Zbigniew Herbert, Kraj
1980 rok. Właśnie przeprowadziliśmy się do długo budowanego domu, trwała świąteczna krzątanina. Mieliśmy już telewizor, więc oglądaliśmy z bratem "Pszczółkę Maję", gdy za oknem umilkł dźwięk syreny wozu strażackiego. Rozpoczęła się i szybko zakończyła akcja gaszenia sterty słomy. Następnego dnia okazało się, że spaliła się w niej nasza sąsiadka. Ponoć miała sama ze sobą kłopoty - nam nie chciano zbyt wiele powiedzieć.
To było moje pierwsze spotkanie z niezrozumiałym. Bo jakże to tak? Zabawa, bajka, pełen dom pachnący choinką i pomarańczami, a trzydzieści metrów dalej człowiek, który przygotowuje się do śmierci z własnej ręki?
Czy nie za rzadko myślę o szczęśliwych dzieciach, gdy mi źle? Czy nie za rzadko myślę o samotnych, gdy rozpiera mnie radość?
Coś trzeba wybrać - wybieram optymizm. Ale przecież mam świadomość, że ten pająk gdzieś czyha. Umyka za to przed światłem - tym rozpromieniającym mroki, gdy rodzi się Miłość. Ułatwia powrót do wytęsknionego kraju, odnajdywanego w twarzach bliskich i obcych, słowach osób, z którymi się zazwyczaj nie zgadzamy, gestach już niezauważalnych.
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!