Daję słowo, że nie planowałem. Powiem więcej – obiecywałem sobie, że jak o niego idzie, zdecydowanie wystarczy. Tymczasem po raz kolejny okazuje się, że są ludzie, którzy do czasu aż się skompromitują ostatecznie i nieodwołanie, wciąż będą zajmować naszą uwagę i prowokować do zajęcia stanowiska. Głupio mi jak cholera, ale owszem, mówię o Rafale Ziemkiewiczu.
Jedyne co mnie może tu tłumaczyć to fakt, że od czasu jak Hajdarowicz postanowił rozpocząć nowy etap budowania w Polsce nowych, prawdziwie już radykalnych prawicowych mediów, i w ramach koniecznej reorganizacji zwolnił Ziemkiewicza z pracy, on się przeniósł do Salonu24 i został moim kumplem z za sąsiedniego biurka. No więc, jakie ja mam teraz wyjście? Choćbym nie chciał, to trudno się nie zorientować, co się dzieje. Zwłaszcza gdy koledzy też muszą swoje donieść.
O co poszło? Żeby odpowiednio naświetlić sprawę, muszę wrócić do wydarzeń sprzed miesięcy, a mianowicie do słynnego już spotkania w „Roninie”, podczas którego Grzegorz Braun wyraził opinię, że pacyfizm to bardzo niedobry cywilizacyjny przesąd, i że dopiero powrót do tradycji opartej najlepiej o monarchię pozwoli na to, by zdrajców narodu stawiać przed trybunałami sprawiedliwości i karać ich z całą surowością prawa. Pogląd jak pogląd. Trochę mądry, trochę mniej, jednak przez to że Braun jest osobą cudownie elokwentną, jego wystąpienie wzbudziło słuszne zainteresowanie.
Problem w tym, że jednym z zainteresowanych okazał się być Rafał Ziemkiewicz. Czemu on? Ja to akurat wiem. Otóż kiedy przyszliśmy do „Ronina”, on z paroma swoimi kumplami rozbawiał zgromadzoną publiczność tak zwanym „przeglądem wydarzeń tygodnia”. Kiedy nadszedł czas na zmianę oferty, Ziemkiewicz zdążył tylko wesoło rzucić, że on nas radykałów rozumie, bo sam kiedyś był młodym wilczkiem, ustawił się bezpiecznie pod barem, i wraz z resztą publiczności, tego co tam chciał, sobie słuchał. Po raz kolejny zabrał głos na temat naszego radykalizmu po paru miesiącach, kiedy to „Gazeta Wyborcza” postanowiła wzmocnić kolory reżimowej propagandy, i wyciągnęła zmanipulowaną wypowiedź Brauna z owej roninowej niszy na scenę publiczną. To wówczas Ziemkiewicz oświadczył, że on z nami, ultraprawicową hołotą, nie ma nic wspólnego i przestrzegł tych wszystkich, którzy czepiają się jego poglądów i stylu, przed tym co się czai za rogiem i co musi się rozpanoszyć, kiedy jego już nie będzie.
Co ciekawe, zapytany, o ile dobrze pamiętam, przy tej samej okazji, co sądzi o tym co myśmy tam w tym „Roninie” wygadywali, wykręcił się od odpowiedzi, tłumacząc, że tu on nic nie może powiedzieć, bo on zaraz po swoim kulturalnym występie wyszedł i Brauna nie słuchał.
Czy tak było, trudno mi powiedzieć, bo przyznaję, że nie bardzo obserwowałem, co Ziemkiewicz robi podczas naszej debaty. Wiem tyle, że na początku tam stał i słuchał. To jednak jest bez znaczenia. Ważne jest to, że on miał sto tysięcy okazji zorientować się, co Braun mówił, i jestem pewien, że z jednej z nich skorzystał, a zapytany przez Wielowieyską – spanikował. Zwyczajnie spanikował.
I oto dziś, ten sam Ziemkiewicz, który najpierw zapytany o to, co sądzi na temat wypowiedzi Brauna, udał, że nie wie, o co chodzi, następnie zapytany o ocenę roli, jaką w polskiej debacie publicznej pełnią tacy komentatorzy jak ja, Kamiuszek, czy Coryllus, powiedział, że na nas lepiej uważać, bo my najczęściej chodzimy uzbrojeni, dziś w Salonie24 zamieszcza wpis, w którym się użala, że dlaczego, skoro prokuratura ściga Brauna, a nas wzywa na świadków tego zbrodniczego zamachu na demokrację, od niego nikt nic nie chce. Przecież Klub Ronina to jego pomysł, jego biznes i jego miejsce. Przecież to on, a nie my, za tym wszystkim stał. Czyżby władza uznała, że skoro on bywa na imprezach u Romana Giertycha, to jest już swój? O nie! On też chce być internowany!
I to uważam za bezczelność wręcz porażającą. Mam już wystarczająco dużo lat, by wiedzieć, że granie na ludzkiej pamięci to często dobra metoda, by kogo trzeba wystawić do wiatru. Jednak w tym przypadku wszyscy chyba świetnie pamiętają, jak się sprawy rozwijały od pamiętnego września. Na co więc liczy Ziemkiewicz? Czyżby na nic? Czyżby to już była tylko zwykła histeria?
Wystarczy już tego dobrego. Kończmy z tym. Na sam koniec jednak jeszcze refleksja. Otóż rozpoczynając swoją najnowszą notkę na blogu, Ziemkiewicz opowiada jak to jechał niedawno pociągiem na jakieś spotkanie z innymi autorami niepokornymi i dla zabicia czasu czytał tygodnik „Polityka”. A gdyby komuś przyszło do głowy unieść w zdziwieniu na tę „Politykę” brwi, Ziemkiewicz, cokolwiek by to miało znaczyć, zapewnia, że on tę politykę czytał tylko po to, by sobie uświnić ręce. Dziwny jest to bardzo człowiek ten redaktor Ziemkiewicz. Do Giertycha idzie na grilla, żeby sobie uświnić język, „Politykę” czyta, by sobie uświnić ręce, Wielowieyskiej opowiada o moim radykalizmie, żeby sobie uświnić duszę. Co on teraz kombinuje z tym swoim blogiem? I co to jest do jasnej cholery za choroba? Jakaś odmiana bulimii?
Niedługo ukaże się moja kolejna książka, w której jednak o polityce nie będzie nic, albo prawie nic, ale która, w moim prywatnym odczuciu, powinna być czymś, co stanowi moje największe dotychczas osiągnięcie. To jednak dopiero po Świętach. Dziś zapraszam do kupowania książek poprzednich. Można je zamawiać u Gabriela na blogu pod adresem www.coryllus.pl , u mnie na blogu pod adresem www.toyah.pl, ale też w dowolnej księgarni na terenie całego kraju. Polecam gorąco i szczerze.
Inne tematy w dziale Polityka