Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski
49
BLOG

Falstart

Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski Kultura Obserwuj notkę 6
Właśnie odszedłem od telewizora gdzie przez 90 minut masochizowalem się oglądaniem gry mojej Legii w Grodzisku gdzie wybrała się grać z miejscowym Groclinem Dyskobolią. Rywal od dobrych 10 lat wybitnie wojskowym nie leży ale liczyłem, że w obliczu wczorajszego remisu Wisły w Kielcach Legii uda się dziś wygrać, jednak już pierwszy kwadrans napełnił mnie wątpliwościami. Obraz gry taki: Każda piłka pomiędzy zawodnikami z Warszawy powodował natychmiastowy doskok Grodziszczanina, pressing w wykonaniu miejscowych morderczy. Poza tym Legia prezentowała się o wiele gorzej fizycznie - wolniejsi, mniej zwrotni - a także taktycznie. W każdym sektorze boiska gdzie dochodziło do walki Groclin mial przewagę liczebną. Szybsi, silniejsi fizycznie, lepiej zorganizowani w grze, BARDZIEJ ZMOTYWOWANI. na dobrą sprawę w Legii walczyła tylko czwórka obrońców, pomoc nie istniała a co za tym idzie napastnicy nie mieli właściwego wsparcia, obrońcy też zresztą nie. Z tyłu bramkarz i pozbawiona wsparcia defensywnego pomocnika (którego nie było) czwórka obrońców, z przodu dwaj osamotnieni i bezradni napastnicy, w środku zdominowany przez Groclin gruz. Ani Roger, ani Giza nie byli w stanie poukładać gry w środku pola, zmienić tempo, uspokoić grę, cały mecz wolno, statycznie, schematycznie. Groclin pomimo iż z gry miał o wiele więcej niż Legia jedynego gola w meczu zdobył czystym przypadkiem. Jeden, jedyny błąd Kiełbowicza spowodował, że Rocki trafił do siatki z najbliższej odległości - w innych sytuacjach Grodziszczanie wykazywali się indolencją strzelecką i z taką samą łatwością z jaką dochodzili do sytuacji strzeleckich - marnowali je. Dwukrotnie trafiali w słupki, raz w poprzeczkę, kilka razy drużynę z Łazienkowskiej ratował Jan Mucha. Sytuacji w drużynie warszawskiej nie poprawiły zmiany - nic nie wnieśli ani wprowadzony za notującego rekordową ilość strat Chinyamę Burkhardt ani wracający po kontuzji Szałachowski wprowadzony za tragicznego Miro Radovicia który w ciągu 68 minut gry zanotował JEDNO dobre podanie. Choć to wlaśnie Burkhardt dwie minuty po wejściu na boisko oddał JEDYNY zauważony przeze mnie strzał w światło bramki miejscowych :) Na początku sezonu wydawało się, że Legia może skutecznie powalczyć z Wisłą o mistrzostwo ale okazuje się, że raczej nie tym razem. Strata wynosi już 11 punktów a Legia nie ma zespołu. Jeśli by mnie ktoś oglądający ten mecz wraz ze mną zapytał jak wygląda gra zespołowa odpowiedział bym: "Inaczej"... GROCLIN DYSKOBOLIA GRODZISK WLKP. - LEGIA WARSZAWA 1:0 (0:0) 1:0 - Rocki (50) Sędziował Gil (Lublin). Widzów 4000. Ż. kartki: Rocki - Kiełbowicz, Rzeźniczak, Szala.

O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji – coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się robi miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel... Janusz Szpotański (ok. 1975) Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. — Oscar Wilde Madness Of The Crowds - Helloween Sightless the one who relays on promise Blind he who follows the path of vows Deaf he who tolerates words of deception But they who fathom the truth bellow Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Guilty the one with his silent knowledge Exploiting innocence for himself Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game „...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005 Lemingi maszerują do urn Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami. - No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi... Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!". - Hop hop! - zawołał. Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura