Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1278
BLOG

O durniach i biznesmenach

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Rozmaitości Obserwuj notkę 20
      Każdy miłośnik brytyjskiej komedii, a pewnie i nie tylko brytyjskiej, wie zapewne, kim jest Ricky Gervais. Wystarczy wspomnieć dwa absolutnie fantastyczne, i gdzie niegdzie już pewnie kultowe, seriale BBC, „The Office” i „Extras”. Pomysł jaki Gervais ma na swoje dzieło jest taki, że on przedstawia kompletnie fikcyjną sytuację, ale upozorowaną w taki sposób, by wyglądała na kręcony przez BBC dokument. Aby jeszcze bardziej wszystko poplątać, aktorzy występujący w tych filmach – w tym i sam autor – grają często samych siebie. Najnowsza produkcja Ricka Gerrvais nosi tytuł „Life’s Too Short” i, wedle dotychczasowego i świetnie sprawdzonego schematu, przedstawia niby dokument o pewnym brytyjskim aktorze nazwiskiem Warwick Davis. Warwick Davis nie jest aktorem bardzo znanym, ale przez to że należy do ludzi popularnie zwanych „karłami” występował w wielu pierwszorzędnych filmach, takich jak „Gwiezdne Wojny”, „Harry Potter”, czy „Władca Pierścieni”, gdzie wcielał się w rolę różnych małych postaci. W „Life’s Too Short” Warwick Davis jest bez pracy, nikt go nie zna, jego role w słynnych produkcjach przeszły bez echa, a on jako członek organizacji zrzeszającej aktorów małego wzrostu, i człowiek osobiście niezwykle, wręcz  żenująco ambitny, walczy o jakikolwiek – wszystko jedno jak bylejaki – angaż. Śmieszny jest ten film bardzo, a jednocześnie bezwstydnie okrutny – taki jaki zrobić chyba mogli tylko Anglicy. Osobom o słabych nerwach i tradycyjnej wrażliwości  jednak nie polecam.  
 
     W jednym z tych odcinków Warwick Davis postanawia uruchomić stronę internetową, dzięki której ma nadzieję wypromować się w branży filmowej i zarobić jakieś marne pieniądze. Strona jak strona, a reakcje na nią też takie jak to często w tej przestrzeni bywa. Albo obserwujemy ich kompletny brak, albo pojawiają się komentarze pełne najbardziej okrutnej pogardy i nienawiści. Szczególnie dokuczliwy jest pewien internauta, który wchodzi na tę stronę tylko po to, by w najbardziej obsceniczny, wręcz obrzydliwy sposób obrażać Davisa z powodu jego małego wzrostu. Ponieważ znamy wszyscy Internet dość dobrze, możemy wszyscy się domyślić, co on tam pisze. Sam przede wszystkim przedstawia się jako prawdziwy macho, a drugiej strony wyzywa Davisa od żałosnych, głupich i obrzydliwych karłów. Komentarze są jak mówię bardzo wulgarne i w najwyższym stopniu chamskie, więc Warwick Davis postanawia przeprowadzić internetowe śledztwo i wytropić agresora. No i mu się ta sztuka udaje. Okazuje się, że ów internauta to 15-letni uczeń miejscowej szkoły. Davis idzie do tej szkoły, wchodzi do klasy w czasie lekcji i najpierw wygłasza bardzo kpiący, niezwykle elokwentnie wykpiwający owego ucznia komentarz, a później publicznie ogłasza jego imię i nazwisko. I wtedy nagle na środek klasy wyjeżdża wózek inwalidzki, na wózku siedzi dziecko w stanie w jakim – jak niektórzy z nas wiedzą – znajduje się Stephen Hawking, tyle że z ust mu cieknie ślina, a  z oczu płyną łzy, i na pytanie nauczyciela, czy to on pisał te komentarze kiwa zawstydzony głową. W tym momencie cała klasa wybucha śmiechem, zaczyna w niego rzucać papierkami i krzyczeć: „Pedał!”. A on płacze.
 
     Straszna jest ta scena. Powiem szczerze, że ona jest tak straszna i smutna, że sam nie wiem do końca, czy coś takiego należy pokazywać w formie rozrywki. A jednak – i mam nadzieję, że większość z nas się co do tego zgodzi – jest ona bardzo, ale to bardzo pouczająca. Czemu o niej wspominam? To też, jak sądzę, jest dla części z nas jasne. Otóż wczoraj wieczorem i ja i mój kolega Coryllus otrzymaliśmy na naszą prywatną salonową pocztę wiadomość od użytkownika podpisującego się „Mlekwa”, w której on nam grozi, że za to co wypisujemy na naszych blogach zostaniemy ukarani. Jak idzie o mnie, ja się czymś takim przejmuję średnio – może dlatego, że za prowadzenie bloga zarówno sam jak i moja rodzina zostaliśmy już pokarani niemal najgorzej, a więc utratą pracy i brakiem na tę pracę dobrych widoków. Ale też dlatego, że ja uważam, że ten Mlekwa to albo jakiś wariat, albo ktoś wyjątkowo ciężko pokrzywdzony przez los. Z Coryllusem już jednak jest inaczej. On się sprawą przejął i postanowił zgłosić Mlekwę na policję. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że jego zgłoszenie zostanie potraktowane z całą powagą, a ów Mlekwa będzie miał kłopoty. Tak to już bowiem jest, że Coryllus ma wszelkie prawa, by się bać nawet w sytuacjach gdy bać się nie ma czego, natomiast „Mlekwa” nie może nikomu grozić – i to grozić nie tak sobie, ale ostro i dość jednoznacznie – nawet jeśli te groźby to tylko taka zabawa w Internecie.
 
      Jednak ja nie chcę dziś pisać o Mlekwie. Ja chcę pisać o Salonie24. Otóż, ponieważ uznałem że tego typu groźby jakie dostałem od Mlekwy, nawet jeśli ich nie traktuję bardzo poważnie, powinienem, jako przestępstwo, zgłaszać Administracji, napisałem odpowiednią wiadomość. Na co liczyłem? No, przede wszystkim na to, że Administracja Mlekwę z Salonu24 wyrzuci i postara się go w przyszłości pilnować. Tymczasem stało się tak, że Mlekwa nie dość że nie został wyrzucony, to napisał notkę, w której się tłumaczy, że te jego groźby to był zwykły żart przy piwku, a ja i Coryllus jesteśmy bałwanami, którzy nie tylko nie mają poczucia humoru, ale jeszcze okazują się głupimi tchórzami. Co robi Administracja? Publikuje tę notkę bez słowa komentarza, bez zastosowania przez siebie typowych w tego typu sytuacjach instrumentów w postaci ukrywania niektórych tekstów, zupełnie jakby w gruncie rzeczy uznała, że oto paru blogerów się pokłóciło, a ponieważ żaden z nich nie jest blogerem zaprzyjaźnionym, a ich spór nie dotyczy sytuacji Salonu24, niech sobie robią co chcą.
 
      Otóż w tej sytuacji pragnę zwrócić się ponownie do Administracji Salonu24, a przy okazji też może do samego Igora Janke, i poinformować ich, że mamy tu do czynienia z czymś daleko bardziej poważnym niż jakąś głupią białoruską cenzurą. Doszło mianowicie do przestępstwa, Administracja o owym przestępstwie pzostala poinformowana i nie dość że to doniesienie zlekceważyła, to jeszcze je na swój sposób zautoryzowała. Ja sobie świetnie zdaję sprawę z tego, że tak zwana poczta prywatna to nie jest coś, co powinno stanowić przedmiot zainteresowania właścicieli Salonu24, i tym bardziej trudno wymagać, by brali oni odpowiedzialność za to, co tam kto komu napisze. Jeśli natomiast dochodzi do sytuacji, że któraś z osób zarejestrowanych w tym portalu pisze do innego użytkownika coś takiego: „Masz ubezpieczenie? Wiesz co jest grane? Wiesz jaka jest stawka? Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? Uważasz, że to się opłaca? Że opłaca się to ryzyko?”, a Administracja traktuje ten atak z pełną wyrozumiałością, to znaczy, że w tym ataku macza palce. To znaczy, że ten atak Administracji jak najbardziej odpowiada. Że być może, Salon24 jako projekt i biznes, liczy na to, że Coryllus i ja wystraszymy się tego napięcia i się stąd usuniemy. I by to osiągnąć, korzysta z usług przestępców. A to, jak mówię, jest czymś znacznie poważniejszym niż durna cenzura.
 
      I jeszcze jedno. Ja, jak mówię, uważam, że to faktycznie są żarty. Coryllus nie. Mnie nawet do głowy nie przychodzi, by sądzić, że Mlekwa to ktoś z ludzi Salonu24 – Coryllus twierdzi, że tak właśnie jest. Ja uważam, że Coryllus się myli, on twierdzi, że to ja jestem naiwny. I teraz może się okazać, że albo on miał rację, albo ja. Tyle że nie to ma największe znaczenie. Bo oto może też się zdarzyć coś zupełnie innego. Otóż może się okazać, że albo ja albo Coryllus zostaniemy zaatakowani fizycznie, i skutecznie jak cholera, przez lokalnych bandziorów, którzy ani z Salonem, ani z Mlekwą, ani nawet z tym naszym pisaniem nie mają nic wspólnego. Ot, wydarzy się coś, co się od czasu do czasu zdarza to tu to tam. Tyle że Igor Janke i jego współpracownicy – o Mlekwie nie mówię, bo on w ogóle moim zdaniem nie wiele wie – powinni wiedzieć, że typ napięcia, jaki mamy dziś w Polsce sprawi, że ten ewentualny atak przez wielu zostanie potraktowany jako zapowiadana w Salonie24 kara za nasze poglądy i ich nieskrępowane wyrażanie. I wymiar sprawiedliwości te – niech nawet i będzie, że obsesje – będzie musiał poważnie wziąć pod uwagę. I wtedy okaże się, że kiedy trzeba było reagować, Salon24 nie zareagował. I wtedy dopiero zobaczymy, jaki to będzie miało wpływ na dalsze losy tego biznesu.
 
      Przy okazji zapraszam na stronę www.toyah.pl. Tam, przez trzy kolejne dni będziemy czytać kazania wielkanocne naszego księdza Don Paddingtona. Kto zna, ten wie.
     

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Rozmaitości