/* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin:0cm; mso-para-margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:10.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-ansi-language:#0400; mso-fareast-language:#0400; mso-bidi-language:#0400;} Kulistego kształtu Ziemi nikt z nas nie neguje, bo - za sprawą Kopernika i Hermaszewskiego – my Polacy, wiemy, że jest okrągła. A teraz ta tuskowa eutanazja…. Że nie w temacie?! Jak najbardziej!
Każdy z nas oczywiście „zna ‘Pana Tadeusza’”, bo kiedyś tam katowali go w szkole. Czy pamięta cośkolwiek?!
A jakże! Wszyściuteńko!
Teraz Tusk wrzuca eutanazję. I od razu przypomniał mi się ten fragment z czwartej księgi, jak to Polacy skupić się przez minutę nie mogą...
Potraficież choćby ten fragment do końca doczytać?!
Dziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu,
Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu,
Zwane pokuciem, kwestarz ksiądz Robak zajmował;
Jankiel go tam posadził; widać, że szanował
Wysoko Bernardyna, bo skoro dostrzegał
Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał
I rozkazał dolewać lipcowego miodu.
Słychać, że z Bernardynem znali się za młodu
Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał
Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał
O ważnych rzeczach; słychać było, że towary
Ksiądz przemycał, lecz potwarz ta niegodna wiary.
Robak wsparty na stole wpółgłośno rozprawiał,
Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał,
I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze;
Brano z niej, i kichała szlachta jak możdzerze.
"Reverendissime, rzekł kichnąwszy Skołuba,
To mi tabaka, co to idzie aż do czuba;
Od czasu jak nos dźwigam (tu głasnął nos długi),
Takiej nie zażywałem (tu kichnął raz drugi);
Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna rodem,
Miasta sławnego w świecie tabaką i miodem.
Byłem tam lat już..." Robak przerwał mu: "Na zdrowie
Wszystkim Waszmościom, moi Mościwi Panowie!
Co się tabaki tycze, hem, ona pochodzi
Z dalszej strony, niż myśli Skołuba Dobrodziej;
Pochodzi z Jasnej Góry; księża paulinowie
Tabakę taką robią w mieście Częstochowie,
Kędy jest obraz tylu cudami wsławiony
Bogarodzicy Panny, Królowej Korony
Polskiej; zowią ją dotąd i Księżną Litewską!
Koronęć jeszcze dotąd piastuje królewską,
Lecz na Litewskim Księstwie teraz syzma siedzi! "
"Z Częstochowy? rzekł Wilbik, byłem tam w spowiedzi,
Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście;
Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście,
Że chce kościół rozwalać i skarbiec zabierze,
Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?"
"Nieprawda, rzekł Bernardyn, nie, Pan Najjaśniejszy
Napoleon katolik jest najprzykładniejszy;
Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie
I nawracają ludzi w francuskim narodzie,
Który się trochę popsuł; prawda, z Częstochowy
Oddano wiele srebra na skarb narodowy
Dla Ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe,
Skarbcem Ojczyzny zawsze są Jego ołtarze;
Wszakże w Warszawskim Księstwie mamy sto tysięcy
Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj,
A któż wojsko opłaci? czy nie wy, Litwini?
Wy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni".
"Kat by dał, krzyknął Wilbik, gwałtem od nas biorą".
"Oj, Dobrodzieju!" chłopek ozwał się z pokorą,
Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę,
"Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę,
Lecz nas drą jak na łyka". - "Cham, Skołuba krzyknął,
Głupi, tobieć to lepiej, tyś, chłopie, przywyknął
Jak węgorz do odarcia; lecz nam urodzonym,
Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym!
Ach, bracia, wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie...
("Tak, tak, krzyknęli wszyscy: rowny wojewodzie!")
Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować
Papiery i szlachectwa papierem probować".
"Jeszcze Waszeci mniejsza, zawołał Juraha,
Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha,
Ale ja, z kniaziów! pytać u mnie o patenta,
Kiedym został szlachcicem? sam Bóg to pamięta!
Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny,
Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny".
"Kniaziu, rzekł Żagiel, świeć Waść baki lada komu,
Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu".
"Waść ma krzyż w herbie, wołał Podhajski, to skryta
Aluzyja, że w rodzie bywał neofita".
"Fałsz! przerwał Birbasz, przecież ja z tatarskich hrabiów
Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów".
"Poraj, krzyknął Mickiewicz, z mitrą w polu złotym,
Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tym".
Za czym wielkie powstały w całej karczmie szmery;
Ksiądz Bernardyn uciekł się do swej tabakiery,
W kolej częstował mówców, gwar zaraz ucichnął,
Każdy zażył przez grzeczność i kilkakroć kichnął.
Bernardyn korzystając z przerwy mówił daléj :
"Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali!
Czy uwierzycie Państwo, że z tej tabakiery
Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?"
"Dąbrowski?" zawołali. - "Tak, tak, on jenerał;
Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał,
Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął,
Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął:
"Księże Robaku, mówił, Księże Bernardynie,
Obaczymy się w Litwie, może nim rok minie;
Powiedz Litwinom, niech mię czekają z tabaką
Częstochowską, nie biorę innej, tylko taką"".
Mowa Księdza wzbudziła takie zadziwienie,
Taką radość, że całe huczne zgromadzenie
Milczało chwilę; potem na pół ciche słowa
Powtarzano: "Tabaka z Polski? Częstochowa?
Dąbrowski? z ziemi włoskiej?" - aż na koniec razem,
Jakby myśl z myślą, wyraz sam zbiegł się z wyrazem,
Wszyscy jedynogłośnie, jak na dane hasło,
Krzyknęli: "Dąbrowskiego! " Wszystko razem wrzasło,
Wszystko się uścisnęło: chłop z tatarskim hrabią,
Mitra z Krzyżem, Poraje z Gryfem i z Korabią;
Zapomnieli wszystkiego, nawet Bernardyna,
Tylko śpiewali krzycząc: "Wódki, miodu, wina!"
Długo się przysłuchiwał ksiądz Robak piosence,
Na koniec chciał ją przerwać; wziął w obiedwie ręce
Tabakierkę, kichaniem melodyję zmieszał
I nim się nastroili, tak mówić pośpieszał:
baczcież, co się wewnątrz tabakierki dzieje".
Tu, wycierając chustką zabrudzone denko,
Pokazał malowaną armiję, malenką
Jak rój much; w środku jeden człowiek na rumaku,
Wielki jako chrząszcz, siedział, pewnie wódz orszaku;
Spinał konia, jak gdyby chciał skakać w niebiosa,
Jednę rękę na cuglach, drugą miał u nosa.
"Przypatrzcie się, rzekł Robak, tej groźnej postawie,
Zgadnijcie, czyja?" - Wszyscy patrzyli ciekawie.-
"Wielki to człowiek, Cesarz, ale nie Moskali,
Ich carowie tabaki nigdy nie bierali".
"Wielki człowiek, zawołał Cydzik, a w kapocie?
Ja myśliłem, że wielcy ludzie chodzą w złocie,
Bo u Moskalów lada jenerał, Mospanie,
To tak świeci się w złocie jak szczupak w szafranie".
"Ba, przerwał Rymsza, przecież widziałem za młodu
Kościuszkę, naczelnika naszego narodu:
Wielki człowiek! a chodził w krakowskiej sukmanie,
To jest czamarce". - "W jakiej czamarce, Mospanie?
Odparł Wilbik, to przecież zwano taratatką".
"Ale tamta z fręzlami, ta jest całkiem gładką"
Krzyknął Mickiewicz; - zatem wszczynały się swary
O różnych taratatki kształtach i czamary.
Przemyślny Robak widząc, że się tak rozpryska
Rozmowa, jął ją znowu zbierać do ogniska,
Do swojej tabakiery; częstował, kichali,
Życzyli sobie zdrowia, on rzecz ciągnął dalej:
"Gdy cesarz Napoleon w potyczce zażywa
Raz po raz, to znak pewny, że bitwę wygrywa;
Na przykład pod Austerlic; Francuzi tak stali
Z armatami, a na nich biegła ćma Moskali;
Cesarz patrzył i milczał; co Francuzi strzelą,
To Moskale pułkami jak trawa się ścielą.
Pułk za pułkiem cwałował i spadał z kulbaki;
Co pułk spadnie, to Cesarz zażyje tabaki;
Aż w końcu Aleksander, ze swoim braciszkiem
Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem,
W nogi z pola; więc Cesarz widząc, że po walce,
Spojrzał na nich, zaśmiał się i otrząsnął palce.
Otoż, jeśli kto z Panów, coście tu przytomni,
Będzie w wojsku Cesarza, niech to sobie wspomni".
"Ach! zawołał Skołuba, mój Księże Kwestarzu!
Kiedyż to będzie! wszak to ile w kalendarzu
Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą;
Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą,
A Moskal jak nas trzymał, tak trzyma za szyję;
Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje".
"Mospanie, rzekł Bernardyn, babska rzecz narzekać,
A żydowska rzecz ręce założywszy czekać,
Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka;
Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka.
Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił,
Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił
Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi;
Ale co stąd wyniknie, wie Asan Dobrodziéj?
Oto szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie
I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie;
Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszcie
Powie: "Obejdę się ja bez was, kto jesteście?"
Więc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić,
Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić,
A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci;
Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci! "
Nastąpiło milczenie, potem głosy w tłumie:
"Jakże to dom oczyścić? jak to Ksiądz rozumie?
Jużci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi,
Tylko niech Ksiądz Dobrodziej jaśniej się wysłowi".
Ksiądz poglądał za okno, przerwawszy rozmowę;
Ujrzał coś ciekawego, z okna wytknął głowę,
Po chwili rzekł powstając: "Dziś czasu nie mamy,
Potem o tem obszerniej z sobą pogadamy;
Jutro będę dla sprawy w powiatowym mieście
I do Waszmościów z drogi zajadę po kweście".
"Niech też do Niehrymowa Ksiądz na nocleg zdąży,
Rzekł Ekonom, rad będzie Księdzu pan Chorąży;
Wszakże na Litwie stare powiada przysłowie:
Szczęśliwy człowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!"
"I do nas, rzekł Zubkowski, wstąp, jeżeli łaska;
Znajdzie się tam półsztuczek płótna, masła faska,
Baran lub krówka; wspomnij, Księże, na te słowa:
Szczęśliwy człowiek, trafił jak ksiądz do Zubkowa".
"I do nas" rzekł Skołuba. - "Do nas", Terajewicz,
"Żaden bernardyn głodny nie wyszedł z Pucewicz".
Tak cała szlachta prośbą i obietnicami
Przeprowadzała Księdza; on już był za drzwiami.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka