Koleżkowie moi dublińscy raz po raz montują wyprawę konsumpcyjną do Irlandii Północnej i ich działalnością zajął się w minionym tygodniu rząd Celtyckiego Tygrysa. Takie Newry czy Armagh to z Dublina jakoś 100 km na północ – pakujesz się do vana rano, a wieczorem już siedzisz w swoim „lokalnym pubie” po udanych zakupach i wydajesz nadwyżki, których i tak nie przepijesz.

Rzecz cała osadza się na tym, że (podlegająca Koronie Brytyjskiej) Irlandia Północna operuje funtem sterlingiem, który zszedł na psy. Republika Irlandii (ci moi) operują banknotami euro. Granicy nie ma. No i rząd tych moich kombinuje jakby tu zniechęcić do zakupów „tam”, które są tańsze i zysków Tygrysowi nie przynoszą.
Wyprawy są masowe. Bezdyskusyjne. I nie chodzi tu bynajmniej o spożywkę, choć trochę – też. Wyczytuję znowu w gazecie, że „kupowanie samochodów na Północy to niepatriotyczna postawa”, słyszę, że coraz więcej republikanów skrzynkami zaopatruje się w alkohole „tam”, że cała elektronika to różnica 25-40%. Samochody, które kupują i tak mają kierownicę po stronie pasażera, ale jak to rejestrują, to już nie wiem.
No i radzą w ichnim sejmie, radzą, a co uradzą, to – w płot kulą.
I to nie są takie zabawy jak w Polsce z „mrówkami” niegdyś na południowej granicy. To prawdziwa powódź. Tym bardziej, że nigdzie pod słońcem, a szczególnie tu, nikt nie ma respektu dla państwowego budżetu; nikt o patriotyzmie prócz rządu raczej nie wspomina, ale nikt nie skarży się też – z drugiej mańki – na to, że „północni odbierają nam pracę”.
Kombinowanie w Irlandii stało się sportem. Rozbudowany do granic możliwości i niemożliwości system świadczeń socjalnych pożera Tygrysa. Pouczające są obserwacje kraju pogrążającego się w atrofii.
Sinn Fein do dziś postuluje zjednoczenie Wyspy. Może być i tak, że Wyspa się zjednoczy, ale zupełnie w inną stronę. To tak jak z naszą Drugą Irlandią – spełnia się proroctwo, ale nie w formie, o której myślał prorok.
Dzisiaj przypalając marlboro przywiezione z Belfastu zastanawiam się, czy to grzech mniejszy niż wtedy, gdy jaram tego przeszmuglowanego z napisem „Minister Zdrowia ostrzega…”
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka