Ponieważ mój kolega Coryllus napisał dziś bardzo ważny i poważny tekst, a ja tu działam w oparciu o pełną z nim współpracę, nie chcę w tej chwili zakłócać czystości tego przekazu, a więc z czymś bardziej serio wrócę pod wieczór, natomiast teraz proponuję chwilę mam nadzieję, że przyjemnego relaksu.
Otóż jak Państwo wiedzą, tu w Salonie jestem tylko na zasadzie swego rodzaju doskoku, co oczywiście nie zmienia faktu, że przez to iż staram się, by ów doskok był dość intensywny, a to z kolei zmusza mnie do w miarę uważnego śledzenia wszystkiego co się tu dzieje. Oczywiście nie jest też tak, że ja czytam większość tekstów, jakie Administracja wyróżnia umieszczeniem na swojej głównej stronie, ani nawet nie jest tak że czytam więcej niż niektóre z nich. Prawdę powiedziawszy, poza Coryllusem oczywiście i może paroma znanymi mi jeszcze sprzed lat blogerami, nie czytam nic więcej. Tym bardziej nie widzę powodu, by studiować przemyślenia zawodowców, czy to spod zielonego, czy spod czerwonego kapturka.
Wczoraj jednak stało się tak, że otrzymałem od zaufanych osób propozycję, by zajrzeć na blog Marka Migalskiego, a wówczas spotka mnie tam bardzo zabawna niespodzianka. Migalskiego nie czytam może bardziej niż kogokolwiek innego, trochę dlatego, że robiłem jakiś czas temu i uznałem, że nie warto, a trochę też przez to, że mam na jego punkcie pewien osobisty uraz i unikanie go traktuje trochę jak demonstrację. Ponieważ jednak pojawiła się owa rekomendacja, wszedłem tam i okazało się, że od tamtego zapamiętanego przeze mnie czasu Marek Migalski zrobił bardzo poważny krok, że tak powiem, w głąb.
Żeby bardziej obrazowo przedstawić, o co mi chodzi chciałbym wspomnieć o czymś, co ukazuje się regularnie w sponsorowanym przez Salon24 dziale zatytułowanym Latte24, a konkretnie o blogu piosenkarki Magdy Steczkowskiej. Ja na nią trafiłem jakiś czas temu, i przyznaję bez bicia, że od pierwszego razu się w nim zakochałem. To jest, proszę Państwa, coś tak niezwykle idiotycznego, że mi brakuje słów by to skomentować, i jedyne co mi pozostaje to za każdym razem kiedy ukazuje się nowy tekst – zwykle jedno, czy dwu akapitowy – Magdy Steczkowskiej, wchodzić tram i… podziwiać. Już tylko w milczeniu podziwiać. Co pani Steczkowska tam pisze? Różne rzeczy, za każdym razem na inny temat, jednak zawsze w jednym i tym samym stylu:
„Kochani! Jak ja kocham siedzieć w domu i bawić się z moimi córeczkami! Ostatnio kupiłam sobie fajny kapelusz. No, mówię Wam – słodziutki. Jutro jadę znów do Warszawy, bo mam wywiad w telewizji. Ciekawe jaka będzie pogoda? Mam nadzieję, że słonko mnie troszkę przypiecze. Pozdrawiam. Pa”.
Albo tak jakoś.
Otóż kiedy mówię, że od czasu jak ostatnio miałem z nim do czynienia, Marek Migalski mocno się posunął, mam na myśli to, że on wpadł mniej więcej w ten stan, w jakim znajduje się piosenkarka Steczkowska. Tekst jaki przeczytałem wczoraj wprawdzie nie jest o nowym kapelusiku, natomiast też jest mocno lekki i dotyczy nowego doświadczenia posła Migalskiego, a mianowicie jego spotkania z portalem o nazwie Twitter. Znów, zamiast nudzić Państwa jakimiś bezsensownymi cytatami, spróbuję Migalskiego sparafrazować:
„Heja! Jak wiecie, dotychczas z Twitterem nie miałem wiele wspólnego, ale ostatnio za namową kolegów, którzy mi mówili, że to fajna zabaweczka, postanowiłem się tam zarejestrować. I wyobraźcie sobie, że jestem pod wrażeniem. Twitter jest okay. Oczywiście ma on też swoje wady, o których napiszę później, jednak najpierw chciałbym Wam opowiedzieć, co mi się w nim podoba.”
No i dalej w ten sposób aż do upragnionego końca.
Jednak jak się okazuje, nie o Migalskiego chodziło mojej salonowej wtyczce, lecz o pewien komentarz, który pod tą notka się ukazał, a mianowicie komentarz blogera Sowińca. Otóż wśród naprawdę wielu mniej lub bardziej bezsensownych i bezużytecznych komentarzy, jakie tam zostały wlepione, najpierw pokazał się jeden, podpisany przez kogoś o nicku Markhamont, o następującej treści:
„Nie wiem dlaczego, ale ten Pan Migalski jakoś nie kojarzy mi się z politykiem. Pasuje mi bardziej na dziennikarza...z TVN-u lub POLSAT-u!”
I do odpowiedzi na ten komentarz ruszył wspomniany Sowiniec, rzucając chytrze co następuje:
„Bo z niego taki polityk, jak z Toyaha publicysta: wielkie zadęcie, zero kwalifikacji”.
Ponieważ czuję się i wyróżniony i zaszczycony, a przy okazji bardzo, ale to bardzo zainspirowany, chciałbym tu powiedzieć parę słów do Sowińca. Otóż Panie Jerzy! Ja wiem, że Panu jest bardzo beze mnie smętno. Wiem też jak to jest, kiedy człowiek budzi się rano, i z zanim otworzy powieki, ten ktoś już tam jest. Też kiedyś byłem zakochany bez wzajemności i świetnie ten stan rozumiem. A ponieważ, jak mówi popularna myśl, zrozumieć znaczy wybaczyć, wybaczam Panu. Natomiast mam do Pana jedną prośbę. Przez wzgląd na nasze dawne sprawy, czy mógłby Pan łaskawie zrobić tak, że jeśli znów Panu zdarzy się wejść na blog Marka Migalskiego i zostawiać tam swoje komentarze, proszę znów o mnie wspomnieć. Powiem więcej, gdyby – bo sądząc po kierunku w jakim idą Pańskie zainteresowania – zechciał Pan również zostać fanem bloga Magdy Steczkowskiej i tam też się dzielić swoimi spostrzeżeniami, to proszę i tam o mnie wspomnieć. Nie wiem wprawdzie, czy mogę mieć śmiałość i od tak wybitnego Polaka i patrioty wymagać czegokolwiek, ale może jednak zechciałby Pan przy okazji swoje komentarze nieco zmodyfikować? Chodzi mi o to, że jeśli na przykład Magda Steczkowska napisze, że ona się najlepiej czuje w swoim puchatym łóżeczku, a Panu się to skojarzy ze mną, to niech napisze coś bardziej w tę stronę:
„Łóżko fajne, tyle że szczerze Pani powiem, że ja bym nie chciał tam leżeć z książką Toyaha 'O siedmiokilogramowym liściu i inne historie', którą można kupić w sklepie u Coryllusa i jeszcze paru innych miejscach, bo to jest książka naprawdę źle napisana i głupia. I jej nikomu nie polecam”.
Tyle by wystarczyło. No i jeszcze jedno. Ja wprawdzie wiem, że ja Pana na tyle dobrze wyćwiczyłem, że Pan tu nie próbuje nawet komentować, wiedząc, że każda taka próba skończy się blokadą. Na wszelki wypadek jednak, gdyby coś Panu mimo wszystko strzeliło do głowy, chciałbym Pana poinformować, że owszem – ma Pan rację. Lepiej nie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości