Termin „rzeczpospolita” wskazuje na podmiotowość obywateli. W naszej rzeczywistości jest to tylko pusty frazes.
Termin ten wskazuje na dobro wspólne, na prawa, obowiązki i odpowiedzialność każdego obywatela. Niestety w naszej historii momenty, gdy wszyscy obywatele byli rzeczywiście jednakowo za kraj odpowiedzialni i jednakowo przez jego władze traktowani, należą do nadzwyczaj krótkich epizodów.
Również dziś, a może zwłaszcza dziś, mamy Polaków równych i równiejszych. Oczywiście można by tu mówić o przedstawicielach show biznesu opowiadających na szklanych ekranach jak to uniknęli mandatu za autograf sprezentowany policjantowi. Albo o liście najbogatszych Polaków, na życzenie których zmienia się plany zagospodarowania przestrzennego w centrach miast. Ale nie na nich chcę się skupić. Jest ciekawszy i bardziej wymowny problem.
Otóż przy podejmowaniu decyzji dotyczących dużych inwestycji, organizowane są konsultacje społeczne, podczas których zbiera się opinie społeczeństwa, co teoretycznie ma wpływ na podjęcie decyzji w taki sposób, by minimalizować konflikty. Teoretycznie też przygotowuje się różne warianty inwestycji i wybiera najmniej szkodliwe dla społeczeństwa i środowiska. W przypadku dużych kontrowersji możliwe jest – znów teoretycznie – odstąpienie od realizacji projektu.
No właśnie, teoretycznie obywatele mogą naprawdę wiele. W praktyce zaś bardzo często dowiadują się o wszystkim przypadkiem, a konsultacje społeczne dokonywane są w zaciszu gabinetów urzędniczych, by przypadkiem Unia się nie przyczepiła. Często też jako podpisy z udziału społeczeństwa w konsultacjach przedstawia się podpisy złożone w zupełnie innych okolicznościach. Niewiarygodne? A jednak, w Polsce nader często spotykane. Poniżej przedstawię obserwacje z ostatnich tego typu zdarzeń, w jakich brałem udział. Były to konsultacje w sprawie przyjęcia raportu oddziaływania na środowisko autostrady A-1 od węzła w Strykowie do południowej granicy województwa łódzkiego w czerwcu tego roku.
Początek był bardzo niewinny, osoby z urzędów przedstawiły się, następnie puszczono w obieg listę obecności i tu się zaczął pierwszy problem. Ktoś zauważył, że nagłówek jest tylko na pierwszej stronie i nie mówi nazbyt precyzyjnie, czego lista dotyczy. Większość obecnych natychmiast zaprotestowała i odmówiła złożenia podpisów. Z racji że urzędnicy nie wykazali woli uszczegółowienia nagłówka, ani uzupełnienia pozostałych stron, natychmiast powstała niezależna lista stworzona przez samych uczestników. Paranoja oszołomów? Niezupełnie. Dwa, trzy lata wcześniej urząd zorganizował spotkanie informacyjne, podczas którego tylko poinformował o założeniach budowanej trasy. Po jakimś czasie mieszkańcy zobaczyli swoje podpisy pod informacją o tym, że uczestniczyli w konsultacjach społecznych.
Następnie okazało się, że przybyli tylko mieszkańcy łódzkich osiedli zagrożonych budową autostrady oraz z najbliższych okolic Łodzi. Czemu nie przybył nikt z rubieży województwa? Najpewniej dlatego, że im dalej od ośrodka centralnego, tym łatwiej urobić mieszkańców, tak jak urobiono mieszkańców okolic Góry św. Anny w 1998 roku. Teraz, po 10 latach od tego wydarzenia w serwisie Google Video (http://video.google.pl/videoplay?docid=4825339201491503534) można obejrzeć burmistrza tej miejscowości, który mówi, że gdyby wówczas mieszkańcy wiedzieli, co ich naprawdę czeka po wybudowaniu autostrady, to intensywnie wspieraliby ekologów w walce z jej budowniczymi.
Dojazd do stolicy województwa to spore koszty, a skoro i tak już wszystko zostało postanowione, jak wielokrotnie powtarzali urzędnicy, to po co marnować wątłe środki. Nikt oczywiście nie wpadł na to, by zorganizować spotkanie na raty w kilku miejscach. Nikt też nie pomyślał, by zorganizować je wieczorową porą, gdy większa część mieszkańców mogłaby przyjść i podzielić się swoimi wątpliwościami, a może nawet wyrazić sprzeciw. A może się mylę? Może ktoś o tym pomyślał... i właśnie dlatego odbyły się one w godzinach pracy większej części społeczeństwa?
Po wszystkich kurtuazjach wymaganych przepisami nastąpiła prezentacja raportu. Ponieważ mieszkańcy, którzy przybyli na spotkanie, zapoznali się wnikliwie z raportem, nie byli zainteresowani jego przedstawieniem. Były za to dwie panie, które w czasie całego spotkania nie zabrały więcej głosu i które wyszły natychmiast po wybiciu godziny wieszczącej koniec urzędniczej męki na ten dzień. W ogóle na sali oprócz mieszkańców było trochę urzędników różnego szczebla i to właściwie były jedyne osoby, które bezkrytycznie przyjmowały raport. Kiedy zdenerwowani mieszkańcy zwracali na to uwagę, w odpowiedzi słyszeli, że każdy obywatel RP ma prawo przyjść na społeczne konsultacje, bez względu na to, gdzie pracuje.
Raport nie przewidywał żadnych innych lokalizacji niż ta z góry przyjęta za optymalną. Na jakiej podstawie? – tego nikt nie potrafił wyjaśnić. Część trasy, która miała iść w śladzie obecnej drogi, właściwe nie budziła kontrowersji w kwestii przebiegu. Problem był z odcinkiem przeprowadzonym po gruntach do tej pory nie użytkowanych przez posiadaczy czterech kółek. Kontrowersje wzbudziła lokalizacja na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich, w okolicach przeładunkowej stacji kolejowej kontenerów i cystern, łódzkich osiedli Olechów i Andrzejów, dróg dojazdowych przez te osiedla oraz w kilku innych punktach.
Mieszkańcy nie mogli zrozumieć, czemu droga, która przez 20 lat była planowana w innym miejscu, nagle zmieniła lokalizację, w związku z czym koniecznych jest wiele wyburzeń domów. Poza tym autostrada niebezpiecznie zbliża się do łódzkich osiedli. Odpowiedź na te zarzuty brzmiała: według starego wariantu też trzeba byłoby wyburzyć domy. Czyli mieszkańcy chcąc ocalić swoje domy skazują kogoś innego na wyburzenia? Po części to prawda, ale domy w starym pasie zostały wybudowane po decyzji lokalizacyjnej. Warto tu dodać, że świeżo wybudowane domy nie należą do miejscowych rolników i rodzin wywodzących się z tej okolicy. To dość nowoczesna i kosztowna zabudowa jednorodzinna. Siła negocjacyjna osoby z pieniędzmi jest dużo wyższa niż mniej zamożnej. Jeszcze jaskrawiej widać to na przykładzie Zakopanego, gdzie nową „Zakopiankę” postanowiono wybudować w miejscu stuletnich, tradycyjnych drewnianych domów góralskich, ominięto zaś nowe apartamentowce. Żeby było całkiem absurdalnie, owe apartamentowce są samowolą budowlaną.
W trakcie wspomnianych konsultacji społecznych podnosiłem sprawy przyrodnicze. Po ujęciu tematów było widać, że raport został sporządzony przez całkiem dobrego botanika. Brakowało w nim natomiast przyzwoitego rozpoznania świata zwierząt, niektóre grupy w ogóle nie zostały w nim ujęte. Niestety nie było nikogo, kto by odpowiedział merytorycznie na te zarzuty. Chciałem się dowiedzieć, kto był autorem części przyrodniczej. Zapewniono mnie, że byli to specjaliści z Uniwersytetu Łódzkiego, lecz nazwiska są objęte tajemnicą...
To nie jedyna tajemnica. Firma, która przedstawiła raport, deklarowała, że w wielu częściach wykorzystała raport sporządzony przez swoją poprzedniczkę, firmę z Hiszpanii. Poprzedni raport został odrzucony, gdyż, jeśli wierzyć urzędnikom, firma owa nie podołała zadaniu. Niestety nikt poza wąskim gronem urzędników nie miał do niego dostępu, co wzbudziło podejrzenia, że nie zawierał on tego, czego oczekiwali specjaliści od budowy dróg, a co mogło przydać się mieszkańcom. Jeśli było inaczej, to czemu nie pozwolono się społeczeństwu z nim zapoznać? Przecież to my ze swoich podatków sfinansowaliśmy jego stworzenie.
Wiele do życzenia pozostawiał także stosunek urzędników do mieszkańców. Warto wspomnieć o uwadze pani dyrektor, poczynionej względem jednego z mieszkańców: „A jakie pan masz wykształcenie, że głos zabierasz?”. Wiele to mówi o kulturze osobistej pani dyrektor, a nie była ona jedyną osobą, która pozwalała sobie na takie uwagi względem ludzi, w imieniu których sprawuje ponoć swą funkcję. Podobne uwagi padały nawet wówczas, gdy mieszańcy wskazywali na bardzo konkretne wady techniczne, np. że planowane rozwiązanie odwadniające autostradę spowoduje zalanie domów tych, którzy zostaną skazani na sąsiedztwo trasy. Mówił to inżynier, specjalista od melioracji. Jednak jego głos został zlekceważony.
To tylko jeden z przypadków, ale z mojego doświadczenia wynika, że bardzo często problem wygląda właśnie tak. Polska demokracja ogranicza się do oddania głosu w wyborach raz na jakiś czas. Urzędnicy są właściwie nieusuwalni, często nawet pomimo drastycznego naruszania prawa. Zorganizowani obywatele, którzy sprzeciwiają się zalewaniu swoich domów betonem, są przedstawiani jako oszołomy, często przy wydatnej pomocy mediów działających w interesie takiego czy innego inwestora, który opłaca w nich reklamy. Wniosek jaki się nasuwa, jest nadzwyczaj przykry. W Polsce mamy fasadę demokracji, fasadę za którą kryje się farsa.
Konrad Malec
P. S. Bardzo bliskie jest mi powiedzenie Edwarda Abbeya „Najlepszym lekarstwem na bolączki demokracji, jest jeszcze więcej demokracji”.
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka