Poniższy tekst, w znacznej swojej większości, został napisany jeszcze w sierpniu 2010 roku, i zamieszczony na moim blogu pod adresem www.toyah.pl. Dziś jednak go przypominam starając się – tradycyjnie już trochę – wprowadzić pewien nastrój, który, mam nadzieję, pozwoli wpuścić w tę atmosferę bezczelnego kłamstwa i nachalnej bezkarności, trochę powietrza. Proszę posłuchać.
Mam nadzieję, że nikt z odwiedzających ten blog nie ma wątpliwości, że od pierwszego dnia kiedy się pojawiły, dowcipy o „zimnym Lechu” zostały przeze mnie dostrzeżone. Podobnie, liczę na to, że wszyscy który znają ten blog wiedzą, że nie umknęła mojej uwadze odpowiednia akcja reklamowa Kompanii Piwowarskiej – gdyby ktoś z miłośników zimnych piw nie wiedział, z przykrością informuję, że chodzi również o takie marki, jak Pilzner Urquell i Miller’s – która albo została tymi dowcipami napędzona, lub ewentualnie, co jest jak najbardziej obojętne, sama zainspirowała w bardziej czarnych zakątkach polskiego społeczeństwa ten szczególny wzrost zimnej – właśnie zimnej – podłości.
Nie zajmowałem się jednak ani jednym ani drugim z jednej podstawowej przyczyny. Byłem mianowicie szczerze przekonany – lub może tylko szczerze sobie wmawiałem – że to nieszczęście jest jednak mimo wszystko zaledwie drobną egzotyką, której lepiej nie zauważać.
Oczywiście spotykam się z ludźmi, i to ludźmi o najróżniejszych rodzajach emocji, i wiem, że nienawiść, która od pięciu już niemal lat kształtuje charakter polskiego społeczeństwa, wbrew wszelkim pozorom, a zatem też nadziejom, po 10 kwietnia, zamiast sczeznąć i zniknąć w mgle historii, wróciła ze zdwojoną siłą i ma się świetnie. Widzę też bardzo wyraźnie, jak ta nowa nienawiść, zaczyna bardzo szybko zmieniać kulturowy i cywilizacyjny kształt naszego społeczeństwa na poziomie jak najbardziej podstawowym. Widzę, jak tą nową nienawiścią dotknięci zostają już nie tylko ci najbardziej otumanieni mieszkańcy post-peerelowskich miast i gmin, ale ludzie dotychczas, wydawałoby się, zorientowani dość tradycyjnie i wewnętrznie bardzo dobrze poukładani. Oni też już bez cienia wstydu, czy choćby niepokoju, przekraczają tę granicę, za którą zaczyna się czyste, niewzruszone pogaństwo. I to oczywiście boli najbardziej.
Nowa pogańska cywilizacja tryumfuje. Jej prorocy niszczą krzyże, kpią z najbardziej dziecięcej i żywej religijności, plują na łzy, śmieją się z ludzkich nieszczęść i drwią z tych, którzy zmarli. A wokół nich zbiera się coraz mocniej aspirujący tłum tych, którzy uwierzyli, że tylko dzięki tej akcesji będą mogli awansować jako pojedyncze osoby i jako społeczeństwo. Wśród wspomnianych proroków pojawiła się znowu Magdalena Środa – osoba jak najbardziej publiczna i powszechnie rozpoznawana. Komentując wspominaną przeze mnie na początku akcję reklamową Kompanii Piwowarskiej, uznała za stosowne wyrazić opinię, że to bardzo dobrze, że nad zamkiem wawelskim umieszczono potężny billboard jak najbardziej realnie wyszydzający męczeństwo i śmierć Lecha Kaczyńskiego, bo on sobie na to „zasłużył”. Ona to własnie powiedziała i tego właśnie słowa użyła. Lech Kaczyński sobie na to, by owo szyderstwo prześladowało go nawet po śmierci, zasłużył.
I to właśnie wystąpienie zmobilizowało mnie do zajęcia się sprawą wspomnianego pogaństwa. Proszę zwrócić uwagę. Magdalena Środa nie próbuje się wykręcać, krygować, robić uników. Ona nie tłumaczy, że wolność, że XXI wiek, że koniec czasów zabobonu. Że zmarłych należy zostawić sobie, a sami powinniśmy iść z czasem. Wręcz odwrotnie. Ona nie chce zmarłych zostawić samym sobie. Ona wręcz pragnie jakiegoś rytuału i nie ma nic przeciwko temu, żeby ten rytuał zaprezentował nam się jako dręczenie zwłok zmarłych, jeśli tylko uznamy, że ci zmarli na to dręczenie sobie odpowiednio „zasłużyli”.
W katastrofie pod Smoleńskiem nie zginęli tylko ludzie, których kochaliśmy i szanowali. Jak idzie o mnie, dobrze będzie tu wspomnieć tu śp. Sebastiana Karpiniuka. Ja Karpiniuka bardzo nie lubiłem i tym moim emocjom dawałem wyraz na tym blogu nader często. Dziś kiedy on już nie żyje, jest mi go serdecznie żal, modlę się za jego duszę i staram się go wspominać – nawet jeśli trochę wbrew sobie – wyłącznie dobrze. Z drugiej strony nie mogę nie zauważyć, że jeśli środowiska bliskie Karpiniukowi nawet jego pamięć jakoś tam kultywują, to robią to w bardzo starannej tajemnicy. I zastanawiam się, jak oni sobie z tą pamięcią po Karpiniuku radzą? Czy oni o nim rozmawiają? Czy rozmawiają z bólem i z tęsknotą, czy może – co jest dla mnie coraz bardziej prawdopodobne – z obojętnością, czy może z szyderstwem.
Ciekawy jestem dziś bardziej niż kiedykolwiek, jak wspomina Sebastiana Karpiniuka Magdalena Środa? Czy ona myśli o nim bez jakichkolwiek emocji, czy może zna jakąś jego starą wypowiedź, która ją swego czasu bardzo dotknęła, i dziś uważa, że jego zwłokom również przydałaby się jakaś mięsista demonstracja. Jakieś czarne modły z elementami sztuki nowoczesnej. A jeśli ona ma takie myśli, czy te jej myśli są dzielone przez jej politycznych, kulturowych i medialnych przyjaciół? I obawiam się, że ona takie myśli może jak najbardziej mieć, i że one są jak najbardziej akceptowane przez całe to spektrum, które możemy nazwać projektem „Prezydent Komorowski 2010”. Że to tak naprawdę nie chodzi ani o prezydenta Kaczyńskiego, ani o posła Karpiniuka, ale o zwykły postęp. Oni są jak ten spychacz na starych dokumentalnych filmach oczyszczający – oczywiście w imię postępu – ukraińskie pola z wszelkiego rodzaju ludzkich śmieci. Jak ten spychacz, plus oczywiście obowiązkowy wspomniany wyżej rytuał.
Chciałbym coś więcej napisać o Magdalenie Środzie, ale jakoś mi się nagle odechciało. Wspomnę tylko może, że jeszcze dawniej zamieściłem na tym samym blogu tekst pod bardzo długim, ale moim zdaniem wybornym tytułem: „Co jadła Magdalena Środa w czasach zarazy, a czym żywi się teraz?” Kiedy wspominam tamten stary już bardzo tekst, mam wrażenie, że ostatecznie na to pytanie odpowiedź nie padła. Dziś mogę zdecydowanie odpowiedzieć przynajmniej na to drugie. Otóż ona się żywi trupami. Magdalena Środa żywi się trupami. Magdalena Środa je ludzkie zwłoki. I niech ta wiadomość zostanie z nami w dniach, kiedy wielu z nas się zastanawia, czy oni mnie wezwą na to przesłuchanie w sprawie Brauna, czy nie?
Tradycyjnie już ostatnio, pragnę poinformować, że mój kumpel i wydawca Gabriel Maciejewski podjął ostatnio poważne kroki na rzecz poszerzenia rynku dla naszych książek, w tym mojego „Liścia” i „Elementarza”. Dziś sytuacja jest taka, że można obie zamawiać w każdej księgarni w kraju. Natomiast, jeśli ktoś woli przez Internet, to albo u Coryllusa na stronie www.coryllus.pl. lub u mnie na www.toyah.pl. Dokładnie te same, tyle że z osobistą dedykacją, i bez kosztów wysyłki.
Inne tematy w dziale Polityka