To się zdarzyło już chyba pod koniec moich pierwszych kontaktów z Salonem24, ale na pewno nie później. Prowadziłem sobie jakąś rozmowę z moim ówczesnym kolegą Krzysztofem Wołodźko alias Consolamentum i śmy się kłócili. Sytuacja ta była o tyle szczególna, że po pierwsze ja i on żyliśmy wcześniej w pełnej zgodzie, i praktycznie ile razy on coś pisał, albo coś pisałem ja, rozpoznawaliśmy u siebie ten niezwykły, tak trudny do opisania konserwatywno-lewicowy ton rozumowania i odczuwania, a pod drugie ta awantura, o ile sobie dobrze przypominam, miała w sobie coś nieprzyjemnego. To znaczy, myśmy się nie spierali jak kolega z kolegą, ale… no własnie nie umiem tego nazwać, ale było w tym pewne, myślę że dla nas obu niemiłe, napięcie.
Jakby jednak nie patrzeć, to byliśmy wciąż my, a więc ludzie, którzy znali się na tyle dobrze, by móc powiedziec, że nie jesteśmy tylko znajomymi z Internetu. No i w pewnym momencie – do dziś nie wiem dlaczego, choć mam tu bardzo nieprzyjemne podejrzenia – do rozmowy włączył się bloger Wszołek z komentarzem, którego dziś oczywiście przytoczyć dokładnie nie jestem w stanie, ale którego treść sprowadzała się do zwrócenia mi uwagi, bym odpieprzył się od „Krzyśka”. Wybryk ten mnie tak zaszokował, że najpierw mnie zatkało, później zacząłem się zastanawiać jak powinienem zareagować, by mieć gwarancje, że Wszołek nie odważy się więcej w mojej obecności odzywać, kiedy odpisał mu Wołodźko słowami, które do dziś zapamiętałem: „Nie wtrącaj się, jak starsi rozmawiają”. I przyznać muszę, że dopiero wtedy mnie zamurowało. I to wcale nie najbardziej dlatego, że Wołodźko pogonił Wszołka, pokazując mu, że nie mam mowy o tym, by on się dał wciągnąć jakiemuś gówniarzowi w tępe tworzenie frontów, bo sam akurat na tyle dobrze go znałem, ale że zachował się tak w sytuacji, gdy był mną już naprawdę mocno zniecierpliwiony. Zresztą, o ile sobie przypominam, rozstaliśmy się wtedy w marnych nastrojach. I jakoś nam się więcej chyba nie udało rozmawiać.
Czemu dziś przypomniałem sobie o tamtym incydencie? Z jednego powodu, który akurat nie ma większego znaczenia dla podstawowej intencji z jaką piszę ten tekst, i który sam w sobie jest dość mało ważny, ale ponieważ to on jednak stoi na początku tej drogi, opowiem, o co chodzi. Otóż kiedy wczoraj Cezary Krysztopa obraził się ostatecznie na Coryllusa, napisał tekst o tym, że Coryllus łże jak pies. Wprawdzie nie udało mu się rozwinąć tytułu na tyle skutecznie, by te łgarstwa wykazać, jednak poziom emocji na jakim ten wpis się znalazł okazał się dla wielu tak interesujący, że na blog Krysztopa zwaliła się cała kupa najróżniejszego internetowego tałatajstwa, która tylko czeka, by się przylepić do jakiejś awantury i zaczęła Krysztopie się podlizywać, by on widział jak wielu go wspiera w jego walce z tym strasznym Coryllusem. I nie mam tu przede wszystkim na uwadze Sowińca, który akurat się specjalizuje w podpinaniu do każdej awantury niezależnie od osób i prezentowanych przez te osoby poglądy, ale najgorszych, najbardziej podłych trolli w rodzaju kultowego już gdzieniegdzie internauty podpisującego się „entefuhrer”. I kiedy można się było spodziewać, że Krysztopa przynajmniej owemu „enetefuhrerowi”– który, co jest akurat dla mnie oczywiste, Krysztopie życzy wyłącznie wszystkiego najgorszego – powie, żeby się odpieprzył, bo takich sojuszników on nie potrzebuje, stało się wręcz odwrotnie: Krysztopa przyjął to wsparcie bez mrugnięcia okiem, natomiast mnie, kiedy mu powiedziałem, żeby uważał na złych i o złych intencjach ludzi, najzwyczajniej w świecie przegonił.
I tyle o Krysztopie, natomiast teraz chciałbym przejść do faktycznego tematu tej notki. Otóż od czasu gdy ja się mogłem tu spokojnie kłócić z Krzysztofem Wołodźko, który – może niektórzy tego nie wiedzą – był wówczas jednym z administratorów Salonu, należą już do historii. W ogóle czasy, gdy w Salonie odbywała się normalna debata między przeróżnymi blogerami, za której poziom odpowiedzialni byli sami blogerzy, i którą głównie oni moderowali, to pieśń przeszłości. Od tego czasu, nie dość że niemal całość tej przestrzeni wpadła w ręce zawodowych dziennikarzy, komentatorów, polityków i zaprzyjaźnionych z Igorem Janke… chciałem napisać blogerów, ale to chyba jednak słowo dalece nieadekwatne, więc powiem – osób, to w dodatku cała reszta została zamknięta za jakimś wirtualnym drutem kolczastym, w bardzo ściśle kontrolowanej przestrzeni, z nieustanną groźbą, że każdy kto spróbuje wypowiadać opinie w jakikolwiek sposób naruszające przyjęte przez właścicieli zasady poprawności, zostanie w swoich prawach w odpowiedni sposób ograniczony. W praktyce sprowadza się to oczywiście do wprowadzonej jakiś czas temu pół-automatycznej moderacji notek i komentarzy, z faktycznym przesunięciem działania owej moderacji już nie tyle na teksty, co na pojedynczych autorów. Efekt tego jest taki, że obecnie istnieje już cała grupa piszących, których wypowiedzi są ocenzurowane i opatrzone ostrzeżeniem podobnym do tego, które niektórzy może mieli okazję spotkać na różnego rodzaju materiałach pornograficznych.
Ktoś powie, że Internet to jest taki śmietnik, że każdy szanujący się właściciel portalu w rodzaju Salonu24 nie ma innego wyjścia jak tylko robić wszystko, by ograniczyć zalew tego brudu. I z tym oczywiście nie sposób się nie zgodzić. Ja na przykład nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego moderatorzy Onetu czy Wyborczej pozwalają na to, by tam dochodziło do takich ekscesów, z jakimi mamy tam faktycznie do czynienia. Jednak jak idzie o Salon24, owa cenzura wcale nie jest skierowana na tych, którzy niszczą debatę czy to na poziomie języka, czy choćby tylko treści. Nic podobnego. Jeśli przyjrzeć się tym wszystkim „zwiniętym” komentarzom, które można w spokoju odczytać wyłącznie po przejściu długiej i żmudnej procedury, większość z nich to wypowiedzi autorów, których administratorzy prawdopodobnie postanowili za coś nie lubić. Jeśli się przyjrzeć owym komentarzom, większość z nich zgrzeszyła wyłącznie tym, że zostały napisane przez nie te osoby, co trzeba. W efekcie doszło do sytuacji absolutnie niedopuszczalnej. Pewna część osób piszących w Salonie24 została pozbawiona konstytucyjnego prawa do wolnej ekspresji.
Jestem pewien, że w tym momencie pojawią się dwa argumenty. Pierwszy to taki, że akurat ja mógłbym się zamknąć, bo sam – a ze mną mój kumpel Coryllus – wszystkich tych których nie lubimy, blokujemy i tym samym odmawiamy im prawa głosu. Otóż to jest sytuacja kompletnie nieadekwatna. Mój blog i blog Coryllusa to przestrzeń całkowicie prywatna. To są nasze osobiste blogi i my z nimi możemy robić co nam się żywnie podoba. U nas na blogach jest dokładnie tak jak u nas w domu. Kto się nam nie podoba może zostać stąd skutecznie wyrzucony. Myśmy jednym słowem, jednym gestem nie deklarowali, że otwieramy to forum jako strefę publicznego dostępu. Nie podejmowaliśmy jakichkolwiek zobowiązań. Nikomu więc nic do tego, co my tu robimy, o ile nie naruszamy powszechnie obowiązującego prawa. W ten sposób, ja nigdy w życiu nie miałem pretensji o to, że ktoś gdzieś mi powiedział, że mam się wynosić, albo mnie osobiście wyprowadził za uszy. Jego dom – jego wybór.
Więc to jest pierwszy argument. Drugi, jak się domyślam, mógłby być taki, że tak samo jak mój blog jest moim domem, tak samo Salon24 jest swego rodzaju prywatną przestrzenią Igora Janke i każdego kogo on do tej przestrzeni dopuści. Jednak to też jest grube nieporozumienie. Salon24 jest oczywiście przedsięwzięciem prywatnym i Janke z Krawczykiem i tym trzecim czy czwartym, mogą tu podejmować różne techniczne decyzje, natomiast w momencie gdy oni zdecydowali się działać w przestrzeni publicznej w charakterze konstytucyjnego tej przestrzeni elementu, muszą przestrzegać pewnych zobowiązań. A jednym z tych zobowiązań jest to, że oni udostępniają wszystkim chętnym tę platformę i gwarantują im wolność wypowiedzi na powszechnie obowiązujących zasadach. A zatem oni nie mogą rejestrować prywatnego biznesu, w którego zakres działalności wpisana jest pewna bardzo konkretna czynność, a następnie się jej stopniowo wyzbywać. Dam przykład z innej zupełnie beczki. Załóżmy że ja otwieram szkolę nauczania jeżyków obcych pod nazwą
www.toyah.pl, uruchamiam na terenie kraju całą sieć placówek, ogłaszam nabór, a w pewnym momencie okazuje się, że każdy kto nie lubi Jarosława Kaczyńskiego zostaje albo wywalony na pysk, albo kierowany do klas, które się znajdują w piwnicy wśród całego charakterystycznego dla tych miejsc syfu. Czy ja wtedy, w odpowiedzi na kierowane do mnie pretensje, mogę odpowiedzieć, że jak komuś się nie podoba, niech sobie poszuka innego miejsca? Czy ja mogę powiedzieć, że to jest mój prywatny biznes i ja mogę tam robić, co chcę? Otóż nie, nie mogę. Gdybym ja wprowadził tego typu zasady, ktoś by mnie natychmiast podał do jakiejś właściwej sprawie instytucji i albo bym się podporządkował zasadom, albo odpowiednie prawo by mi ten interes zamknęło. Oczywiście, gdybym ja rejestrując swoją szkołę, nazwał ją Szkoła dla Młodych i Starych Pisowców Płci Obojga, to co innego, jednak o ile sobie dobrze przypominam Salon24 nie ma w swojej nazwie ograniczeń, które by z jego swobodnego korzystania eliminowały osoby, których Igor Janke nie lubi.
Ale przecież, żeby pokazać niewłaściwość postępowania właścicieli Salonu24, nie trzeba szukać przykładów aż tak egzotycznych. Przecież aby się zorientować, w jaki sposób działa sfera publiczna w każdym państwie, wystarczy wyjrzeć przez okno. Wystarczy włączyć telewizor. Jeśli ktoś otwiera sklep z czymkolwiek, ma zadbać o to, żeby on jednak był przez większość czasu otwarty dla wszystkich, z wyjątkiem powiedzmy pewnego typu hołoty. Nie może być tak, że on otworzy ten sklep, a następnie będzie do niego wpuszczał wszystkich z wyjątkiem na przykład Cyganów, i to tylko przez godzinę w tygodniu. W taki sposób cywilizacja zwyczajnie nie działa. I to niezależnie od tego, w jakim stopniu ten biznes jest prywatny. Bo na pewnym publicznym poziomie nic nie jest do końca prywatne.
A zatem, dopóki Janke z kolegami na stronę główną swojego Salonu będą wpuszczać wyłącznie osoby znane z polityki i z mediów i będą ogłaszali publicznie, że oto są prawdziwi blogerzy, jakkolwiek by ten proceder nie robił wrażenia chorego, wszystko jest w porządku. Ich biznes – ich organizacji owego biznesu zasady. Jeśli jednak oni zarejestrowali publicznie działalność pod tytułem „Niezależne forum publicystów”, ogłosili do niego wolny nabór, i dzięki temu naborowi stali się poważną ogólnopolską instytucją, to choćby nie wiadomo jak wiele umieściliby zastrzeżeń w swoim regulaminie, nie mogą pozbawiać prawa do swobodnej wypowiedzi ani Cyganów, ani grubych, ani chudych, ani brzydkich, ani tych, których zwyczajnie nie lubią, o ile im nie wykażą, że ich cygańskość, wygląd, czy poglądy łamią regulamin. A wbrew pozorom nie jest to zadanie aż tak łatwe jak się Igorowi Janke najwyraźniej zdaje. Oczywiście nie jestem prawnikiem i to wszystko co piszę wyżej, to są tylko moje luźne refleksje oparte na przekonaniu, i na czymś co nazywam zdrowym rozsądkiem, ale mam bardzo silne wrażenie, że jeśli na przykład – czego oczywiście ani nie podejrzewam, ani nawet nie biorę pod uwagę – komuś z administracji przyjdzie do głowy, by powyższy tekst zwinąć i oznaczyć czerwonym ostrzeżeniem „Uwaga – materiał zawiera treści nieprzyzwoite. Wchodzisz na własną odpowiedzialność”, gdyby mi przyszło do głowy, by właścicieli Salonu za to skarżyć, i bym się w tej mojej decyzji bardzo zaparł – to by mnie musieli przeprosić. Dlatego, że ja to co powiedziałem wyżej, mogę mówić do woli. I tego nie zmieni póki co żaden choćby najdziwniejszy plan, choćby najbardziej szczególnie kombinujących osób.
Inne tematy w dziale Rozmaitości