Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1714
BLOG

Co umie zrozumieć, a czego rozumieć nie chce pan z Administracji

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Rozmaitości Obserwuj notkę 66

        Domyślam się, że wszyscy którzy to czytają wiedzą doskonale, jak działa system cenzury wprowadzony przez właścicieli Salonu24, ale – trochę na wszelki wypadek, a trochę dla porządku – opowiem. Otóż pomysł jest taki, że jeśli któryś z użytkowników tego portalu złamie, zdaniem Administracji, regulamin, zostaje ukarany w taki sposób, że wszystko co napisze, zostaje ukryte przed okiem czytelnika i może zostać ujawnione tylko pod warunkiem, że zainteresowany czytelnik odbędzie dość żmudną  procedurę aplikowania o udostępnienie mu danego tekstu. Ja nie wiem, czy Igor Janke lub Radosław Krawczyk, lub którakolwiek inna z osob w ten czy inny sposób odpowiedzialnych za funkcjonowanie Salonu, sami wpadli na to rozwiązanie, czy importowali je z Chin lub Białorusi, ale tak to właśnie wygląda.

 
        O jakich zapisach regulaminu jest mowa? Powiem uczciwie, że nie mam pojęcia, i to aż z dwóch względów. Pierwszy to taki, że ani ja sam tego regulaminu nie czytałem, ani Administracja ze swoich decyzji się nie tłumaczy, a drugi to ten, że jak bym nie kombinował, wychodzi mi, że interesujący mnie zapis  musiałby brzmieć mniej więcej tak: „Administracja ma prawo ograniczyć dostęp do serwisu każdemu komu uzna za stosowne z powodów dowolnych”. A o taką fantazję nawet ja tych naszych wybitnych bojowników o wolność słowa nie podejrzewam. Fakt pozostaje faktem. Od czasu do czasu, i przynajmniej z mojej perspektywy, owa procedura oczyszczania Salonu24 z treści szkodliwych i nieprzyzwoitych stosowana jest, nawet jak na standardy, do których przyzwyczaiły nas reżimowe media,  wyjątkowo często.
 
       To więc był rzut oka na ruchy po stronie Systemu. Popatrzmy teraz na stronę, że tak powiem, społeczną. Wchodzimy na Salon24, logujemy się, następnie klikamy w guziczek oznaczony poleceniem „zarządzaj”, następnie na guziczek z napisem „ustawienia”, następnie na kolejny guziczek, opisany informacją „ustawienia konta”, zjeżdżamy na dół strony, szukamy punktu zatytułowanego „pokaż wszystkie treści w salon24.pl”, rzucamy okiem w bok, tam widzimy punkt oznaczony propozycją „włącz”, ale zanim się zdecydujemy na ten ryzykowny krok powinniśmy zapoznać się z ostrzeżeniem, na co się własnie wystawiamy. A tam czytamy:
 
       „Uwaga, będziesz widział komentarze i notki, których lektury nie polecamy. A nawet dobrze radzimy, by tych ustawień nie zmieniać. Zmienione ustawienia zostaną zachowane przez czas obecnej sesji w salon24.pl. Jeśli chcesz widzieć te treści podczas następnej wizyty, musisz ponownie zmienić ustawienia po zalogowaniu”.
 
       Czytamy te mądre słowa, nieroztropnie jednak decydujemy się samodzielnie decydować o tym, co chcemy czytać, a co nie, klikamy w guzik z napisem „włącz” i w tym momencie pokazuje się ta straszna informacja: „Ustawienia zostały zmienione, nie możesz ich zmienić do końca tej sesji w salon24.pl”. Wzruszamy głupio ramionami, klikamy w kolejny guzik z napisem „zapisz”… no i wtedy dopiero wyruszamy w tę podróż, którąśmy sami sobie zgotowali. I zaczynamy czytać. I oto jest. Jest pierwszy tekst, który przez tę naszą bezmyślność zamiesza nam teraz w głowach. W dodatku na samej górze widzimy, podane dużymi czerwonymi literami, już nawet nie ostrzeżenie, bo na ostrzeżenia i tak już za późno, ale coś na kształt smutnej wymówki:  „Widzisz ten tekst, ponieważ zmieniałeś ustawienia konta na stronie zarządzanie/ustawienia/ustawienia konta "Pokaż wszystkie treści w salon24.pl"… A tu tymczasem, zupełnie niespodziewanie,  okazuje się, że tam nic nie ma. Zwykła, porządnie napisana analiza. Nikt nikogo szczególnie nie obraża, żadnych przekleństw, żadnych obscenicznych kawałków. No, wszystko jakby żywcem wyjęte z ogólnodostępnego tygodnika, tyle że może trochę lepsze. A więc nudy na pudy. Szukamy dalej, no i tym razem wreszcie mamy coś naprawdę takiego jak trzeba. Czytamy:
 
      „Wbijanie bena, kładzenie laski, posiadanie czegoś w dupie, zwisanie komuś czegoś, latanie komuś czegoś wokół pały”.
 
      Dobra nasza! Grzejemy dalej:
 
      „Wbijam w to bena, nie zmierzy nawet meteoomena poziomu mego wyjebania”.
 
      Nie bardzo wiadomo, o co chodzi, ale jest dobrze. Co teraz? Jest koks:
 
      „W czasach tych jeździło się na plażę zielonym dewoo tico, paliło śmieszne papierosy i słuchało Boba Marleya. Jamajski wizjoner nauczał jak wiadomo ‘Marihuana jest dobra, bo kto ją pali nie chodzi już do pracy’. Ja o prawdziwości tego twierdzenia przekonałem się na opak, bo, jak to się mówi, smażyłem bakłażany, zanim do jakiejkolwiek pracy musiałem chodzić. Kiedy już musiałem, to rzeczywiście, po bakłażanie nietęgo”.
 
        Czytamy ten tekst, nic oczywiście z niego nie rozumiemy, i nagle widzimy, że on ani przez moment nie był ukryty. On był dostępny cały czas! I wtedy dopiero ogarnia nas to okropne uczucie zawodu: Po ciężką cholerę śmy się męczyli i odhaczali kolejne blokady? Po to, żeby czytać jakiegoś durnego Coryllusa? Podczas gdy takie przyjemności człowiek może mieć kompletnie za darmo.
 
         A więc, to jest ten regulamin i to jest ten kierunek. I możnaby oczywiście w tym miejscu całą sprawę zakończyć i pozostać w tej słodkiej satysfakcji, że wszystko jest jasne, gdyby nie coś bardzo, ale to bardzo ważnego, a bez czego cała ta notka ani nie miałaby za bardzo sensu, ani niczego tak naprawdę by nam nie powiedziała. Otóż proszę sobie wyobrazić, że tekst o Benie, którego fragmenty wyżej troszeczkę zacytowałem, a który został przez Administrację Salonu24 puszczony zupełnie luzem, to jest wbrew pozorom calkiem dobry i poważny tekst. Wprawdzie jego autor ma wyjątkowo głupi i estetycznie raczej ohydny nick, ale sam tekst jest jak najbardziej na poziomie, a każdy jego fragment jak najbardziej usprawiedliwiony. Jest jednak przy tym tak, że jest to tekst wyjątkowo trudny, a przez to nagromadzenie obscenii dla kogoś mało uważnego – a to jest, jak wiadomo, większość salonowego towarzystwa – kompletnie niezrozumiały i przez to bezużyteczny. Zresztą najlepiej o tym świadczą w swojej większości kompletnie idiotyczne, nicnierozumiejące komentarze, jakie pod nim zostawiło paru kompletnie ciemnych komentatorów. I to co mnie tu uderza, to fakt, że Administracja Salonu – nie cenzurując tej jego zawartości – pokazała, że go akurat zrozumiała, a co ciekawsze doceniła jego wartość merytoryczną. O czym to świadczy? O tym mianowicie, że oni najprawdopodobniej, wbrew temu co nam się dotychczas wydawało, nie są ani głupi, ani nawiedzeni. Oni świetnie wiedzą co, i jak, i komu, o co, i w jaki sposób może chodzić. A skoro tak, to pozostaje wrócić do pierwszej kwestii: Dlaczego oni się tak obsuwają w sytuacjach, które wydawałoby się, są nieskończenie bardziej proste, niż to co zaprezentował nam bloger… a niech mu będzie – jadbękarta? Dlaczego?
 
       A na to mianowicie może być już tylko jedna odpowiedź. Oni – proszę pamiętać, że ja mówię nie o nich wszystkich, ale o tych co stoją na samym czubku tej piramidy – walczą nie o poziom tego miejsca, bo o niego ono samo potrafi – na tyle na ile ma możliwość – zadbać, ale o coś znacznie ważniejszego. O przepędzenie wroga, a więc tego kto im wciąż powtarza, nie że są źli i głupi, ale że są sprzedajni i kompletnie obojętni na to, o co rzekomo walczą. Oni zniosą wiele, ale akurat nie to. I stąd to wszystko. A więc skoro tak – pamiętajmy na czym stoimy, i róbmy dalej, co do nas należy. A do nich miejmy wciąż ten jeden, wciąż ten sam, apel. Opamiętajcie się wreszcie. Okay?
 
      
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (66)

Inne tematy w dziale Rozmaitości