Na reklamie sklepu Assorti w centrum Dublina (sklep prowadzony przez Litwina, ale uznany przez klientelę pobliskiego pubu Zagoba za „jak najbardziej polski sklep”) pojawił się napis, że Polacy go home i fuck off. Grymoły markerem… Tłumy się nie gromadzą, akcji odwetowej się nie przewiduje.
W samym „Zagłobie” też bez zmian, Lech po 4.50 (ojro oczywiście), tvn24 huczy nad głowami, ale częściej jakieś mtv albo travel w zależności od tego który barman ma szychtę. Jak się ładnie poprosi to owszem - zmieni na wiadomości, ale ładnie nikt nie prosi, bo informacje z tvn24 wyczerpują potrzeby doinformowania, rechot i satysfakcja z pasztetów wytwarzanych w kuchni tej stacji jest pełna.
- Droga jest ta wasza gazeta – mówi mi jakiś czas temu stały klient pubu. – Dwa euroo… - i przeciąga te swoje „euroo”.
- Które piwo pijesz?
- Czwarte…
- To 18 euro. Dziś. I ci nie drogo? A zasrane 2 euro raz na tydzień to drogo?
- Pić człowiek musi… - zaśmiał się. O tym, że czytać nie musi już wspomniał, bo było to jasne i dla mnie i dla niego.
A Ajrisztajms za to donosi przy okazji, że „Ireland is the most expensive place in the EU to buy a basket of food, drink and tobacco”. Fakt, fajki drogie bez pojęcia, ponad 7 euro, na szczęście się ma znajomości to albo się kupuje u chłopaków, którzy z ćmikami latają w te i wewte a 35 euro za sztangę płacić to jednak nie 70. Po drugie wycofali ze sprzedaży paczki dziesięciopapierosowe, że niby młodzież łatwiej po nie sięga i teraz nie wiadomo, kto to zjara, bo sprzedawać nie można…, no to za pół ceny Polakom się upycha i każdy szyku zadaje z fajkami z napisem np. „Smoking when pregnant harms your baby”, co nikogo nie martwi, bo nie wiadomo, co to znaczy, nie takie nasze: „Palenie zabija”. I fertig.
Ten sam Ajrisz tajms daje informację, że śpiącego Polaka wyrzucili ze śmieciami do wielkiej śmieciary i cudem przeżył, bo wrzeszczał ze środka zgniatarki. Ciekawym, czy wrzeszczał po polsku czy po angielsku? Krzyk o życie – sądzę – brzmi i brzmiał tak samo w czasach przed i po wieży Babel. Grunt, że żyje.
Jeszcze o noclegowni: dzwonił przed chwilą koleżka z Poznania, że do Dublina na piwo wpadnie, bo ma przesiadkę czy coś i pyta, czy z centrum to na lotnisko daleko. – Bezrobotni Polacy niekiedy piechotą tam chodzą na nocleg – powiedziałem, a on się ucieszył. Żeby mu nie było za wesoło dodałem, że do Częstochowy też da się dojść na piechotę…
Wałęsa był na jakimś bankiecie w minionym tygodniu w hrabstwie Mayo, hektar, nie jechałem, nie wiem, co tam powygadywał, do Dublina nie przyjechał, szkoda.
Za to przedwczoraj w Belfaście rocznica 12 lipca czyli bitwy nad rzeką Boyne gdzie Wilhelm protestancki pobił Jakuba katolickiego (albo odwrotnie, zawsze myli mi się który był który) no i marsz lóż oranżystowskich, o ofiarach ani pobiciach nic nie słychać, znaczy – dogadali się skutecznie Parslej z Adamsem. Co oczywiście nie przeszkodziło w noc poprzedzającą 12 lipca palić bonfires czyli wieeeeelkich ognisk (w Belfaście największe na granicy protestanckich i katolickich kwartałów) i na każdym płonęła trójkolorowa flaga Republiki). Zajadli są strasznie i bardziej brytyjscy niż książę Karol. W tym roku nie byłem. Przeprowadzkę miałem akurat i teraz szukajcie mnie na North Circular Road (koło największego irlandzkiego więzienia Mountjoy).
W piątek 13go Magda wyrżnęła w zaparkowaną skodę, diabli nadali ten lewostronny ruch, potem ja się musiałem bujać po Dublinie, szlag by trafił, a tojota Magdy jest wersji japońskiej, co oznacza, że nie dość, że kierownica po prawej, to jeszcze wajcha kierunkowskazu też po prawej, a to z kolei oznacza, że raz po raz wycieraczki się włączają. Bez sensu.
Wyszło na chwilę słońce. Ale zaraz będzie lało...
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka