Powodów, by o Zbigniewie Hołdysie myśleć bardzo brzydko, mam naprawdę wiele, ale gdyby ktoś mnie poprosił o podanie jednego, byleby nie był związany z polityką, przypomniałbym jego wypowiedź jeszcze sprzed lat, kiedy to poinformował fanów muzyki popularnej, ze gdyby on miał dostęp do takiego studia jak Phil Collins, to on piosenki takie jak „In The Air Tonight” byłby w stanie pisać jedną dziennie. Ponieważ jednak Polska takiego studia mu sprezentować nie chce, on musi póki co pozostać na poziomie „Nie płacz Ewka”. A ja już tylko mogę do tego dopisać komentarz, że widocznie lata PRL-u dla artystów były dużo łaskawsze, bo wtedy wspomniany Hołdys miał przynajmniej tę „Ewkę”, a dziś mu pozostaje już tylko mówić o Jarosławie Kaczyńskim, że to „chuj”.
Pies drapał Hołdysa. Weźmy takiego Cezarego Pazurę – aktora, a po godzinach tak zwanego standupera (gra słów absolutnie niezamierzona). Jakiś czas temu, miałem okazję wysłuchać zwierzeń tego wybitnego artysty, gdzie wyznał on, że jego stand-ups byłyby znacznie lepsze, gdyby w Polsce nie pokutował ów przedziwny, w cywilizowanym świecie już od dawna nieobecny obyczaj, by słowa takie jak „pierdolić” uważać za nieprzyzwoite. Że on miał okazję oglądać występy wielu znakomitych artystów gatunku, i oni wciąż używali takiego języka. I wszyscy się śmiali. I nikomu to nie przeszkadzało. Tymczasem ów przedziwny terror, jaki polska obyczajowość stosuje wobec takich twórców estrady jak Pazura, sprawia, że on, aby skutecznie zabawiać swoją publiczność, musi harować za sześciu.
Kiedy piszę ten tekst, w telewizji akurat leci amerykański serial komediowy po polsku zatytułowany „Hoży doktorzy”, a konkretnie odcinek, w którym intryga polega na tym, że na oddziale filmowego szpitala leży człowiek w tak zwanym stanie wegetatywnym, wszyscy mówią na niego „kartofel” i przedstawiają kolejne propozycje, co by można było mu zrobić, żeby było jeszcze śmieszniej. To teraz. Kiedy jednak do jego pisania dopiero siadałem, w głowie owych „Hożych doktorów” nie miałem, natomiast mocno się zastanawiałem, co mógł tak naprawdę mieć na myśli aktor Jerzy Stuhr, kiedy w wywiadzie dla Onetu poskarżył się, że on nie może w pełni rozwinąć twórczych skrzydeł, bo obecna władza, sterroryzowana przez czarną, polską obyczajowość nie chce mu dać pieniędzy na jego nowy film. A film ów – jak zapewnia nas jego twórca – jest już niemal gotowy do rozpoczęcia zdjęć. Jest fantastycznie śmieszny scenariusz, jest on i jego syn jako wykonawcy głównych ról, oraz inni wybitni polscy aktorzy, jest autor zdjęć… no jest już wszystko. Tylko nie ma tych pieniędzy. Dlaczego? Bo Stuhr – niestety nie wiemy, czy on jest również autorem scenariusza – postanowił stworzyć komedię, w której byśmy mogli sobie pozrywać boki z rzeczy, z których tradycyjnie śmiać się nie wypada i nie należy. Onet – należy tu podkreślić, że do planów Artysty nastawiony wręcz nieznośnie entuzjastycznie – próbuje się od Stuhra dowiedzieć, co to za rzeczy z których mamy się śmiać, jednak ten jest tu bardziej niż dyskretny. Tyle wszystkiego, że podobno na temat nogi generała Błasika w trumnie Lecha Kaczyńskiego nie pada w nowej komedii ani jedno słowo.
No ale, jak mówię, póki co, nie ma w ogóle o czym gadać, bo władza Stuhrowi i jego synowi nie chce dać pieniędzy. I to mimo że on już przerobił scenariusz tej komedii parokrotnie. Mimo że dzisiejsza wersja filmu jest zupełnie inna od pierwotnej. Mimo że jego twórcy naprawdę zgodzili się już na wiele. Jest jeszcze gorzej. Oni Stuhrowi nawet nie chcą powiedzieć, o co konkretnie chodzi. Tyle że podobno o tę cholerną Polskę.
Jak już wspomniałem, zabierając się za ten dzisiejszy wpis, nie miałem w głowie filmu „Hoży doktorzy”. Tak się po prostu złożyło, że zjedliśmy obiad, żona moja rozsiadła się przed telewizorem i włączyła to nieszczęsne Comedy Central. Nie znaczy to oczywiście, że nie myślałem w ogóle o filmach. Sam bowiem Jerzy Stuhr wymienia w wywiadzie dla Onetu dwa tytuły, które dla mnie akurat znaczą bardzo dużo. Mówię o „Plutonie” Stone’a, a przede wszystkim o „Łowcy jeleni” Cimino. Ktoś się zapyta, po co on to robi, skoro żaden z nich nie został nakręcony po to, żeby się pośmiać, tylko wręcz przeciwnie? Otóż Jerzy Stuhr wymienia te dwa tytuły, żeby pokazać, że Amerykanie potrafili się rozliczyć ze swojej historii, podczas gdy my Polacy wciąż się nurzamy w tych naszych kompleksach.
I to, powiem szczerze, jest dla mnie wiadomością porażającą. Informacja, że film „Łowca jeleni”, a więc coś, co w komunistycznej Polsce było zakazane w tym samym stopniu co „Rok 1984” Orwella, to idealny przykład ekspiacji Ameryki za jej grzechy popełnione w Wietnamie. To jest naprawdę coś. Jerzy Stuhr obejrzał „Łowcę jeleni” i pomyślał, że przecież on też mógłby coś takiego nakręcić. O stanie wojennym może, albo pacyfikacji Kopalni Wujek, a może nawet i o tym samolocie, gdyby to nie było jeszcze zbyt świeże, no i gdyby Polacy nie byli tacy nieprzygotowani na usłyszenie prawdy o sobie. Nawet przekazaną przez takie niewinne medium jak filmowa komedia.
Co to do ciężkiej cholery dzieje się głowach tych ludzi? Czym to można leczyć, jeśli już zadeklarowaliśmy, że brutalna przemoc nas nie interesuje? Pamiętam, jak wiele lat temu pracowałem w szkole i wtedy to po raz pierwszy w życiu zauważyłem, że wraz z nadejściem nowej cywilizacji pojawił się też pewien nowy typ wrażliwości, polegający na tym na przykład, że podczas komedii siedzimy ponurzy i znudzeni, natomiast ryczymy ze śmiechu na dramatach, lub thrillerach. Myślę więc nagle sobie, że jest bardzo możliwe, ze dla Jerzego Stuhra „Łowca jeleni” to fantastyczna komedia. Że on ja oglądał, i się pobeczał ze śmiechu. Że on właśnie reprezentuje ten rodzaj intelektu i wrażliwości, który tak często prezentowała pewna szczególna część tamtych uczniów?
Ale może tu chodzić o jeszcze coś innego, i powiem szczerze, ze po przeczytaniu całej pierwszej części rozmowy Onetu ze Stuhrem, skłaniam się ku temu drugiemu właśnie rozwiązaniu. Może być tak, że Stuhr jest zwyczajnie głupi. Głupi jak dziura w sztachecie. I że to co on mówi, nie ma żadnego znaczenia. A film? No cóż. On wprawdzie wspomina ten „Pluton” i „Łowcę jeleni”, ale tak naprawdę o jednym i drugim zapewne jedynie gdzieś tam słyszał. Natomiast jak idzie o doświadczenie osobiste, to ono sięga maksymalnie wspomnianych „Hożych doktorów”. A i to nie jest wcale pewne. Moja żona i mój syn twierdzą – a ja akurat nie mam powodu, by im nie wierzyć – że ja się czepiam, bo to jest naprawdę świetna komedia, a sceny z tym człowiekiem na łóżku w ogóle nie zrozumiałem. No więc, dobra. Niech będzie. „Hoży doktorzy dla Jerzego Stuhra to też Himalaje. Wygląda na to, że sukces „Dnia Świra” to wciąż współczesna odpowiedź na sukces „Nie płacz Ewka”. Z zachowaniem oczywiście odpowiednich proporcji.
Wszystkich, którzy lubią czytać te teksty zapraszam do kupowania obu moich książek. Można je zamawiać albo na stronie www.coryllus.pl, albo bezpośrednio u mnie na www.toyah.pl. Ewentualnie, jeśli ktoś woli normalnie w księgarni – to proszę iść do księgarni. Dowolnej.
Inne tematy w dziale Kultura