Premier Donald Tusk i prezydent Lech Kaczyński zostali przez przedstawicielki Kongresu Kobiet przekonani do idei parytetu na listach wyborczych. Lewicy przekonywać do tego nie trzeba, bowiem od lat popieramy i realizujemy to rozwiązanie. Problemem może być przekonanie do parytetu członków parlamentarnych klubów Platformy, PiS-u i PSL-u. Kluczowy w sejmowej układance wydaje się być klub PO. Jeśli jednak premier będzie wobec swoich posłów równie przekonujący, co przed głosowaniem w sprawie ustawy medialnej, to sprawa wydaje się być przesądzona. Głosy PO i Lewicy zapewnią sejmową większość. A liczę na to, że w gronie posłów PiS-u i PSL-u znajdą się osoby odważne, niebojące się rywalizować na listach wyborczych z kobietami.
Obecnie znajdujemy się na początku długiej drogi prowadzącej do faktycznego równouprawnienia kobiet. Jeśli mówimy o parytetach to lepiej zacząć od wskaźnika przykładowo 1/3 kobiet na listach, aby stopniowo dochodzić do stanu, w którym kobiety stanowią połowę nie tylko na listach, ale po prostu w parlamencie. Jest to pewnością nie tylko możliwe, ale i wielce pożądane.
Rozmowa o zwiększeniu udziału kobiet w życiu politycznym powinna stanowić także pretekst do rozpoczęcia takiej dyskusji w perspektywie ogólnospołecznej. Pojawia się kwestia zwiększenia udziału kobiet w ciałach kierowniczych, czyli – jak mawiają feministki – problem szklanego sufitu. Koniecznie musimy dojść również do problemu nierównej płacy za taką samą pracę. Tak ażeby zarobki nie były różnicowane ze względu na płeć, niezależnie od tego czy mówimy o stanowisku dyrektora/dyrektorki, czy kasjera/kasjerki w supermarkecie.
Wprowadzenie parytetów powinno być dopiero początkiem, a nie końcem dyskusji na temat dyskryminacji kobiet w Polsce.
Inne tematy w dziale Polityka