Dwie pozornie niezwiązane ze sobą sprawy. Dwa różne państwa: Polska i Dania. Dwie skrzywdzone kobiety. Jedna przez aparat państwowy, druga najpierw przez ojca, a następnie przez aparat państwowy. Obie sprawy ostatecznie zakończyły się happy endem, choć w przypadku Magdaleny Woźnej doszło do straty nieodwracalnej - śmierci syna. Pozostaje wiele pytań.
Sprawa Magdaleny Woźnej stała się głośna w czerwcu 2025 r., ale na wszelki wypadek krótko przypomnę.
Magdalena Woźna została skazana na karę ograniczenia wolności polegającą na konieczności wykonywania prac społecznych. Skazana była jednak w zaawansowanej ciąży, nie mogła więc wykonywać zleconej jej pracy. O fakcie tym miała informować, ale widocznie informacja ta do odpowiednich organów nie dotarła i karę ograniczenia wolności zamieniono na karę pozbawienia wolności. Dwójkę dzieci kobiety umieszczono w pieczy zastępczej. Po czterech dniach jedno z dzieci (4-miesięczny Oskar) zmarło. Matce pozwolono uczestniczyć w pogrzebie, ale na uroczystość została przywieziona w kajdankach zespolonych, ubrana w strój więzienny, choć obiecano jej wcześniej, że będzie mogła jechać w stroju cywilnym. Ponadto konwój się spóźnił i trumienka z dzieckiem była już zamknięta, matka nie mogła więc pożegnać się z dzieckiem. Gdy sprawa stała się głośna zajęła się nią pani mecenas Magdalena Majkowska. W imieniu swojej klientki zwróciła się o możliwość odbywania kary w systemie dozoru elektronicznego. Pani Magdalena Woźna wróciła do domu. Od razu wystąpiono też o zgodę na powrót do domu drugiego dziecka - trzyletniej Leny. Ponieważ ustała przyczyna, dla której dzieci odebrano (nieobecność matki), wydawać by się mogło, że pozostałe przy życiu dziecko od razu wróci do domu, tym bardziej, że pani Magdalena doznała już od losu oraz aparatu państwa wystarczająco wiele cierpienia. Tak się jednak nie stało.1 lipca 2025 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi Południe nie zgodził się na powrót do domu siostry zmarłego Oskarka (https://www.salon24.pl/newsroom/1452067,magdalena-wozna-bedac-w-wiezieniu-stracila-oskarka-lenka-zostaje-w-domu-dziecka). Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 9 września.
Od tej decyzji złożono odwołanie i dnia 27 sierpnia Sąd Rejonowy dla Warszawy-Pragi wydał decyzję o zakończeniu pieczy zastępczej z klauzulą natychmiastowej wykonalności, więc Lena mogła wrócić do domu https://ordoiuris.pl/informacje-prasowe/lena-wraca-do-rodzicow-sad-zdecydowal-o-zakonczeniu-pieczy-zastepczej/#main. Tak więc wszystko skończyło się dobrze i nie ma o czym mówić? Otóż nie. Nikt nie wróci życia Oskarkowi, ale należy wyjaśnić przyczynę jego śmierci. W tej sprawie toczy się śledztwo i należy poczekać na jego wynik. Niepokojąca była jednak reakcja rządu na śmierć dziecka. Zamiast współczucia dla matki była próba usprawiedliwiania decyzji o odebraniu dzieci oraz obawa o stworzenie negatywnego obrazu pieczy zastępczej jako takiej.
Pozostałą kwestią był czas wydania decyzji o pieczy zastępczej przez sąd. Wydano ją dopiero po czterech dniach od odebrania dzieci. W tym czasie Oskar już nie żył. Czy sąd wiedział o śmierci dziecka, a mimo to "przyklepał" decyzję policji?
W sytuacji. gdy kara pozbawienia wolności nie trwa dłużej niż rok (w tym przypadku były to cztery miesiące) istnieje możliwość odbywania jej w systemie elektronicznym. Dlaczego nie poinformowano o tym kobiety, tyko od razu zabrano do więzienia? Dlaczego wcześniej nie zauważono faktu, że kobieta jest najpierw w ciąży, następnie w połogu, co uniemożliwia wykonywania pracy fizycznej i nie odroczono kary lani nie wyznaczono pracy nie wymagającej wysiłku fizycznego? Dlaczego wreszcie nie pozwolono kobiecie przyjechać na pogrzeb w stosownym żałobnym stroju oraz zastosowano kajdanki zespolone? Co do tej ostatniej sprawy władze więzienne przeprowadziły przynajmniej dochodzenie wewnętrzne i przyznały, że użyte środki były bezzasadne, ale czy pójdzie za tym jakaś rekompensata dla kobiety?
I wreszcie czemu Lena aż 58 dni przebywała w rodzinnym domu dziecka mimo, że matka była już w domu? Czemu kobieta, która już doznała tyle krzywd i niesprawiedliwości musiała jeszcze doznać tej jednej? Oficjalne tłumaczenie jest takie, że stwierdzono, iż dziecko nie rozwija się prawidłowo w stosunku do swojego wieku, więc chciano się upewnić czy będzie miało właściwą opiekę. Po zapoznaniu się z opiniami biegłych decyzję zmieniono i dziecko wróciło do rodziny. Krzywda, jaką doznała wcześniej matka nie mogła mieć znaczenia, bo dla sądu najważniejsze jest dobro dziecka, a w tym przypadku sąd miał wątpliwości co do kompetencji rodzicielskich matki, które ostatecznie zostały rozwiane. Wolałabym by takie tłumaczenie było prawdziwe, ale obawiam się, że sprawa miała drugie dno.
Psychologowie znają zjawisko określane jako syndrom obwiniania ofiary. Zwykle kojarzony jest on z przypisywaniem winy ofiarom przestępstw ("po co tam lazł/a", "zachowywała się prowokacyjnie" itp.), ale równie dobrze może dotyczyć osób skrzywdzonych przez instytucje państwowe. Syndrom obwiniania ofiary zazwyczaj łączy się z wiarą w sprawiedliwy świat. W tym przypadku "sprawiedliwy" mogło być rozumiane bardzo konkretnie - chodziło o wymiar sprawiedliwości - obronę pierwszego stanowiska sądu, który poparł decyzję funkcjonariuszy odbierających dziecko. Dopiero nagłośnienie sprawy, praca prawników i jednoznaczne opinie biegłych przyczyniły się do zmiany decyzji.
W sierpniu br. w Danii odebrano dziecko 18-letniej Ivanie Broenlund. Decyzję podjęto na podstawie testów psychologicznych. Ivana miała być w przeszłości wykorzystywana seksualnie przez swojego ojczyma (wg niektórych źródeł ojca), co, zdaniem psychologów zostawiło w jej psychice takie ślady, że nie będzie ona mogła być dobrą matką. Postanowiono więc do jednej krzywdy - dodać kolejną - odebrać jej dziecko. Ivanę uratował jedynie fakt, że była Inuitką. Mieszkała wprawdzie w Kopenhadze (próbowano ten fakt wykorzystać uzasadniając decyzję o odebraniu dziecka), ale urodziła się na Grenlandii. Test kompetencji rodzicielskich przeprowadzono, gdy była jeszcze w ciąży. W czasie pomiędzy przeprowadzeniem testu a urodzeniem dziecka wyszło jednak prawo, które zabrania przeprowadzania podobnych testów wobec rdzennych mieszkańców Grenlandii, z uwagi na barierę językową i różnice kulturowe. 22 września zapadła decyzja o oddaniu dziecka matce. W pieczy zastępczej dziecko przebywało ponad miesiąc. Co by się stało gdyby jednak kobieta nie była Inuitką? Urzędnicy często krytykowani są za uprzedzenia wobec Inuitów, więc może Dunka nie byłaby poddana testowi. Gdyby jednak była poddana i nie przeszła testu? Sama idea prewencyjnego odbierania dzieci jest szokująca. Przypomina ona dystopijny film "Raport mniejszości".
Obie sprawy łączy jedno. Aparat państwowy staje na stanowisku "my wiemy lepiej". Odbiera się dzieci rodzicom, gdyż istnieje podejrzenie, że nie będą one wychowanie na takich obywateli, jakich sobie państwo życzy. Oczywiście, w grę wchodzić mogła (zwłaszcza i tym drugim przypadku) chęć wykazania się. Zrobienie testu, odebranie dziecka, oddanie do rodziny zastępczej - to ładnie wygląda w sprawozdaniu. Odpowiedni organ mógłby wprawdzie rodzinie pomagać w wychowaniu dziecka, np. przydzielić psychologa, udzielić pomocy materialnej, ale widocznie to w sprawozdaniu wygląda gorzej.
Choć w obu przypadkach ostatecznie dzieci oddano, nic nie wskazuje na zmianę filozofii działania urzędników. Tego typu spraw może być więcej. Oba przypadki jednak wskazują, że presja społeczna ma sens.
Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo