Aleksandra Aleksandra
267
BLOG

Gra w "tchórza" - sytuacja na granicy polsko-białoruskiej

Aleksandra Aleksandra Polityka Obserwuj notkę 8

Jest taka gra: dwa samochody pędzą z naprzeciwka. Wygrywa ten kierowca, który nie zboczy z toru. Kierowca, który zmieni tor by uniknąć kolizji zostaje "tchórzem", dlatego gra ta nosi nazwę "tchórz". A jeżeli żaden nie zmieni toru? To wtedy z reguły jest Nagroda Darwina dla obydwu. Rzecz jasna przyznana pośmiertnie. 

Nie wiem czy ktoś faktycznie w ten sposób się zabawia, czy może cała historia o "grze w tchórza" jest jedynie miejską legendą, ale skojarzenie z tego typu grą nasunęło mi się, gdy obserwuję doniesienia medialne o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. W roli kierowców "oczyma duszy" widzę  prezydenta Białorusi Łukaszenkę i premiera Polski Mateusza Morawieckiego (choć ktoś z Czytelników  może wyobrażać sobie inną osobę decyzyjną ze strony polskiej). Grę rozpoczął rzecz jasna Łukaszenka, ale nasz rząd zasady gry przyjął i oba samochody pędzą z dużą szybkością, czyniąc tragiczne zakończenie coraz bardziej prawdopodobnym. Tyle tylko, że, inaczej niż w prawdziwej grze "w tchórza" tragedia spotka nie samych "kierowców" (oni najwyżej będą mieli gorszą prasę, choć i tak już dobrej nie mają), ale prawdziwą cenę zapłacą ludzie, których jedyną winą jest, że urodzili się w złym czasie i złym miejscu i uwierzyli, że swój los zdołają odmienić, jeśli przeniosą się w inne miejsce. 

Żeby była sprawa jasna: zdaję sobie sprawę z tego, że nie można dopuścić do niekontrolowanej migracji. Zdaję sobie też sprawę z tego, że Łukaszenka podjął celowe działanie by wywołać kryzys migracyjny w państwach sąsiadujących z Białorusią. Mechanizm przysyłania migrantów bardzo dokładnie opisał Tadeusz Giczan (http://waidelotte.org/operacja-sluza-co-naprawde-sie-dzieje-na-polsko-bialoruskiej-granicy/), więc nie ma tu potrzeby tego opisu powtarzać. Pozostaje jednak pytanie jakie znaczenie ma fakt, że migranci zostali celowo przysłani wobec tego, że ich zdrowie, a nawet życie, bowiem ostatnie doniesienia mówią o 52-letniej kobiecie, która jest w stanie krytycznym (https://wiadomosci.wp.pl/moze-niebawem-umrzec-na-oczach-swoich-dzieci-kobieta-na-pograniczu-w-stanie-krytycznym-6676010767571808a). Tymczasem nikt z 32-osobowej grupy koczujących przy polskiej granicy nie może otrzymać pomocy medycznej. Polscy lekarze taką pomoc oferowali, nie zostali jednak przez polską Straż Graniczną dopuszczeni. Z trudem też udaje się dostarczać migrantom żywność. Udało się to zrobić w czwartek, ale później już nie. Tłumaczenia władz, że nie ma czegoś takiego jak "pas ziemi niczyjej", więc migranci są po stronie białoruskiej, a podejście do nich byłoby przekroczeniem granicy jest nieprzekonujące, bo po pierwsze istnieje coś takiego jak stan wyższej konieczności, po drugie sami przedstawiciele SG granicę przekraczają, choćby odstawiając na stronę białoruską tych migrantów, którym udało się przekroczyć polską granicę, mogliby więc równie dobrze zanieść migrantom żywność (jedno ze źródeł podaje, że najpierw tak robili, dopóki ktoś "z góry" im tego nie zakazał). Nie ma natomiast żadnego, nawet tak naiwnego tłumaczenia dla celowego włączania silników i syren w sytuacji, gdy migranci rozmawiali z przedstawicielami organizacji humanitarnych.

Racjonalne wyjaśnienie tak nieludzkiego traktowania migrantów oczywiście istnieje. Gdyby ludziom tym udzielono pomocy, nawet gdyby ich później odesłano na Białoruś, uznając, że ta jest dla mieszkańców Afganistanu krajem bezpiecznym i to tam powinni składać wniosek o ochronę, lub do kraju pochodzenia, gdyby np. okazało się, że pochodzą z kraju bezpiecznego, to nie za bardzo odstraszyłoby innych. Pomyśleliby "najwyżej mnie zawrócą, a pewnie jednak nie, bo jak już tam będziemy, to prawnicy zadbają by tak się nie stało". Gdy jednak potencjalni migranci przekonają się, że muszą liczyć się z cierpieniem, poniżającym traktowaniem, utratą zdrowia, a nawet śmiercią, bardziej ostrożnie podejdą do pomysłu poszukiwania lepszego życia. Takich argumentów nikt stara się nie wypowiadać głośno, ale "między wierszami" wyraźnie można je dostrzec. Widać tu podejście podobne do tego, które kieruje osobami zakazującymi karmienia ptaków. Wiadomo, ptaki brudzą, więc nie powinno się ich karmić np. w zabytkowych centrach miast, a poza tym należy przyzwyczajać do tego by znajdowały same pokarm (coś jak "pomaganie na miejscu). Tyle tylko, że ptaki mogą swobodnie poruszać się, a te 32 osoby, które utknęły na granicy możliwości takiej nie mają. 

Rząd polski zaczął zdawać sobie sprawę z faktu, że nieudzielanie pomocy wygląda źle z punktu widzenia PR. Pułapka Łukaszenki jest bowiem podwójna. Jeśli Polska przyjmie migrantów, będą następni, więc to on wygra grę "w tchórza", jeśli nie przyjmie to też wygra, a w każdym razie nie przegra, bo będzie mógł, a jeśli wydarzy się jakieś nieszczęście to całkiem zasadnie, twierdzić, że kraj, który go krytykuje za łamanie praw człowieka, również prawa te łamie. Polski rząd wysyła więc na Białoruś pomoc humanitarną, której Białoruś nie przepuszcza, bo gdyby przepuściła oznaczałoby to, że "grę w tchórza" przegrywa.

Straż graniczna otacza migrantów szczelnym kordonem, tak by nie można było zrobić zdjęć, które mogłyby oddziaływać na emocje. Mimo to takie zdjęcie udało się zrobić. Dziewczynka z kotem. Tak to prawda, oddziałuje to na emocje, bo emocje są częścią człowieczeństwa. Oddziaływanie na emocje to nic innego jak dostrzeganie innego człowieka. Nie można pomóc całemu światu, ale tym 32 osobom, a zwłaszcza chorej matce dziewczynki ze zdjęcia akurat pomóc można. Czy pomoc ta sprowadzić może na nas jakieś kłopoty w postaci większej fali migrantów? Niekoniecznie. Można budować siatkę, można myśleć o rozwiązaniach systemowych. Osiągnięcie takich rozwiązań zajmie jednak miesiące, a nawet lata. Tymczasem koczujący migranci potrzebują pomocy w ciągu kilku najbliższych godzin. Nie ma czasu na negocjacje ze stroną białoruską w kwestii pomocy. Chorych trzeba natychmiast zabrać do szpitala. Później można negocjować.

Gdyby kogoś jednak nie przekonywały argumenty humanitarne, jest też litera prawa - artykuł 33 Konwencji Genewskiej z 28 lipca 1951r. mówi:


„Żadne Umawiające się Państwo nie wydali lub nie zawróci w żaden sposób uchodźcy do granicy terytoriów, gdzie jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo ze względu na jego rasę, religię, obywatelstwo, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne”.

Strona polska jest więc zobowiązana przyjąć osobę, która granicę przekroczyła lub stara się ją przekroczyć. Później dopiero może badać czy wniosek o ochronę jest zasadny czy nie. Stosowaną do tej pory taktyką było udawanie, że osoba przekraczająca granicę wniosku takiego nie składała. Istotnie, często migranci nie wiedzieli jak prawidłowo złożyć wniosek. Teraz, gdy to umieją i wyraźnie zwracają się o ochronę wydano rozporządzenie, że wniosek taki mogą składać jedynie na przejściach granicznych i to przejściach czynnych (co za problem unieczynnić przejście?). Czy jest to zgodne z Konwencją?

Nikt z rządu nie posunął się jeszcze do stwierdzenia, że w sposób świadomy będzie łamać przepisy międzynarodowe. Przed 20 laty zrobił to minister Janik z SLD. Gdy było dużo uchodźców z  Czeczenii nie chciał ich przyjmować przyznając, że może to niezgodne z prawem międzynarodowym, ale trzeba "na zimne dmuchać". Wtedy osoby związane z PiS broniły  praw uchodźców. Teraz sytuacja się odwróciła. Często nawet chodzi o te same osoby, które kiedyś praw uchodźców broniły, a teraz są obojętne, a nawet wrogie. Co się stało?

Panie Premierze, zwracam się do Pana o umożliwienie SKUTECZNEJ pomocy 32 osobom koczującym przy polskiej granicy. Niezależnie od tego czy pomoc ta politycznie opłaci się czy nie. 

Aleksandra
O mnie Aleksandra

Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka