Pisałem jakiś czas temu o Polaku, którego wrzucono przez przypadek (spał w kartonach) do dublińskiej śmieciarki-zgniatarki i tylko dlatego, że wrzeszczał – żywot uratował. Dziś historia o innym Polaku, który wynajął ochroniarzy, ale im nie zapłacił i choć wrzeszczał – na nic mu się zdało.
Koleś buja się po Dublinie od trzech lat i jest to typ menadżera-alfonsa: taki szczurek trochę, samochodu byście od niego nie kupili. Kilka razy współorganizował imprezy z polskimi didżejami i rzeczywiście – nachodziło się podobno mnóstwo ludzi skłonnych zapłacić po 20 chyba euro.
Piszę „podobno” i „chyba”, bo nie uczestniczyłem w tych zgromadzeniach ludu polskiego rzecz znając ze słyszenia jedynie. Dlatego też nie wymieniam nazwiska bohatera tego wpisu, bo 50% to informacje zasłyszane, a nie sprawdzone.
I wcale dziwnym nie jest, że podkreślam niewymienianie, bo prasa irlandzka po nazwisku go szorowała bez pardonu z przyczyn podanych poniżej.
Raz nasz koleżka zorganizował taką dyskotekę i potem zniknął. Że tam publika pomstowała, że „mamy bilety, a wejść nie możemy” to mały pikuś. Gorzej, że zniknął z oczu wynajętym przez siebie ochroniarzom bez wypłacenia im należności za wykonaną robotę.
Warto nadmienić, że nie zapłacenie pracownikowi za wykonaną pracę to kanoniczny „grzech wołający o pomstę do nieba” (tak jak „krzywdzenie wdów i sierot”) i zdaje się nawet, że ekskomunika jest tu z automatu.
Cokolwiek złego możemy powiedzieć o korporacji ochroniarzy to na pewno nie to, że jej członkowie pamięć mają krótką, a metody samarytańskie.
Dupnęli w końcu naszego przedsiębiorcę i zapakowali grzecznie do bagażnika samochodu chcąc porozmawiać z nim w górach Wicklow, a nie wśród miejskiego szumu.
Jak rozmawiali i o czym – próżno dociekać, bo korporacja na dodatek jest dość mocno hermetyczna i informacje nie wyciekły. Grunt, że następnego dnia wieczorem wszyscy byli zadowoleni, a najbardziej nasz przedsiębiorca, że na całych, a nie połamanych na przykład, nogach odbył pielgrzymkę z gór Wicklow do Dublina. (Daleko nie jest, ale dość, bym powiedział, strasznie). Kasa się znalazła, a przedsiębiorca na jakiś czas zniknął.
Nawet bym nie przypuszczał, że przez dwa chyba miesiące z nim sąsiadowałem (mieszkam w okolicach Mountjoy Prison).
Oto – co po nazwisku i bez szczypania – podała prasa irlandzka, że nasz koleżka zaopatrzony w cztery bodaj paszporty wynajmował ludziom mieszkania. System tu jest taki, że jeśli mieszkanie kosztuje np. 1000 euro za miesiąc, to na początku wynajmujący dostaje 2000, a za ostatni miesiąc mieszkania lokator już nie płaci.
Dodam tylko, że mieszkanie było jedno, a wynajmujących - kilkunastu.
Był sąd, dostał zawiasy, został zwolniony i ujął wszystkich deklaracją, że bardzo przeprasza i nie miał zamiaru oszukać ludzi, którzy mu zaufali. (W Polsce pewnie by powiedział, że to atak polityczny).
Gdzie się teraz obraca?
Ano, miga się po Dublinie w najlepsze i znając jego potencjał czekam na kolejne doniesienia z frontu walki o czym poinformuję niezwłocznie.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka