Nie wiem, czy zauważyli Państwo pewną prawidłowość. Ile razy gdzieś na świecie dochodzi do poważniejszej tragedii związanej czy to z tym, że jakiś szaleniec ubierze się na czarno, wejdzie do jakiejś szkoły i zacznie strzelać do wszystkiego, co mu wejdzie w drogę, czy choćby ze zwykłą katastrofą kolejową czy autokarową, mamy do czynienia z trzema typami publicznej reakcji. Pierwszy to taki, że telewizja TVN24 zaprasza do studia kolejno wszystkich akurat będących pod ręką psychologów, którzy natychmiast nam wyjaśnią, co czuł morderca w chwili popełniania swojej zbrodni, lub co czują ludzie, którzy stracili swoich bliskich, a następnie po kolei – generała Polko, posła Dziewulskiego, oraz byłego szefa więziennictwa, dziś już pewnie profesora, Moczydłowskiego, żeby ci z kolei powiedzieli nam, co zrobić, gdy to nie zwykły wariat, ale prawdziwy terrorysta spróbuje nam zrobić krzywdę.
To, jeśli idzie o mainstream. Reszta dokonuje się już w Internecie. A tu mamy dwie grupy komentatorów. Jedni piszą „O Boże! Wyrazy współczucia dla rodzin”, lub odmawiają „Zdrowaś Mario”, a drudzy rechoczą, pytając bądź to, gdzie był ten wasz – koniecznie z małej litery – bóg, bądź też, cóż to takie dwadzieścia, czy trzydzieści osób, skoro na drogach każdego dnia ginie znacznie więcej.
Jest też jednak coś, co ich wszystkich – i mówię tu zarówno o mainstreamie, jak i o tej internetowej niszy – zdecydowanie łączy. Mam tu na myśli to co ja osobiście nazywam padlinożerstwem, a co na najbardziej prymitywnym, a jednocześnie transparentnym poziomie, sprowadza się do takiego trochę typowego dla bardziej wykształconej młodzieży wykrzykiwania – najczęściej w języku angielskim – słów takich jak „kill”, „dead”, lub „police forces”. Mówię tu o czymś takim, co jeśli przybierze postać całego zdania, to bardzo prawdopodobnie może utworzyć sekwencję: „Oh yeah! Kill’em all. Fuck!”
Jak mówię, odnoszę wrażenie, że gdyby nagle wszystkie te osoby, komentujące tragiczne zdarzenia tego typu – niezależnie od tego, czy byłby to poseł Dziewulski, Justyna Pochanke, czy bloger Andrzej Budzyk, pozbawić umiejętności formułowania myśli, to jedno by im z całą pewnością zostało – to „yeah” i to „fuck”. A my przynajmniej nie musielibyśmy sobie wmawiać, że ktoś się tak naprawdę tym co się stało przejmuje. Wspomniałem blogera Budzyka. Już wczoraj, zanim jeszcze wiadomo było dokładnie, co się w tej Ameryce stało, kto jest zabójcą, ile jest ofiar, a wszystkie wiadomości kursowały między telewizyjnymi redakcjami a Facebookiem, ów Budzyk zamieścił na swoim blogu tekst zatytułowany „MASAKRA… w Stanach Zjednoczonych”, o następującej treści:
„STO STRZAŁÓW W SZKOLE…
OSIEMNAŚCIE ofiar
poniżej DZIESIĘCIU LAT…
Sprawca nie żyje?…”
Ze skromnym jak jasna cholera podpisem pod spodem: „
andrzej budzyk”, oraz serią przeklejonych z Internetu zdjęć, ze zdjęciem rzekomego zabójcy na czele. Na to oczywiście natychmiast pojawili się bardzo poruszeni komentatorzy, z najpewniej zamieszkałym w Stanach blogerem Eternity na czele, który też powklejał kilka zrzutów z amerykańskiej telewizji i podopisywał naprawdę fantastyczne komentarze – w języku angielskim jak najbardziej.
Jako że Budzyk ten tekst w tej właśnie formie wyszykował, a przez to że administracja Salonu uznała za stosowne umieścić go wśród polecanych notek, ja to nieszczęście od razu musiałem zobaczyć, i od razu zacząłem się zastanawiać, jaki stan umysłu musi stać za tego typu odruchami. Napisałem najpierw Budzykowi, że to co on zrobił, ciężko go kompromituje, ale ponieważ jedyną reakcją jaką odebrałem, była uwaga jakiejś internautki, która poinformowała mnie, że nie wie, o co mi chodzi, a sam Budzyk dał mi do zrozumienia, żebym się od niego odczepił, to jeszcze spróbowałem go poprosić, żeby przynajmniej usunął zdjęcie kompletnie niewinnego człowieka, które znalazł gdzieś na Facebooku. Bez efektu. Budzyk odpowiedział mi na to, że on może wklejać zdjęcia, jakie mu przyjdą do głowy, pod warunkiem, że obok zamieści wyraźny znak zapytania. A on znak zapytania dał.
Dziś już owego pytajnika nie ma. Wprawdzie w dalszym ciągu tam wiszą te same trzy facebookowe zdjęcia, prawdopodobnie Bogu ducha winnego – starszego brata zabójcy – Ryana Lanzy, tyle że zamiast tego pytajnika jest dwukrotnie powtórzony tekst Budzyka: „TERAZ JUŻ WIEM że to ADAM LANZA”.
Ktoś mi powie, że niepotrzebnie się zajmuję tym Budzykiem, bo wystarczy obejrzeć ten jego blog, by wiedzieć, że z nim w sposób oczywisty jest coś nie tak. I w porządku. Ja o Budzyku mogę zapomnieć raz na zawsze, nawet pamiętając, że z niego gwiazdę wczorajszego wydania Salonu24 gwiazdę zrobiłem nie ja, tylko Administracja, tyle że co z tego? Co to zmieni? Budzyk może być jakimś kompletnie pozbawionym orientacji w rzeczywistym świecie dziwadłem, jednak jeśli się dobrze zastanowić, to wszystko i tak się sprowadza do tego jednego „Yeah! Fuck!”. A tu już wszyscy jesteśmy, że tak to określę, umoczeni. Wczorajszy dzień pokazał to naprawdę znakomicie.
Wszystkich, którzy lubią czytać te teksty zapraszam do kupowania obu moich książek. Można je zamawiać albo na stronie www.coryllus.pl, albo bezpośrednio u mnie na www.toyah.pl. Ewentualnie, jeśli ktoś woli normalnie w księgarni – to proszę iść do księgarni. Dowolnej.
Inne tematy w dziale Polityka