AgnieszkaZet AgnieszkaZet
27
BLOG

Z liśćmi

AgnieszkaZet AgnieszkaZet Kultura Obserwuj notkę 17

Weekend (niech będzie) pierwszy

Buczyna

Po drodze zapragnęliśmy napić się herbaty. Sobotni ranek okazał się jednak pewną przeszkodą dla czwórki niedzielnych turystów jadących 200 km po to tylko, by wejść na górę, z tej góry zejść i zaliczyć powtórnie 200 km.

Herbata w brązowym kubku. Na ścianach dyplom, plakaty, plakietki, proporczyki, kolekcja starych aparatów fotograficznych, odznak i zakurzonych tomów Lenina. PRL rzuca cień. Obsługujący nas twierdził, że jesteśmy dziś pierwszymi - ostatnimi gośćmi, gdyż lokal zostaje zamknięty. Na zawsze. Bałagan przed budynkiem, który brałam za remontowy, okazał się bałaganem destrukcyjnym - szczątki rozebranej wiaty nie przygnąbiały tak, jak widok wnętrzności burzonego pieca.

Nad naszą wyprawą pojawiły się ciemne chmury.Widziałam je wciąż -  dwie godziny później, cztery godziny później. Wisiały, ścierając siły w walce z przebłyskami słońca. Lodowata mgła ukraińska pragnęła zająć miejsce nad połoninami.

 

z rawki

 

To przez nią nie ośmieliliśmy się iść dalej szlakiem - aż na Krzemieniec...

Gdy schodziłam, w myślach pobrzmiewały mi słowa Sosenki o późnych jagodach jedzonych - przecież jakby przed chwilą - pod Śnieżnikiem, tak współgrały mi one z szelestem bukowego dywanu pod łazęgowymi buciorami!

A drzewa płonęły aż po horyzont.

 

zrawki

 

 

Weekend drugi

 

Czekoladowo-

Szary przedświt, pospieszny makijaż i zziębnięte , na szczęście niedługie, czekanie. A potem długa droga wśród znanych lepiej i gorzej. Wreszcie czas na niespieszne rozmowy nawet z tymi,  których widuję na co dzień. Potem szybko mijające spotkanie z Ważną Panią, Ważnym Panem, montaż słowno - muzyczny (do dziś czkawką się odbija to grzebanie w tzw. duszy kobiety w wieku pobalzakowskim) oraz narastający dreszcz. Bo przecież się umówiłam na spotkanie salonowe, przedurodzinowe!

 Idę. Po drodze pytam o Piękną, potem już tylko nos zanurzam od czasu do czasu w mapę. Jak tu mało zieleni! Ulica Marszałkowska - mnie, prowincjuszcze bądź co bądź - wydaje się całkiem niewielkomiejską. Nigdzie księgarni, oznak życia, czasem tylko słyszę zgrzyt tramwaju albo tupot biegnących do niego ludzi. Nie widać słońca - wiem, że zachodzi powoli, bo to już ta pora - ale jaki kolor ma ten zachód? 

A potem jest miękka przytulność, smak i zapach czekolady. Uśmiechy i okrzyki niedowierzania, czekanie. I świadomość, że chciałoby się tak posiedzieć dłużej, w ciszy i gwarze, w czekaniu i doczekaniu, spokojnej radości. Zostało tyle tematów, a ci, którzy mało mówili, przecież mają swoją opowieść... Czy zanieśli ją na rozdrożne spotkanie, czy wrócili z nią do domów?

klonowy

Szarość kamienia. Pomniki i zatrzęsienie liści.  Nieśmiałe ogniki tu i tam. Cicho, a nawet ciszej. Wierzyński, Herbert, gdzieś tam Leśmian i inni, naprawdę wielcy leżą wśród takich jak ja pod zasłanymi liśćmi mogiłami. Cicho, ciszej zdążam do wyjścia. Pod czerwonymi pantoflami szeleszczą żółtości. Jeszcze tylko alejka w bok, bo tam najciszej. Staję jak najciszej przy mogile z nazwiskiem, które mnie uderza - mogile księdza Stefana Niedzielaka.

Umierać musi, co ma żyć... - przypominam sobie słowa Kory z Wyspiańskiego. 

Liście jeszcze tańczą w powietrzu. Jeszcze spadają, jeszcze trzymają się gałązek. Jeszcze.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Kultura