Tego popołudnia wyjrzysz przez okno, rozejrzysz się wokoło i stwierdzisz, że ruch jest niewielki, a do przejechania masz w sumie niewiele. Uśmiechniesz się, zejdziesz kręconymi schodami, w biegu jeszcze zadzwonisz do domu. – Będę za jakieś 20 minut, napuszczajcie mi wannę z lawendą... – powiesz z uśmiechem.
Wsiądziesz do wozu, a komórkę umieścisz w zestawie głośnomówiącym. Przekręcisz kluczyk w stacyjce, włączając zapłon, i zobaczysz, jak strzałka poziomu paliwa przekroczy połówkę skali. – Jest waha – mrukniesz, a kluczyk ,,sam” (jak później będziesz przysięgał) uruchomi rozrusznik. Silnik zaskoczy od pierwszego i poczujesz satysfakcję ze swojego wozu. I z tego, że to właśnie ty siedzisz za kierownicą. Zapniesz – a jakże – pasy i poprawisz lusterko wsteczne.
Włączysz się do ruchu i sięgniesz do schowka po gumę do żucia ekstra strong, którą kupiłeś przedwczoraj. Po 100 metrach jazdy włączysz sobie muzykę i poprawisz siedzenie; odchylisz je lekko do tyłu i jednocześnie spryskasz przednią szybę, rozcierając zastały kurz wycieraczkami.
Spojrzysz, stojąc na światłach, na grupkę ludzi smaganych deszczem i usiłujących skryć się pod pękniętym zadaszeniem na przystanku autobusowym. Frajerzy. Odwrócisz wzrok, nie przyznając się przed sobą do małodusznej satysfakcji; ruszysz jednak z piskiem opon, wsłuchując się w dźwięk motoru; czy aby „pod klawiaturą nie grają zawory”.
Ech!!! Nie grają, a wóz rżnie jak sto piorunów. Nowe opony, komunikacja z przyrządami na kokpicie, mówili, że przepłaciłeś, ale przecież – warto było! Dojedziesz do skrzyżowania, którędy przejeżdżałeś setki razy. Zielona strzałka. Pchniesz wajchę biegów, wejdzie trzeci bieg i jednocześnie trącisz prawy kierunkowskaz. Uważając, żeby nie wjechać w kałużę i nie pochlapać przechodzącej kobiety, ujrzysz śmierć.
Zobaczysz jeszcze absolutnie pijanego młodego człowieka i jego chwiejny krok; zapamiętasz do końca życia rozmazane spojrzenie i nie zapomnisz dźwięku tego uderzenia.
Nawet nie zdążysz wbić stopy w hamulec. Dopiero sunąc na lewy pas jezdni, zrozumiesz, że to nie jest sen. A potem z całym impetem walnie w lewą stronę twego samochodu jadący za tobą bagażowy mercedes. Wybijesz głową przednią szybę i na chwilę wszystko zastygnie w bezruchu... Figurka świętego Krzysztofa z Lichenia nie odłupie się od swojego cokolika, nieużyty nigdy, a wożony w schowku różaniec zagrzechocze...
Potem będzie bardzo zwyczajnie: samochód odholują, a tobie założą kajdanki i każą dmuchnąć w alkomat. (Jeden koma dwa. To pewnie po tym spotkaniu rano z prezesem – mała flaszka pękła, to prawda...). Zobaczysz też kałużę krwi i dziwił się będziesz, że to z twojego powodu zebrało się tylu ludzi. Tych z przystanku. Ten na ulicy będzie wierzgał nogami. Pijak. Nie złowisz niczyjego spojrzenia, bo ludzie unikać będą twoich oczu. Bez potrzeby przypomnisz sobie, że dzisiaj twoja córka ma urodziny.
Będziesz coś jeszcze bredził policjantom, ale oni powściągliwie i beznamiętnie odwiozą cię na komisariat. Rankiem zobaczysz, jak trzęsą ci się ręce.
Rankiem właśnie, ze stopami na zimnej posadzce, przypomnisz sobie jeszcze komentarze, którymi raczyłeś żonę kilka dni temu: „Jak można pić i jechać, ja tego nie rozumiem” – powiedziałeś do niej, bo w TV podano informację o pijanym kierowcy, który zabił całą swoją rodzinę. Później wstałeś z fotela, dorzuciłeś do kominka i – już w fotelu – zakręciłeś podwójnym jamesonem z lodem. Takim „na rozgrzanie”, bo przecież listopad.
Dwa piwa kosztują kilka złotych czy parę euro. ,,Lufa” wódki – tyle samo.
Za te pieniądze, wsiadając do samochodu, kupujesz sobie śmierć nieznanych ludzi, dozgonną zgryzotę swoich bliskich i swój siwy łeb obłożony przekleństwami.
No. A te plany, które miałeś, to będziesz musiał zweryfikować.
Wakacji nad ciepłymi morzami nie będzie.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka