Głowy nie dam, czy to był rzeczywiście on, ale mam wrażenie, że z Cezarym Gryzem miałem przyjemność raz. Otóż w dawnych jeszcze bardzo czasach, kiedy „Rzeczpospolita” była jeszcze nasza, a przez Polskę pędził huragan pod nazwą „Afera Hazardowa”, napisałem bardzo moim zdaniem dobry, a już z całą pewnością mocno przenikliwy tekst na jej temat i zgłosiłem się do „Rzeczpospolitej” właśnie, z prośbą o druk. Ktoś tam to przeczytał, powiedział, że jest okay, tyle że w tej akurat sprawie powinienem się zwrócić do redaktora Gmyza, bo to jego działka. Wysłałem więc swój tekst do Gmyza, ten go przeczytał, powiedział że jest okay i zachęcił mnie, bym jeszcze kiedyś do niego zajrzał, bo mam talent, bo jak idzie o dziś, to akurat oni mają wszystko pozajmowane przez tak zwanych „swoich”, a też nie można zapominać o stałych gościach, takich jak doktor Kucharczyk, czy redaktor Kuczyński.
Zrozumiałem ten komunikat bardzo dobrze, zaakceptowałem go bez mrugnięcia okiem i potraktowałem jako ważną naukę dotyczącą tak zwanego rynk mediów. Później już tylko raz zdarzyło mi się w ten sposób upokorzyć, kiedy to uznałem, że wprawdzie „Rzepa” jest nasza jak najbardziej, ale z całą pewnością nie aż tak nasza jak „Gazeta Polska”, i w efekcie tego musiałem stwierdzić, że oni nie mają nawet tego co Gmyz, który przynajmniej odpowiedział mi osobistym bardzo mailem.
Po co to piszę? Otóż powód jest jeden. Gmyz został właśnie dyscyplinarnie wyrzucony z pracy przez Hajdarowicza za podanie niesprawdzonej i nieprawdziwej informacji – nie żartuję ani trochę – i tak zwani niezależni dziennikarze plus cała masa blogerów zorganizowali zbiórkę podpisów w obronie Gmyza. A ja mam dylemat, bo z jednej strony jestem całym sercem po stronie Gmyza, a z drugiej w żaden sposób nie czuje jakiejkolwiek solidarności z większością osób, które Gmyza bronią, a już zgłasza z pastorem Mądelem. A zatem, chętnie bym się tam na tej liście podpisał, pod warunkiem, że oprócz mnie byłoby tam najwyżej pięć nazwisk. I znów, nie bardzo mam ochotę tam występować, a jednocześnie widząc, jak tacy serdeczni kumple Gmyza jak Ziemkiewicz, Zaremba czy bracia Karnowscy przysiedli cichutko w nadziei, że każące ramię Hajdarowicza nie sięgnie z jakiegoś powodu w ich stronę, też nie czuje się tu zbyt wygodnie.
W tej sytuacji pomyślałem sobie, że chyba najlepiej będzie jak ja się z tą bandą zakłamanych głupców w ogóle nie będę zadawał, a wszystko co mam do powiedzenia powiem tu, a więc na blogu. Co mianowicie? Dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że ja Gmyzowi nie zazdroszczę sytuacji w jakiej się znalazł, bo sam najlepiej wiem, jak to jest dostać w ryj za pisanie odważnie i zgodnie z sumieniem. I to dostać tak, że nie za bardzo wiadomo jak to teraz dalej będzie. A sytuacja Gmyza jest bez porównania gorsza od mojej. I on to świetnie wie. W końcu już we wspomnianym wcześniej mailu, jaki kiedyś sam do mnie napisał, on bardzo dobrze przedstawił sytuację w branży. Tam wszystko jest od początku do końca pozajmowane. I nie ma co liczyć, że którykolwiek z nich zechce się posunąć. Gdzie on więc teraz pójdzie? Do Sakiewicza? Do Rydzyka? Do Bachurskiego? No tak. Do Bachurskiego byłoby najprościej. To człowiek otwarty i z perspektywami, tyle że o tym by płacił chociaż połowę tego co Hajdarowicz, mowy nie ma.
Zawsze może też Gmyz zacząć prowadzić bloga w Salonie24, no ale to byłaby już kompletna degradacja zostać kumplem Warzechy i Gadowskiego. W dodatku kompletnie za friko. No i tu jest moja propozycja. Jeśli Gmyz się zgodzi, to ja mu mogę otworzyć blog u siebie na toyah.pl. W dodatku mogę też zadeklarować, że do czasu aż on się jakoś odbije, wszystko co wpłynie na moje konto z tytułem „dla Gmyza” oddam mu z wielką przyjemnością. I jestem przy tym pewien, że nawet jeśli tego nie będzie zbyt dużo, to na pewno więcej niż uda się zebrać tym wszystkim pajacom, co się wpisują dziś u Wszołka i Rybitzkiego.
A więc to jest pierwsza rzecz – dość osobista. Druga jest już bardziej, że tak powiem, polityczna. Otóż, jak wszyscy wiemy, a ci co nie wiedzą, właśnie się dowiadują, polski rynek myśli prawicowej jest dziś podzielony równo między Sakiewicza a Hajdarowicza. Ostatnie wydarzenia, o których tu w tej chwili piszę, a które doprowadziły choćby do tego, ze Janina Jankowska już nie będzie kupować „Rzeczpospolitej”, sprawiły, że Sakiewicz wprawdzie zyskał pewną ilościową przewagę, natomiast wydaje się, że „Uważam Rze” zapewnia wciąż Hajdarowiczowi bardzo dobrą pozycję. A zatem, wygląda na to, że wyrzucając na zbity pysk Gmyza, Hajdarowicz aż tak wiele nie zaryzykował i wciąż będzie wspólnie z Sakiewiczem trzymał tę część sceny za twarz, a sprzedaż „Uważam Rze” może wręcz podskoczyć. W końcu ci co się obrazili na „Rzeczpospolitą” coś z tymi czterema złotymi muszą zrobić. Wydaje mi się – choć to już by była bezczelność zbyt duża nawet na to, do czego nas przyzwyczajono – że w ostateczności on może zatrudnić Gmyza w „Uważam Rze”, objaśniając ten ruch w ten sposób, że „Uważam Rze” to nic poważnego i tam każdy może sobie pisać co mu tam wyskoczy spod palca.
I tu dochodzę do końca tego, wbrew pozorom bardzo poważnego tekstu. Otóż to co się stało w „Rzeczpospolitej” moim zdaniem w sposób idealny pokazuje umowność tego wszystkiego co się dzieje w tak zwanym mainstreamie. Mamy oto tego Hajdarowicza, któremu niedawno System najpierw pożyczył pieniądze, a następnie za te właśnie pieniądze sprzedał mu „Rzeczpospolitą” i „Uważam Rze” i kazał mu robić za głos i sumienie polskiej patriotycznej prawicy. No i mamy tę właśnie prawicę, która doskonale przecież wiedząc co się dzieje, klasnęła z radością w ręce i z entuzjazmem przyłączyła się do tego teatru. I ta gra się tak polskiej prawicy spodobała, że nawet teraz, kiedy Hajdarowicz nagle się zniecierpliwił i pokazał wszystkim, kim jest i na czym ten cyrk polega, ona ani myśli opuszczać tej sceny, ograniczając się do tej jednej deklaracji: Od dziś czytamy tylko „Uważam Rze”! No i „Gazetę Polską”.
I tak będzie przez najbliższe tygodnie, a może i miesiące. Do czasu gdy System powie Hajdarowiczowi, że niech no on rzuci okiem na ten swój pieprzony tygodnik, bo oni tam cholera kłamią. A przecież wszyscy powinniśmy dbać o etyczny wymiar branży. Czyż nie? No więc i my też o niego zadbamy. Urządzając zbiórkę podpisów w obronie… no ciekawe, kto poleci następny? Ja obstawiam Karnowskich.
Tradycyjnie już ostatnio, pragnę poinformować, że mój kumpel i wydawca Gabriel Maciejewski podjął ostatnio poważne kroki na rzecz poszerzenia rynku dla naszych książek, w tym mojego „Liścia” i „Elementarza”. Dziś sytuacja jest taka, że można obie zamawiać w każdej księgarni w kraju. Natomiast, jeśli ktoś woli przez Internet, to albo u Coryllusa na stronie www.coryllus.pl, lub u mnie na www.toyah.pl. Dokładnie te same, tyle że z osobistą dedykacją, i bez kosztów wysyłki.
Inne tematy w dziale Polityka