- Impreza taka była przez całą noc, tydzień temu, rozumiesz. Wyszło niestety cholernie źle, bardzo źłe… - powiedział jeden do drugiego i łypie. Nie odłypuję. Siedzę na murku i macham nogami. Czekam na pizzę, która za 10 minut ma być gotowa. Uznali, że nie rozumiem.
- Wieesz, u Mikiego była impreza i tak się przeciągnęło do rana. Ale rano zdziwko jak chuj, bo garda do drzwi wali…
- Kurwa… i co?
- No właśnie, szósta rano, Miki jedyny był w miarę na nogach, otwiera tym chujom drzwi, mało co rozumie, wiesz, normalnie nie kuma angielskiego ni chuja, a co dopiero po nocy wódy i prochów, ale nic, jest ołner, to otwiera.
- No i…
- Skurwysyny się pytały, czyj jest samochód nissan almera i podali numery. Miki załapał słowa „nissan almera” i luknął na parking. No i wyjarzył od razu, że skubnęli mu nissana. Rzucił się budzić kogoś bardziej kumatego…
- No i…
- No i okazało się, że tego najbardziej kumatego nie obudził, bo go nie było. I nie było też zresztą kluczyków do nissana. Wyobraź sobie, niedziela rano, ludzie latają po chacie, garda w drzwiach, laski się snują nieprzytomne, kibel zabarykadowany…
- No, ale co się stało?
- Garda w końcu na dupach siadła i wyszło na to, że nissan rozjebany o jakieś drzewo w nocy; ten koleś zabrał samochód i gdzieś jechał, po wódę czy coś, no i wykurwił w coś, a auto nieubezpieczone było i on nie miał prawka w ogóle…
- Ale schiza.
- Ten co skubnął almerę, to był taki Maksio. Gdzieś z wiochy jakiejś pod Krakowem, ale po angielsku zapierdalał nieźle, dobry w sumie chłopak, przegrzał się chyba. Wsadzili go do aresztu, spisali i w końcu puścili… Wóz na złom, zero zwrotu kasy, jeszcze rachunek za parking gardy, a to osiem dych za dobę!
- Kurwa, jak bym miał samochód i by mi go ktoś…
- To nie koniec, spokojnie. Ten Maksio wrócił wreszcie do chaty, jakoś tam się spotkali i Miki mówi, że chce taką samą almerę. I że się dowiedział, że jeśli oryginalnymi kluczykami samochód jest odpalany, to żadna ubezpieczalnia nie zapłaci. Zresztą ubezpieczenia i tak nie miał.
- A Maksio co?
- Co, kurwa, co?! „Oddam, oddam, będę spłacał…” – tak pierdolił, a to chodziło o 12 tysięcy euro. Ale Miki był już do tej rozmowy przygotowany, zresztą był z nim tam taki Anton, tak niby przypadkowo. Ale od razu pojechali we trójkę do Maksia, zarekwirowali mu dowód osobisty, a potem zawieźli pod bankomat. Na koncie nic nie było, jakieś 300 euro, no to wzięli, zatrzymali drajwera i wrócili do chaty rozmawiać dalej.
- Ale o czym?
- Wtedy Anton przejął sprawę. Ten już powoli zaczął płakać, że pracy nie ma, że same partajmy, że kredyt w Polsce spłaca, że żona w ciąży na tej wiosce siedzi, ale Antona to nie ruszało. Nawet go nie bił. Nic. Patrzył tylko na niego, a im bardziej patrzył, tym się tamten zesrywał i sztywniał bardziej. Całą noc przegadali o tym ile kasy Maksio może przywieźć z Polski. Ale to ściema była, bo co on tam by mógł przywieźć… Jakimś matizem cała rodzina tam śmiga.
- Ale w końcu pytali po jaki chuj on wziął almerę?
- Sam nie wiedział: po co. Zmuliło go, podobno. Zobaczył kluczyki, buchnął i pojechał.
- Bez sensu.
- Tak mówisz, przypomnieć ci?!
- I co dalej?
- Następnego dnia poszli do niego do roboty, to podobno Anton wymyślił. Ale co ty, buły jakieś smaruje masłem, kartony przekłada z olejem do smażenia, taka historia. A po angielsku kumaty najbardziej z całego szaringu. A tu niecałe dziewięć na godzinę na partajmie, o czym tu gadać. Chcieli nawet iść do szefa tego burdelu, ale odpuścili, bo by go z miejsca spuścił. A ten wystraszony, oczy na ich widok jak drewniane pięć euro, kurwa, schiza, nie wiedział, czy już spierdalać, czy za chwilę. Morda w majonezie, papryki się sypią, murzyn jakiś coś wrzeszczy na niego, ja pierdolę!
- A Anton co?
- No właśnie, Anton wymyślił. Za friko tego nie zrobił, spokojnie. Poczekali na niego przed tym zmywakiem, Maksio wyszedł, zapakowali się do drajwera i pojechali do Maksia. Już zero rozmowy podobno, jadą po ulicach, drzewa śmigają, kurwa, jak na filmie jakimś. Na miejscu Anton mówi, że chuj, nikt mu nie pozwoli jechać do Polski po kasę. A ten, że skręci skądś, że ciotka mu pożyczy, że coś tam…
- Uwierzyli?
- Ale coś ty. Siedzieli, pili, bo Anton podobno powiedział wcześniej, że muszą wszyscy razem się napić. No i jak już trochę wypili Anton zadzwonił po jakiegoś swojego ziomka. W pół godziny był. Legalna pomoc w nagłej potrzebie do 50 tysięcy euro.
- Co ty pierdolisz?!
- To Polak. Agent ubezpieczeniowy dla pracowników na budowach, ale teraz już za bardzo nie ma kogo ubezpieczać. No to się przerzucił na takie jazdy. Podpisujesz umowę, wpłacasz pierwszą składkę i czekasz na skomplikowane złamanie nogi. Podobno możesz wybrać dwie rzeczy…
- ?
- Którą nogę to po pierwsze. I po drugie: ze współudziałem czy bez. Ale to drugie kosztuje więcej.
- ?
- No kurwa, czy siadasz spokojnie na takim murku i ktoś ci gruchocze rurą kostkę i jakieś tam poboczne kości czy mają cię dopaść znienacka jak będziesz wracał z pracy…
- No i kiedy to ma być?
- Było. Godzinę temu. Powinien właśnie teraz być w szpitalu. Pizza gotowa, spierdalamy.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka