Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1769
BLOG

O tym jak cuchnie wolny rynek

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Gospodarka Obserwuj notkę 21
      Miniony weekend spędziłem w miejscowości Milówka na ślubie i weselu mojego syna chrzestnego. Pomijając jednak jedzenie przeróżnych weselnych frykasów, większość tego czasu upłynął mi na rozmowie z pewnym dawno niewidzianym kolegą, który kiedyś, jak pamiętam, był bardzo dogmatycznym liberałem, a dziś… no, nie powiem, że jest socjalistą tak jak ja, ale owszem – rozmawiało nam się bardzo dobrze.
 
    Ktoś złośliwy – niewykluczone, że będzie to mój kumpel Michał Dembiński – od razu mi powie, ze trafił swój na swego, jednak każdego chętnego muszę na samym początku zawieść. Otóż nic z tego. Kolega o którym wspominam to ktoś, kto z minionego dwudziestolecia wyciągnął niemal same korzyści. Ma dom, dwa mieszkania, bardzo dobrą pracę, zero długów i święty spokój. No i twierdzi, że to do czego Polska po tych dwudziestu już ponad latach doszła to czarny syf, który musi się skończyć jakimś nieszczęściem. Musi. Po prostu musi. Przed nami wybuch.
 
     Dziś cała blogosfera żyje tekstem Roberta Mazurka o tak zwanych lemingach, który on opublikował – jakże by inaczej – w „tygodniku autorów niepokornych” „Uważam Rze”, a w którym próbuje on przedstawić typowego wyborcę Platformy Obywatelskiej jako zamieszkującego Warszawę durnia, zatrudnionego w jakiejś poważnej firmie, na wakacje jeżdżącego do ciepłych krajów, natomiast tu na miejscu wydającego swoje ciężko zarobione pieniądze na pozorne przyjemności, i patrzącego z pogardą na wszystkich, którym się nie udało. Otóż z moich obserwacji – a mam ich kilka – wynika, że nie ma nic bardziej bzdurnego. Ludzie którym w nowej Polsce się udało – udało naprawdę i na dobre – pomijając bandę gangsterów, którzy i tak każdego dnia drżą o to, by nie trafić na listę kolejnych samobójców, to ludzie, którzy świetnie wiedzą jak jest. A jeśli się nie ujawniają ze swoimi poglądami, to tylko ze strachu przed agresją rozwścieczonych zawistników. Lemingi, na temat których próbuje się mądrzyć Mazurek, są zupełnie gdzie indziej i wyglądają zupełnie inaczej, niż to się jemu w jego durnej pale wyrodziło.
 
     Ale wracajmy do tematu. Cała blogosfera żyje tekstem Mazurka i wszyscy się strasznie cieszymy, że Mazurek tak sprytnie zdiagnozował nasz kłopot. Otóż nieprawda. On niczego nie zdiagnozował. Ludzie o których on pisze, nie istnieją, natomiast ludzie o których chciał napisać wcale nie sa lemingami. Oni, jak już wspomniałem, wszystko świetnie wiedzą. I kiedy przyjdą kolejne wybory, jeśli w ogóle, będą głosować na PiS. Jednego z nich niedawno miałem okazje spotkać. Co ja mówię, jednego? Kilku.
 
     A zatem wiadomo, że ten cały liberalizm nie wypalił. Że to cale gadanie o wędce, o możliwościach, o talentach, o wysiłku to gówno, które można sobie potłuc o kant siedzenia. Nie ma żadnej wędki, a co gorsza, nie ma nawet ryb, które ci co je już dawno zjedli i tak złowili na prąd, a nie na jakąś głupią wędkę. A zatem, doszliśmy wszyscy do bardzo ciekawego momentu, gdzie zdecydowanie bardziej kompromitującą rzeczą jest głosić pochwałę kapitalizmu, niż zwykłą lewicową wrażliwość. W tej sytuacji, z wysoko podniesioną głową, chciałem zwrócić uwagę na to, cośmy dostali wraz z tymi pieprzonymi paszportami w każdej szufladzie, telewizorami, które się da przykleić do ściany i sklepami pod fikuśnymi nazwami „Krasnoludek” (to ten zagraniczny) i „Biedronka” (też zagraniczny, tyle że po polsku).
 
     Kiedy pojawiła się telewizja satelitarna, najpierw kupiliśmy antenę satelitarną i prosty dekoder, no i z prawdziwą radością oglądaliśmy sobie stacje Sky News i Sky Sport. Po pewnym czasie, z jakiegoś powodu to się skończyło i zainstalowaliśmy się w firmie Wizja TV, która następnie, jako Cyfra+ została przejęta przez francuski Canal+. Kiedy nas ta Cyfra zaczęła denerwować, poszliśmy do Polsatu, a kiedy Polsat okazał się jeszcze bardziej nie do zniesienia, trafiliśmy do Telewizji N, z którą obecnie się męczymy.
 
      Jak być może większość czytających ten tekst wie, miniona sobota i niedziela, ale również kilka dni poprzedzających, upłynęły nam na podziwianiu sportowych wyczynów polskich siatkarzy i Agnieszki Radwańskiej. Kiedy piszę „upłynęły nam” mam na mysli oczywiście tylko tych, którzy akurat trafili na ofertę Polsatu, bo dzięki nowym rynkowym regulacjom, czasy w których, jak za Gierka, czy Jaruzelskiego, cała Polska mogła się emocjonować sukcesami polskich sportowców należą do przeszłości. Dziś jest tak, że mimo bardzo bogatej – czasem wydawałoby się niepotrzebnie aż tak bogatej – oferty,  możliwości są znacznie ograniczone. Efektem tego jest na przykład to, że dwa największe w ostatnich latach sukcesy polskiego narodowego sportu, czyli finału Wimbledonu z udziałem Agnieszki Radwańskiej i zwycięstwa polskich siatkarzy w Lidze Światowej abonenci Cyfry+, N, oraz ci wszyscy, którzy akurat satelity nie mają. Ta niezwykła satysfakcja była dostępna tylko dla tych, którzy mają podpisaną umowę z Polsatem. Dlaczego? Jak to dlaczego? Bo jest kapitalizm. Jest wolny rynek. Jest wolna konkurencja. Polsat sobie kupił prawa do transmisji, więc ma to, za co zapłacił. Kupił sobie Polsat te prawa, i w dodatku zapłacił tyle, by nikt kto nie ma podpisanej umowy z Polsatem nie znalazł śladu tych pojedynków nigdzie. Jak kto chce, niech płaci Polsatowi, to też będzie miał. Też sobie obejrzy jak siatkarze leją Amerykanów, a nasza Agnieszka Radwańska dzielnie walczy z tak bardzo niefortunnym katarem i z Sereną Williams. To w tym roku. A w przyszłym? Się zobaczy. Wszystko zależy od tego, jak się stacje umówią. Być może w przyszłym roku Wimbledon trafi w ręce Eurosportu, a więc będzie dostępny powszechnie. A może nie. Wszystko weźmie znów Solorz. Się zobaczy. Zdecyduje pieniądz. Rynek.
 
     A zatem, ja świetnie sobie zdaję sprawę z tego, na co się narażam,  kwestionując odwieczne prawo rynku, że oto własność przede wszystkim. I, powiem uczciwie, że do końca nie mam pewności, czy stoją za mną jakiekolwiek argumenty. Jednak jest coś, na co chciałbym zwrócić uwagę. Otóż wczoraj powszechnie dostępny– a więc nie transmitujący ani walki Radwańskiej, ani zwycięstwa siatkarzy –  Polsat Sport News pochwalił się, że oto oni odnieśli wielki komercyjny sukces, ponieważ obie transmisje obejrzało ponad milion widzów. A to bardzo dużo. Az 16 procent z tych, co z reguły oglądają Polsat. A ja się zastanawiam, ile osób obejrzałoby ów tryumf polskiego talentu, polskiego wysiłku, polskiej wielkości, gdyby nie owe fantastyczne prawa rynku, gdzie, jeśli coś chcesz, masz zapłacić? No ile? Pięć milionów? 10 milionów? Ile osób oglądało sukcesy Małysza w ogólnodostępnej TVP? Tyle że kogo to obchodzi.
 
      Kiedy polscy siatkarze wrócili z Bułgarii ze swoim tryumfem, prosto z lotniska pojechali do Donalda Tuska na obiad. I to jest zrozumiale. Ich zwycięstwo to sprawa narodowa. Ich sukces i ich radość, to nasz sukces i nasza radość. Prezydent śle depeszę, a Premier przyjmuje na uroczystym obiedzie. No a przy tym, ów sukces Polsatu. Ponad milion widzów. Przepraszam bardzo, ale czy jest może coś, czego ja nie rozumiem? Czy ktoś mnie może pyta, co zrobić skoro, jak wiemy, wszystko jest na sprzedaż? Proszę uprzejmie. Chętnie odpowiem. Można zmienić priorytety. Część z tej oferty wyłączyć, a inną część można wystawić na tak zwany sale. Zróbmy tak, że każde tego typu narodowe wydarzenie będzie dostępne w przestrzeni od początku do końca publicznej, natomiast jeśli komuś się zrobi  przykro z tego powodu, że rynek został narażony na straty, niech ów obiad w Kancelarii Premiera, połączony z deklamacją adresu Prezydenta będzie transmitowany wyłącznie przez stację „N Sport”.  Ja to przeżyję. Zwłaszcza że zawsze jest szansa, że podczas przekazywania slow Bronisława Komorowskiego, któryś z siatkarzy lektorowi doprawi zabawne rogi. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Gospodarka