Przyjechała wczoraj i bujała się po Dublinie pani dziennikarka z Danii. „Polisz komjuniti in Ajerland” – to był temat realizowanego reportażu, który wyemitowany zostanie niebawem w kraju Tuborga. Na nieszczęście dzieje się tak, że to właśnie ja muszę brać na klatę takich ludzi... Miała 50 lat, płaszcz do ziemi i adidaski...
Byłem i jestem bohaterskim bohaterem pewnie stu realizacji tego typu – oczywiście każda z ekip jest święcie przekonana, że ma scenariusz oryginalny. Ja im nawet taki kącik przygotowałem, na który łapie się każdy operator kamery, żeby nawet był Maorysem: żaluzja pół domknięta, komputerek, Huxley obok „Michnikowszczyzny”, marlboro z Polski z napisem „Palenie tytoniu może uszkodzić nasienie i zmniejszyć płodność”. I zegar z logo „S” nad tym wszystkim.
No - nie ma bata! Tylko pokwikują z uciechy.
Nawet w Japonii i Argentynie byłem nie licząc takich wiosek jak kraje zdipisiałej Europy. (Jak kiedykolwiek oglądaliście cokolwiek w jakiejkolwiek telewizji o Irlandii, to ten, co gada, to ja).
Ale nic. Pani dziennikarka na luziku, dzień dobry dzień dobry, operator węszy i się rozgląda, bo zgamoniały mocno po walce na lotnisku i nie może tak od razu namierzyć kącika, gdzie mnie usadzi i paluchami gmerać będzie w żaluzjach.
A ona najpierw o duperelach, a potem tak: - Dziwni są ci wasi bliźniacy!
Nie powiedziała: „źli”, „dobrzy”..., nie oceniała, tylko mnie tak podpuścić chciała...
A ja na to: - Have you been to Poland?
A ona, że not-jet.
A ja na to: – To skąd wiesz?
A ona: – Z gazet naszych i mamy korespondenta!
A ja na to: - A gdzie macie korespondenta?
A ona: - A w Berlinie...
A ja: - A ten w Berlinie, to skąd wie?
A ona: - Gazetę czyta. Na interneciku!
A ja na to: - A jaką?
A ona: - A Wyborczą!
A ja na to: - Aha!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka