisać.

Innym śląskim przykładem jest Jawor. Wędrówka po nim obfituje w wiele ciekawych spotkań z przeszłością. Do najsłynniejszych należy ewangelicki kościół pokoju, choć nie jest on jedyną budowlą świadczącą o bogatej przeszłości tego miasteczka. Jest tam także gotycki kościół św. Marcina, resztki umocnień obronnych średniowiecznej twierdzy, synagoga i neorenesansowy ratusz, rynek z arkadami i wspaniałe kamienice, z których najstarsza pamięta początek XVII w. Uczciwie trzeba przyznać, że większość z tych zabytków jest w dobrej formie. Jednak zaraz obok możemy zobaczyć zamek książąt piastowskich, którzy zasiadali na tronie jednego ze śląskich państewek aż do końca XIV w. Jest istnym obrazem nędzy i rozpaczy; sposób jego użytkowania sprawił, że człowiek w pierwszej chwili zastanawia się: cóż to za dziwna kamienica? Prawdziwy szok przychodzi jednak po wejściu na dziedziniec. Wygląda na to, że skupiono tu mało zamożnych mieszkańców miasteczka i zorganizowano... skup surowców wtórnych. Jedyna informacja, jaka widnieje na kamiennym obelisku pośrodku dziedzińca, mówi o tym, że było tu faszystowskie więzienie, w którym przetrzymywano i katowano francuskie więźniarki.

Z wielu zabytków słynie także Kotlina Kłodzka. Przykładem może być neogotycki pałac w Kamieńcu Ząbkowickim, pochodzący z drugiej połowy XIX w, będący największą tego typu budowlą w Europie. Wojnę przetrwał w stanie nienaruszonym, jednak tuż po jej zakończeniu, zgodnie z komunistyczną ideologią uznano, że to przykład burżuazyjnej dominacji, którą należy zwalczać. W zwalczaniu tego pomnika próżności jeszcze w 1945 r. pomogła nam bratnia Armia Czerwona, która posiadłość splądrowała i podpaliła. Pomimo tego, pałac ciągle znajdował się w całkiem niezłym stanie, dlatego wymontowano zeń marmurowe schody i zabrano do odbudowywanej stolicy (dziś służą bywalcom niesławnego budynku przy Wiejskiej). Pałac wspomagał jak mógł rozwój kina polskiego – wiele scen wyburzania zamków zmontowano właśnie tutaj. Efekty pirotechniczne, które możemy podziwiać w wielu filmach, bynajmniej nie powstały z wykorzystaniem atrap... Obecnie pałac został sprywatyzowany, a jego właściciel przerabia go na hotel i udostępnia zwiedzającym (kwestię prywatyzacji zabytków obiecuję poruszyć w innym tekście).

Tego typu przypadki nie są domeną jedynie Śląska. Nad Nidą wcale nie dzieje się lepiej, czego przykładem może być cmentarz w Pińczowie, słynący ze wspaniałych XIX-wiecznych nagrobków. Znalezienie ich nie jest proste, są bowiem w części cmentarza ogrodzonej przerdzewiałą siatką i zarośniętej pokrzywami – ot, taka atrakcja. Skoro już jesteśmy w Państwie Wiślan, warto może zwrócić uwagę na jeszcze kilka ciekawostek. Przykładowo, na niewielkim wzniesieniu w Choteliku Zielonym [nazwa własna stąd taka pisownia] znajduje się XVI-wieczny drewniany kościółek. Od czasów nieznacznej przebudowy w XVII wieku, do dnia dzisiejszego niemal nie zachodziły w nim zmiany, ale też nie były przeprowadzane remonty, skutkiem czego podupada i nie wiadomo, czy któraś z kolejnych nawałnic nie zakończy jego historii.

Wszystko to jednak nic w porównaniu z tym, co ujrzałem w miejscowości Góry. Dwór, który moje niefachowe oko oceniło na przełom XVII i XVIII wieku, może stanowić wizytówkę polskiej dbałości o skarby rodzimej kultury. Braki w starym ogrodzeniu były uzupełnione... połamanymi konarami z pobliskich drzew. Na resztkach muru widniała tablica informująca, że jest to teren prywatny i zakazująca wchodzenia nań. Nie mogąc się pogodzić z takim zawłaszczaniem dobra ogólnonarodowego, a także pchany chęcią bliższego poznania miejsca, w którym można się „wsłuchać w przeszłość”, przeszedłem przez jedną z licznych dziur w płocie, by bliżej przyjrzeć się kunsztowi dawnych architektów. Była to decyzja brzemienna w skutkach, która popsuła mi resztę wieczoru. Myli się ten, kto pomyślał, że zostałem złapany i poniosłem z tego powodu jakieś niemiłe konsekwencje. Nie miałem też najmniejszych wyrzutów sumienia. Dramatyzm wspomnianej sytuacji polegał na tym, że z bliska można było dojrzeć ślady po bogatych zdobieniach, których piękna można było już tylko się domyślać. Część z nich leżała pod ścianami pałacu, były też takie, które jeszcze wisiały, zapewne na wątpliwym słowie honoru. Drzwi i okna na parterze były pozabijane deskami, zaś na piętrze widniały ramki bez szyb. Między szparami widać było ogołocone ściany. Dookoła rósł park przypałacowy, którego dawną świetność odczytać można było z rozmiarów drzew oraz śladów krzewów, które wskazywały historyczny układ alejek. Jednak nawet to nie było jeszcze najgorsze, bo do podobnych widoków człowiek się nieco przyzwyczaił – taka kulturowa znieczulica. Szczególną przykrość sprawiał fakt, że całe otoczenie pałacu i park były usłane końskim nawozem, w takiej ilości, że nie było jak postawić stopy, by w całości spoczęła na trawie! Jaśnie Pan Właściciel przetrzymywał tam konie, korzystając z istniejącego ogrodzenia. Zapewne popadający w totalną ruinę pałac tylko mu przeszkadzał, niepotrzebnie zajmując miejsce.

Jeśli komuś już się znudziło południe Polski, zapraszam na Suwalszczyznę. W Stańczykach zobaczyć można niezwykłe wiadukty kolejowe. Przypominają swoją konstrukcją rzymskie akwedukty i są jednym z najciekawszych przykładów techniki budowlanej w naszym kraju. Przestały służyć kolei, kiedy w 1945 r. armia sowiecka rozebrała tory (stan ów został utrwalony przez PRL-owskie władze). Z czasem stały się lokalną atrakcją turystyczną, nad którą opiekę sprawuje fundacja pobierająca opłatę za wejście. Pomimo pozyskiwania pieniędzy od turystów, mosty są w coraz gorszym stanie i co roku pojawia się pytanie, czy w kolejnym sezonie będzie można wpuścić na nie zwiedzających. Mimochodem potencjalnych wędrowców ostrzegę, że pobliski szlak turystyczny po kilkuset metrach się urywa: został przegrodzony płotem z informacją o prywatnej własności i braku wstępu.

Z kolei na Pomorzu Środkowym i Zachodnim znajdziemy liczne dworki i folwarki. Jak zapewne czytelnicy się domyślają, spotkały je podobne losy jak pozostałe burżuazyjne, a do tego poniemieckie symbole. Po ponownej zmianie systemu niewiele się zmieniło. Nadal stanowią siedziby przedszkoli, domów opieki lub mieszkania komunalne. Oczywiście część z nich została sprywatyzowana (wraz z PGR-ami, do których należały) – te zwykle stanowią część nowych latyfundiów eks-dyrektorów, np. spełniając funkcje magazynów. Oczywiście znajdują się na liście zabytków, ale co z tego, skoro ani obecni właściciele, ani nasze władze specjalnie się tym nie przejmują?

Podobnych przykładów w całej Polsce są tysiące. Wiele z nich jest znacznie mniej dla nas widocznych. Przywykliśmy do widoku odrapanych kamienic, czy rozpadających się tradycyjnych wiejskich chat. Przykre to o tyle, że w Polsce poza przyrodą i zabytkami nie mamy zbyt wiele rzeczy, którymi moglibyśmy się pochwalić. Nie wykreowaliśmy bodaj żadnej marki, która byłaby rozpoznawalna całym świecie (chyba, że jest nią tania siła robocza, ale i to się kończy, bo są narody, które swą pracę wyceniają jeszcze niżej). Może warto więc w większym stopniu stawiać na to, co już mamy i co wyróżnia nas od innych: zainwestować w ochronę zabytków i przyrody i uczynić z nich naszą wizytówkę, magnesem dla obcokrajowców – a zarazem coś, z czego lokalne społeczności będą dumne. Niestety, w głowach naszych przedstawicieli, tak na szczeblu lokalnym jak i centralnym, taka myśl niemal się nie pojawia i zapewne jeszcze długo nie zabłyśnie.

Czemuż się jednak dziwić: urzędnicy i politycy, tak jak prywatni właściciele zabytków, stanowią część społeczeństwa. Dobrym przykładem obycia naszych rodaków ze skarbami kultury jest sytuacja, którą kiedyś miałem okazję zaobserwować w ruinach zamku w Ogrodzieńcu. Para młodych, zamożnych małżonków po trzydziestce rozgląda się po zamku przez przeciwsłoneczne okulary. Na twarzach maluje się rozczarowanie, w końcu kobieta przemawia: „wiesz, może kiedyś coś tu było, ale teraz to jest ruina”.

Blog pisma NOWY OBYWATEL Piszą: Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (37)

Inne tematy w dziale Polityka