Podczas (za krótkiego) pobytu w Polsce zachwyciła mnie jedna, zdenerwowała jedna i olśniła jedna rzecz. A każda rzecz inna – ma się rozumieć. Przygotowany w pełni byłem owszem na to, że w Polsce wśród mojej Rodziny i znajomych znajdę podziały związane z polityką. Na szczęście w Rodzinie mojej...
...poglądy przeciwne prezentował jedynie teść mojego brata, a że człowiek ten z natury jest bardziej myślący niż mówiący - udało się dysonans obejść. Na dodatek przez dziewięć dni nie załączono w mojej obecności w TV żadnego bodaj programu publicystycznego czy choćby wiadomości, stąd też nasze rozmowy związane z sytuacją nie były wymuszone emitowanymi jadami, a jedynie tym, co nam gra i śpiewa w duszach.
Jasne, że jechaliśmy po komunie, po kłamstwach publikatorów, po hucpie związanej z kradzieżą „Arbeit…”, po całej administracji Tuska wraz z jej myślami, mową, uczynkami i zaniedbaniami. Ale jechaliśmy, immanentnie, że tak powiem, zupełnie nie prowokowani doraźnie przez TV. Gdzie olśnienie? Zaraz będzie. Zdarzyło mi się jednakowoż jeden czy dwa wieczory spędzić w poznańskich pubach, gdzie spotkałem swoich znajomków w swej większości zapamiętanych jako zwolennicy PO.
Podczas jednej z rozmów, gdy już wyczerpało nas rąbanie dupy nieobecnym znajomym, przeszliśmy jakoś tak na te nieszczęsne, skompromitowane stocznie i sprawę mataczenia w aferze hazardowej i pooo-szło! Padały różne słowa i argumenty, ale z każdą chwilą stawało się jaśniejsze, że gramy według innych zasad. O ile ja starałem się dowieść, że poszczególne działania rządu są karygodne o tyle moi rozmówcy… starali się – baz żadnych specjalnie ogródek – zwyczajnie sprawić, by zrobiło mi się osobiście przykro. A to uwagami typu: „głosowałeś na Kaczorów, a teraz siedzisz na emigracji”, a to deprecjacją: „siedzisz tam, więc nie masz prawa szczekać”, a to (w pubie w TV mignął Kaczor) śmiechem i komentarzami na sam jego widok (fonia była wyłączona). Olśniło mnie: o ile ja staram się tłuc w rząd, jego działania, w strategię, w bezczelność o tyle moi adwersarze tłuc poczęli wprost we mnie.
I uświadomiłem sobie, że tak jest w całej sferze publicznej: admiratorom PO chodzi przede wszystkim o to, by całej reszcie zrobiło się po prostu przykro. Oni nie atakują działań opozycji, działań prezydenta dla osiągnięcia jakichkolwiek pozytywów; nie poddają ich krytyce w nadziei na to, że jakiemuś przekonanemu argumentami pisiorowi łuska z oczu opadnie. Ten etap uznali za zbędny. Ja atakuję system. Oni (sami przecież bezpośrednio poza nim) atakują mnie.

I ta właśnie postawa determinuje całą tzw. debatę publiczną – im zależy głównie na tym, żeby nam dosolić. Dokopać. Nie podejmują dyskusji, nie słuchają. Otorbili się. Myślę, że tak robią, bo się wstydzą i – co by tu nie mówić – nie dbają o noty za styl. Bo uznali, że nie ma się co stylem przejmować. Dodam, że diagnoza moja wydaje się trafna również wtedy, gdy przełoży się ją na debatę na s24. Bez wdzięku, bez klasy, bez stylu; byle rąbać, byle wióry leciały. Ta generalizacja krzywdzi być może jednostki z obu stron, ale tak w całej masie rzecz całą widzę.
Teraz po jednym akapicie na zdenerwowanie i zachwyt. Polska jest obrzydliwie obwieszona reklamami, banerami, ogłoszeniami, obwieszczeniami – badziewiem wszelakim przykrym dla oka i sprawiającym wrażenie kompletnego śmietniska i bezhołowia. Obrzydliwość.
A zachwyt?! Ano, jak na pasterce orkiestra wojskowa huknęła: „Bóg się rodzi, moc truchleje…”, jak ludzie podjęli ten śpiew o północy, kiedy zobaczyłem, że połowa obecnych jest – na oko – przed 40-tką…, to mi się to wszystko niezmiernie spodobało.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka