Idea globalizmu dąży do całkowitego zlikwidowania barier przepływu przez granice państwowe trzech elementów gospodarki: towarów (łącznie z usługami), pieniędzy (hasło „kapitał nie ma narodowości”) i ludzi (w rozumieniu – pracownicy). W efekcie globalizm w „pełnym rozkwicie” likwiduje jakąkolwiek ochronę narodu (wspólnoty) przez Państwo. Liczą się tylko firmy i jednostki.
Idea wspólnej waluty euro, jest właśnie takim sztandarowym pomysłem myśli globalistów. Cóż za wspaniałe i przede wszystkim – skuteczne narzędzie do wprowadzenia Realnego Globalizmu. Wspólna waluta, a więc doskonała wolność i dowolność przepływu pieniędzy.
Miał być raj na ziemi, a mamy… W rezultacie posługiwania się wspólna walutą rynek unijny przypomina mi dżunglę, gdzie silniejszy bezwzględnie egzekwuje swoje prawa. To miejsce ostrej walki konkurencyjnej. Ta walka rozgrywa się na poziomie handlu zagranicznego, a o jej wynikach świadczy bilans obrotów handlowych, saldo dochodów. Od momentu wprowadzenia wspólnej waluty nastąpił dramatyczny podział państw strefy euro na dwie „drużyny”. (Wykresy w załączeniu.) W mniejszości są państwa „wygrane” (Niemcy, Holandia), których bilans handlowy rok po roku jest dodatni kosztem krajów „przegranych” (Grecja, Hiszpania). A teraz, widząc tak dramatyczny rezultat, zwycięzcy wmawiają przegranym i całej opinii publicznej, że to jest wyłącznie ich własna wina, ich odpowiedzialność. Bo przecież „wolny rynek” to szansa rozwoju dla każdej gospodarki.
Czy aby na pewno? Przypomnijmy sobie okres burzliwego rozwoju przemysłowego Niemiec w XIX wieku. Co takiego uczynił ten kraj? Ano przede wszystkim ustalił wysokie cła na produkty z silniejszej wówczas pod względem gospodarczym Wielkiej Brytanii. W ten sposób uniknął ofensywy tańszych i lepszych produktów brytyjskich, a to zmobilizowało przemysł niemiecki do rozwoju. Przecież było zapotrzebowanie na rynku wewnętrznym. Jest popyt, to warto produkować. Właśnie wtedy, dzięki strategii protekcji przemysłu krajowego, niemiecka gospodarka uzyskała niezbędny impuls rozwojowy. To było w XIX wieku, ale nawet współcześnie, tylko naiwni lub niedoinformowani sadzą, że Niemcy całkowicie otworzyły swój rynek dla obcych towarów. Co prawda nie ma formalnych barier o charakterze administracyjnym, ale w praktyce istotnym ograniczeniem jest maksymalnie rygorystyczne i dosłowne stosowanie przez urzędników obowiązujących przepisów, celem zmniejszenia konkurencyjności obcych firm. Co nawet zauważa polskie ministerstwo gospodarki.
http://www.kig.pl/files/Znajdz%20zagranicznego%20partnera/niemcy.pdf
Importerzy na przykład, bardzo często w praktyce, mimo iż nie wymagają tego procedury unijne, są zmuszeni płacić za certyfikaty wystawianych przez jednostki badawcze w Niemczech. Koszty przeprowadzanych badań są ponad 10-krotnie wyższe od kosztów analogicznych ekspertyz przeprowadzanych w Polsce. Niemieckie izby przemysłowo-branżowe, do których importer musi należeć, niemal dyktują jakie produkty i za jaką cenę mogą być sprowadzane do ich kraju, itd., itd.
I chcę podkreślić, że pomimo tego, iż rząd Polski ma inne zdanie, to uważam, że jest to zdrowa polityka. Warto uczyć się od najlepszych, a nie powielać błędów krajów „przegranych”. Niemcy stały się krajem silnym gospodarczo, dzięki temu, że w przeszłości chronili swój rynek i robią to nadal. Niemniej nie dziwię się, że jednocześnie promują w Unii Europejskiej zasady „wolnego handlu”. Przećwiczyli już na krajach południa Europy, że tylko mogą zyskać na otwarciu słabszych rynków. I nikt im nie powie złego słowa, przecież panuje „sprawiedliwa konkurencja”, warunki są jednakowe dla wszystkich. Przecież globalizm to taka piękna idea…
Inne tematy w dziale Gospodarka