Lampka czerwonego wina . Ekran, fotel, Trójka w tle.
Za jedną ścianą mąż oglądający mecz, za drugą syn, piętro niżej rodzice i kot. W pamięci wzruszający mail od Prowincjałki, sms od Sosenki w gościnie i kurującej się przyjaciółki, ciemna droga w deszczu i pamięć przeżyć rekolekcyjnych, dzielonych przez bliskie sobie osoby, sprzed tygodnia.
Spokój serca, bezpieczeństwo, uśmiech.
Wkrótce kolejna rocznica przypieczętowania przed Bogiem naszego małżeństwa. Nieco wcześniej złożyliśmy podpisy w USC, ale tamta data nie ma znaczenia.
Przyjaciele. Wspólnie - zbyt rzadko, ale jednak! - spędzany czas. Kolorowe liście. Szczepki fuksji i lipki ukradzione z donicy domu rekolekcyjnego ("Niech pani bierze, za tydzień - dwa wszystko zetnie przymrozek.") Nadzieja na następny wspólny weekend w powodzi kolorów połonin. Błyszczące kapelusze grzybów zbieranych tuż po opadnięciu porannej mgły. Buzie dziesięciolatków i ich uśmiechnięte oczy. Książki na półce obok sprawdzianów ze znienawidzonej przeze mnie w czasach studiów fonetyki. Bałagan, który powinien być uprzątnięty przed niedzielą, ale nie będzie i nic się nie stanie z tego powodu.
Późnojesienny deszcz. Ciepło kaloryferów i żółtawych ścian. Pamięć świadomości, że szczęście to optymistyczne patrzenie w przeszłość i radość z tego, co teraz.
Po co o tym pisać? Nie wiem. Taki tekst urodził się pod palcami naciskającymi klawisze klawiatury. Tekst o niczym. Tekst o moim szczęściu.
Bo czymże jest szczęście, jeśli nie tym właśnie?
Inne tematy w dziale Kultura