Trzeba nam wiedzieć, że moje najmłodsze dziecko jest w pewnym sensie bardziej wyjątkowe, niż pozwalają na to tzw. standardy. Pamiętam na przykład jak ona miała dwa lata i ktoś wymyślił, że ponieważ na Śląsku jest syf, to należałoby zbadać, czy małe śląskie dzieci mają dobrą krew. No i wezwano też nas z naszą córką. Ponieważ ona jest mało żylasta, a pielęgniarka przeprowadzająca zabieg była nie do końca kompetentna, cała procedura trwała chyba z dwie minuty, aż w końcu ta biedna kobieta nie wytrzymała nerwowo o powiedziała, żebyśmy już sobie poszli. Natomiast to dziecko, całe pokłute… nawet nie zwróciło na te męki uwagi.
Wiele lat później, pamiętam, jak okazało się, że to nie było chwilowe otępienie małego dziecka, lecz stała tendencja, kiedy najmłodsza Toyahówna wróciła ze szkoły i zakomunikowała wszystkim, że „siedmiu się na mnie rzuciło, żeby mi odebrać butelkę z wodą” – ale ona nie dała. To była chyba czwarta, a może jeszcze trzecia klasa. W piątej klasie, po dwóch miesiącach nauki ona miała 32 jedynki. Kto zna szkolne nastroje, wie, że to jest osiągnięcie wręcz kosmiczne. Za co te jedynki? Nawet nie chciało mi się tego badać. Ja wszystkiego się świetnie domyślałem.
Czemu piszę o moim najmłodszym dziecku? Otóż powód jest taki, że jej absolutnie ulubionym filmem od czasu jak wolno jej było na to, co tam się dzieje patrzeć, jest „Ojciec Chrzestny”, a zwłaszcza scena początkowa, kiedy to Don Corleone mówi do Bonasery” „Bonasera, Bonasera, dlaczego traktujesz mnie tak bez szacunku?” A ja dziś będę pisał o Ojcu Chrzestnym właśnie.
Dziś więc zatem będzie o Ojcu Chrzestnym. Sukces tego filmu, a wcześniej tej powieści pozostaje tajemnicą. Można oczywiście powiedzieć, że to jest po prostu bardzo dobry film, a książka też niezwykle ciekawa. No, ale ciekawych książek i świetnych filmów jest cała masa, natomiast „Ojciec Chrzestny” jest tu wciąż na tym tle zupełnie szczególny. Można powiedziec, że to chodzi o Marlona Brando, lub o Ala Pacino, albo może nawet i o Roberta DeNiro. No tak. Ale oni grali w wielu filmach. Nawet Marlon Brando grał w wielu filmach. W „Ojcu Chrzestnym” natomiast jest coś takiego, że nawet ktoś taki jak moja najmłodsza córka jest w stanie go oglądać dziesiątki razy, za każdym razem z tym samym zachwytem… no i tym czymś jeszcze. Czymś takim mianowicie, co zmienia całe nasze życie.
Ktoś mi powie, że powinienem uważać na najmłodszą Toyahównę, bo jeśli ona czuje taki pociąg do świata przemocy, bardzo szczególnego prawa i pokręconej sprawiedliwości, to może bardzo dobrze oznaczać, że z nią jest coś nie tak. I ja tu muszę przyznać, że istotnie, z moją najmłodszą córką jest z całą pewnością coś nie tak. Dokładnie tak samo nie tak, jak ze mną i z całą pewnością wieloma osobami czytającymi te słowa. Problem polega własnie na tym, że z nami wszystkimi jest zdecydowanie coś nie w porządku. Jeśli bowiem przez porządek mamy rozumieć świat, w którym przyszło nam żyć, to fakt że ona nagle uważa, że to co zostało przedstawione w „Ojcu Chrzestnym” to świat, który dla niej stanowi piękne i czyste odejście od chaosu, musi oznaczać, że mamy z nią pewien problem. Jest to mianowicie problem, któremu na imię ‘niespełnienie’, lub, jeśli ktoś woli – ‘brak’.
Sytuacja w jakiej dziś znajduje się nasza Polska, robi, mówiąc delikatnie, wrażenie. Piszemy tu wszyscy o wielorakich aspektach tej kondycji niemal codziennie. Co słychać dziś, jeśli idzie o bardzo drobny fragment tego wielkiego nieszczęścia? Przepraszam bardzo, ale jestem bezradny. Może jeszcze parę lat temu spróbowałbym poszukać jakiejś zgrabnej wyliczanki, ale dziś? No przecież tu nawet nie wiadomo gdzie oczy skierować.
Sukces Ojca Chrzestnego, jak mi się wydaje, leży w tym, że jego główna teza była taka, że jeśli idzie o świat zewnętrzny, to on właśnie mniej więcej zawsze jest taki. A więc pełen kłamstwa, bezprawia, niesprawiedliwości, występku, zbrodni – zbrodni niemal systemowej. Świat widziany oczami Dona Corleone i ludzi, którzy wybrali jego przyjaźń, był w dodatku światem całkowitego moralnej pustki, w którym nie tylko słowo i gest nic nie znaczyły, ale równie bez znaczenia był człowiek, do którego to słowo czy gest należały. A zatem, świat zastany przez Corleone to był świat chaosu i upadku. Mam wrażenie, że gdyby Ojcu Chrzestnemu opowiedzieć o tym, co się stało w Smoleńsku, on by tylko wzruszył ramionami, rozłożył ręce, westchnął i pokiwał w zamyśleniu głową.
Ten niezwykły konflikt między wszystkim tym co reprezentowała i w co wierzyła Rodzina, a tą przedziwną cywilizacją z którą ona musiała się zmierzyć, było idealnie widać na przykładzie już może nawet nie początkowej rozmowy Dona z Bonasera, kiedy to padły te klasyczne już dziś słowa: „Czemu nie przyszedłeś do mnie?”, ale zdarzenia nieco późniejszego, kiedy to Hagen pojawił się w Hollywood by załatwić u Woltza pracę dla Johnnego. Siedzi Hagen naprzeciwko tego zepsutego do szpiku kości producenta i mu mówi:
„Niech pan zrozumie. Mój klient obiecał tę rolę Johnny’emu na ślubie swojej córki. Co więcej, Johnny jest sierotą, więc mój klient czuje w stosunku do niego jeszcze większy obowiązek Poza tym, on jest jego ojcem chrzestnym. Rozumie pan? On trzymał małego Johnnego do chrztu na rękach, a dziś mu tę rolę obiecał. Dla Sycylijczyków taka obietnica to świętość”. A kiedy Woltz zadumany odpowiada: „Ja znam wszystkich najważniejszych prawników w Nowym Jorku, a o panu nie słyszałem”, Hagen mu skromnie wyjaśnia „Mam tylko jednego klienta”.
A mnie się wydaje, że moje najmłodsze dziecko, a przecież nie tylko ona, patrząc na tę scenę czują takie emocje, ponieważ w świecie autentycznego chaosu i bezprawia, kłamstwa i bezczelnej arogancji, pogardy i podłości, tamci ludzie świecą przykładem wręcz nadludzkiej harmonii.
Wspomniałem wyżej o pewnym drobnym aspekcie naszej polskiej rzeczywistości, której symbolem jest ten gnijący w smoleńskim błocie samolot z biednymi resztkami białoczerwonej szachownicy, i całe bezczelne kłamstwo otaczające ten ponury obraz. I oto mamy jeszcze to dziecko. Kogoś kto urodził się już w tej Polsce i wszystko co wie – wie z opowiadań i ze swojego niezwykle zabawnego przekonania o swojej spostrzegawczości i nieomylności ocen. Co ona ma myśleć, kiedy patrzy na ten samolot i słucha kłamstw, które System sączy w jej niewinne ucho? Co mamy myśleć my? Można więc myśleć sobie tak czy owak, ale jeśli gdzieś tam nagle, w tym bólu i w tej samotności, pojawi się myśl o tym, że trzeba iść do Ojca Chrzestnego, już naprawdę nikt nie powinien się dziwić.
Bo problem polega na tym, że przynajmniej w teorii, świat cywilizowany jest zbudowany tak, że każdy ma do wypełnienia swoją rolę i lepiej lub gorzej stara się tę rolę wypełniać. Nad tym wszystkim stoi państwo, które w ramach owej cywilizacyjnej umowy, zobowiązuje się dbać o to, żeby ten świat działał i żeby go nic nie psuło. Niektórzy na ten system mówią – prawo i sprawiedliwość. Jest więc czymś absolutnie oczywistym, że w momencie gdy państwo zaczyna sobie swoje obowiązki lekceważyć, do głosu dochodzą ludzie i ich tak straszliwie zlekceważone emocje. Właśnie wtedy pojawia się też samosąd, lincz, nienawiść, a zaraz obok to wieczne pragnienie porządku.
Jak to wygląda w moim wypadku? Liczyłem na to, że po katastrofie w Smoleńsku to całe zło się rozpłynie. Że to ogrom tego nieszczęścia stworzy coś prawdziwie dobrego – tymczasem on stworzyło zło jeszcze większe. Wierzyłem że Bronisław Komorowski nie zostanie prezydentem, bo to człowiek zły, podły i głupi – na nic. Dziś patrzę, jak podbudowane tym wielkim sukcesem siły zła tryumfują, tonąc w zupełnie nowym poczuciu całkowitej i wiecznej bezkarności. A nad tym wszystkim unosi się opalona twarz Premiera, która nam mówi z uśmiechem, że my się nie liczymy. A ja już tylko za Morrisseyem powtarzam: „Proszę umrzyj”.
Ale ja już jestem stary i złośliwy. Tyle że znów pojawia się pytanie, co w tej sytuacji ma myśleć dziecko, które nagle to wszystko zobaczyło i skamieniało? Najmłodsza Toyahówna prosi mnie, żebym jej puścił angielski dokument „The End” o gangsterach z East Endu i informuje mnie z tą typową dla siebie przekorą, że ona uważa, że gangsterów nie powinno się wsadzać do więzienia. Że oni są okay. Biedne małe dziecko. Cóż ona wie?
Ponieważ Gabriel znów bez słowa wyjaśnienia wybył, pozwolę sobie w jego imieniu – ale przecież i w swoim – podać listę miejsc, gdzie można kupować nasze książki. Proszę uważać:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
Ponieważ one od niedawna znajdują się w ogólnopolskich hurtowniach, można się zgłosić do dowolnej księgarni i każdą z nich śmiało zamówić.
Inne tematy w dziale Polityka