Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2394
BLOG

Totalitaryzm ludzi dobrych i wrażliwych

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 38
      Nasz kumpel Gabriel Maciejewski opublikował dziś tekst, który w moim najgłębszym przekonaniu zostanie już wkrótce zaliczony do tekstów historycznych. Na tle bowiem owego obłąkanego wręcz zachwytu nad wiadomością o powstawaniu nowej patriotycznej telewizji, pojawił się głos, który chyba jako jedyny sformułował to jedno podstawowe pytanie, a jednocześnie postulat: Czy w ten sposób mamy rozumieć, że jednocześnie z tym wydarzeniem pozytywnie została załatwiona sprawa Telewizji Trwam i jej przyszłości na tak zwanym multipleksie?
      Rzecz w tym, że dla każdego, kto ma swój rozum i swoje paskudne często doświadczenie, sprawa jest bardziej niż nieczysta. Rodzi się mianowicie podejrzenie, że ową nową prawicową telewizję uruchamia System w jednym jedynym celu: aby spacyfikować społeczny ruch na rzecz poparcia projektu ojca Tadeusza Rydzyka, a następnie, kiedy już zapanuje święty spokój, całe to towarzystwo pod kierunkiem Bronisława Wildsteina zwyczajnie rozgonić.
      Ktoś się spyta, skąd to nagle u mnie takie złe myśli? Otóż uważam, że trudno nie mieć złych myśli, jeśli na przestrzeni paru zaledwie miesięcy na medialnej scenie jakoś tam zagospodarowanej przez tak zwaną polską prawicę dochodzi wręcz do rewolucji, a owa rewolucja prowadzona jest pod kierunkiem i za pieniądze polsko-ukraińskiego biznesu. Tu Hajdarowicz, tu jacyś dziwni ludzie z Donbasu, tu nagle wiadomość, że wszystko jest już gotowe, wszelkie koncesje podpisane, i oto w marcu rusza telewizja, która rozpieprzy TVN24 z Polsatem i TVP Info na doczepkę, a ja się mam nie zastanawiać, co to do cholery się dzieje? Mam się cieszyć, że oto wreszcie zwyciężamy?
     Mowy nie ma. Jeśli mam się cieszyć, to tekstem Gabriela, w którym on pyta, co dalej z Telewizją Trwam. Bo mam bardzo niemiłe wrażenie, że oto rozpoczyna się ostateczny etap eliminowania z publicznej przestrzeni ojca Rydzyka i jego projektu medialnego, a więc ostatniego bastionu prawdziwej wolności i niezależnej myśli. Czegoś, co możemy z czystym sumieniem nazwać autentyczną antysystemową opozycją.
      Mieliśmy ostatnio więcej niż jedną czy nawet dwie okazje, by zastanawiać się, czy ludzie, których mamy przed sobą, po drugiej stronie tej upiornej barykady, to głupcy, czy łajdacy. I, przyznać muszę, że moje odczucia w tej kwestii wciąż oscylują między tymi dwiema inwektywami. Raz mam wrażenie, że oni wszyscy bez wyjątku to durnie, by już za chwilę wierzyć, że się co do nich jednak myliłem. Że każdy z nich to zwykły sukinsyn. I obawiam się, że tak już chyba zostanie. Że moje odczucia co do tego szczególnego gatunku człowieka pozostaną takie już zawieszone – między szaleństwem a zbydlęceniem. Przynajmniej do czasu, aż oni wszyscy skutecznie znikną mi z oczu.
      Po raz pierwszy ogarnęły mnie te refleksje jeszcze przed wieloma miesiącami, w związku z wystąpieniem ojca Rydzyka w Parlamencie Europejskim i będącą jego efektem interwencją reżimu w samym Watykanie. Ale nie tylko to. Być może w większym nawet stopniu, niż zachowanie samego ministra Sikorskiego – w końcu to już jest człowiek-symbol – poraziły mnie związane z nim, a także z wyprzedzającymi je słowami ojca Rydzyka, wypowiedzi komentatorów. Wypowiedzi na temat totalitaryzmu.
      Dla przypomnienia, o co poszło z tym totalitaryzmem? Otóż ojciec Rydzyk zwrócił uwagę na – z naszego punktu widzenia – prostą oczywistość. Że mianowicie wiele działań serwowanych nam przez obecny reżim stanowi przykład jednoznacznego totalitaryzmu. Czy poszło o to, że dziś władza zamyka ludzi sobie przeciwnych w więzieniach? Niekoniecznie i nie najbardziej. Czy może o to, że obecna władza wprowadza powszechny terror? Nie najbardziej i wcale też niekoniecznie. Ojcu Rydzykowi, na tyle na ile go rozumiem – a myślę, że go rozumiem – chodziło o to, że postępowanie reżimu nosi wielokrotnie znamiona totalitaryzmu o wiele bardziej wysublimowanego, że się tak wyrażę, niż ma to miejsce w przypadku zwykłego, chamskiego terroru.
      Na czym zatem polega ów „elegancki” totalitaryzm? Przecież nie na wsadzaniu do więzień, mordowaniu, trzymaniu ludzi po kostki wodzie, o głodzie i w zabójczym pragnieniu, ale na zachowaniach o wiele bardziej przemyślanych. Problem w tym jednak, że o tym, co miał na myśli i o czym mówił ojciec Rydzyk, ta banda głupców – lub ewentualnie złoczyńców – nie ma bladego pojęcia. Że ten rodzaj zaawansowania jest dla nich zwyczajnie za trudny. I że ta ich niewiedza świadczy o nich jak najgorzej. A najgorzej mianowicie w tym sensie, że właśnie ich determinuje albo jako ludzi skrajnie złych, albo skrajnie głupich. Trzeciej opcji nie ma.
      Większą część swojego życia spędziłem w ustroju totalitarnym. Czy to znaczy, że regularnie obrywałem od milicjantów pałką, lub może siedziałem drżący w domu, czekając aż to, o czym czytałem u Orwella wreszcie złapie za gardło i mnie? Możliwe, że w ten sposób myśli i Radek Sikorski i red. Sekielski – w końcu oni nigdy prawdopodobnie nie byli normalnymi ludźmi, a jeśli nawet byli, to i tak już dawno zapomnieli, co to znaczy – a nasz problem, który już tu zresztą zdefiniowaliśmy, polega na tym tylko, że nie jesteśmy do końca pewni, czy oni są tylko głupi, czy już opętani złem. My bowiem świetnie wiemy, na czym polegało życie w ustroju totalitarnym. Wiemy, bośmy nim żyli i nim oddychali, a jeśli kiedykolwiek mieliśmy trudności z nazwaniem tego potwora, sięgaliśmy po Herberta, który potrafił lepiej od nas pewne rzeczy nazwać. Oni zawsze stali kompletnie z boku. I w stosunku do tego, co się działo z oknem, ale i tego też, co można było znaleźć w wierszach poetów.
      Myślę jednak, że wielu z nich dobrze wie, że totalitaryzm to nie tylko przemoc, terror i więzienie. Oni muszą wiedzieć – przynajmniej niekiedy – że totalitaryzm to coś bardziej rozległego i skrytego, niż zwykle komunistyczne prostactwo. Wiem, że oni to wiedzą, zwłaszcza w tych wypadkach, kiedy dowiaduję się, że dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości to totalitaryzm, a Jarosław Kaczyński to mały hitlerek. Kiedy według bardzo mądrych i bardzo licznych opinii, okazuje się nagle, że w PiS-ie panuje system totalitarny, który rozlewa się na cały kraj i jest już ostatni dzwonek, by się tym zainteresować i tę zarazę powstrzymać.
       A ja, jak mówię, mam swoje lata, i mniej więcej orientuję się, na czym dokładnie polegał system totalitarny. Otóż był to system, w którym z jednej strony stał obywatel, a z drugiej państwo w pełnym wymiarze. Obywatel, to człowiek w kolejce do urzędu, albo w kolejce do sklepu, albo uczepiony rurki w autobusie, albo czekający na zepsuta windę. Państwo natomiast, to wszystko, co obywatel miał naprzeciwko siebie. Czyli urzędnika, taksówkarza, konduktora, panią sklepową, by nie wspomnieć już o panu milicjancie. System totalitarny działał tak, że najpierw tworzył opozycję obywatel - władza, a następnie stawiał obywatela w roli nieustannego petenta.
       Za tak zwanej komuny ten podział był ruchomy. Bo, jeśli okazało się, że obywatel jest jednocześnie sprzedawcą w kiosku ‘Ruchu', to od chwili, gdy zasiadał za swoją szybką, natychmiast stawał się państwem i podlegał ochronie. Jacek Fedorowicz, człowiek niegdyś bardzo zdolny i, niewykluczone, porządny, wydał taka maleńką książeczkę zatytułowaną ‘W zasadzie tak’. Taki poradnik, jak żyć i poruszać się w systemie totalitarnym. W pewnym momencie pisze on tak:
Wiem, że namawianie do niepicia jest głosem wołającego na puszczy. Ale będę wołał. Pić alkohol można w domu, od biedy można w bramie, albo na plaży. Pod żadnym pozorem nie wolno pić w restauracji. Człowiek pijący w restauracji naraża się na ruinę finansową, bo zapłaci rachunek dwu- lub trzykrotnie większy niezależnie od tego ile zjadł i wypił, naraża się ponadto na krzywdy moralne i fizyczne, bo jako pijany ma, co prawda, ogólną sympatię społeczeństwa, ale niech nie zapomina, że jest wyjęty spod prawa.
Niech no tylko spróbuje zaprotestować przy dubeltowym rachunku. Telefon na pogotowie milicyjne i koniec. Proszę pamiętać, ze kelner, portier, szatniarz (a także: konduktor, kierowca, kontroler, babka toaletowa, listonosz, bileter) są w ewentualnym sporze ze stroną reprezentującą placówkę państwową, a pijany jest pijany, choćby wypił tylko pół kieliszka i jako taki nigdy nie ma racji. Jego zeznań po prostu nie bierze się pod uwagę."
       Dziś natomiast słyszę, że totalitaryzm to był zomowiec z pałą i strach by nieopatrznie nie powiedzieć jednego słowa za dużo.
      Zanim jednak powiem, w jaki sposób moim zdaniem tamten totalitaryzm, polegający najpierw na stworzeniu opozycji władza - obywatel, a następnie wypełnianie tej przestrzeni kłamstwem i przemocą, realizuje się dziś, lub w wypadku niepowodzenia, ostatecznie przyjmę nauki podobno mądrzejszych i bardziej światłych od siebie, chciałem o coś spytać. Jak to jest mianowicie, że w towarzystwie, w którym się i zawodowo i osobiście obracam od wielu już lat, istnieje taki nastrój, że nie wypada lubić PiS-u? Ja nie mówię, że istnieją jakieś oficjalne zakazy. Ja mówię o atmosferze. Poznaję kogoś nowego i po chwili, człowiek ten, uznając, że jestem miłym, sympatycznym i niegłupim człowiekiem, natychmiast zaczyna przy mnie pluć na Kaczyńskich – oczywiście, że na obu. Dla wielu z nich w Polsce wciąż rządzą „Kaczyńscy”. A pamiętajmy, że on nie robi tego po to, żeby mi dokuczyć. On jest absolutnie przekonany, że jestem taki jak on i że taka ewentualność, że ja PiS szanuję, wręcz nie istnieje.
      Pamiętam, jak w 2005 roku, kiedy PiS wygrał wybory parlamentarne, a Lech Kaczyński został prezydentem, pracowałem od paru miesięcy w nowej szkole. W jeden i drugi powyborczy poniedziałek, w pokoju nauczycielskim była taka atmosfera, jakbym się znalazł w sztabie wyborczym Platformy Obywatelskiej. Kiedy powiedziałem, że ja akurat jestem w nastroju dość dobrym, wszyscy uważali, że ja jestem taki żartowniś i powiedzieli mi, żebym się nie wygłupiał, bo oni nie mają ochoty na śmiechy. Ostatecznie jednak, zorientowali się, że ja jestem ciałem obcym i od tego czasu nikt nawet za mną nie chciał się – normalnie, jak to w nauczycielstwie – nie dość że zakolegować, ale nawet rozmawiać.
      Proszę mi może powiedzieć, czy jeśli ja idę przez supermarket w moim mieście i widzę stoisko w całości poświęcone gadżetom wyszydzającym albo Radio Maryja, albo braci Kaczyńskich, takich jak breloczki, koszulki, kubeczki, nalepki, przypinki, i ja, idąc tym pasażem i mijając to stoisko, czuję się, jak obcy, to czy to jeszcze jest demokracja, czy może – nawet jeśli nikt mnie nie bije po twarzy – już totalitaryzm?
      Czy, jeśli ja się dowiaduję, jeszcze przed laty, zanim Anna Walentynowicz została wraz z innymi zamordowana pod Smoleńskiem, że starosta Raciborza zabronił organizacji spotkania młodzieży szkolnej z tą świętą kobietą, to dlatego, że on był demokratą, czy dyktatorem. Czy on reprezentował rządy totalitarne, czy tylko autorytarne? Czy jeśli w programie telewizyjnym, oficjalnie i publicznie, wicemarszałek Sejmu – nie jakiś przybłęda – ogłasza, że jeśli Jarosław Kaczyński będzie zachowywał się tak jak dotychczas, to państwo znajdzie sposób – i wcale nie chodzi o zorganizowanie wyborów – by zgodnie z prawem wyeliminować go z życia publicznego, a prowadząca program dziennikarka udaje, że nic nie zauważyła, to ten cały system, który opanował nasz kraj, to system autorytarny, dyktatorski, totalitarny, czy może wciąż jeszcze demokratyczny?
      A jeśli  – niektórzy mogą wciąż to pamiętać – Gutek Film wycofał się z dystrybucji filmu Solidarni 2010, to czy dlatego, że im się coś pomyliło, czy dlatego, że ktoś im taką zmianę decyzji doradził. A z całą pewnością nie poszło o to, że prawnicy Gutka zauważyli, że film ten niesie w sobie tak dużą zawartość elementów prawnie niebezpiecznych, że lepiej nie ryzykować akcji w sądzie, ale poszło o wymiar bardziej środowiskowy i towarzyski. Ktoś zwyczajnie musiał Gutkowi powiedzieć, że jak chce się utrzymać w branży, to niech z branżą nie zadziera. Bo trzeba nam wiedzieć, że cenzury już nie ma. Mamy wolność i demokrację i europejskie standardy. Oprócz tego wszystkiego, mamy jeszcze towarzystwo. I to właśnie jest owo towarzystwo, które nam zapewnia naszą kulturową i cywilizacyjną ofertę. Nie pani w kiosku, nie pan milicjant, nie pan kelner, ale towarzystwo. A ja chciałbym wiedzieć, jakie są racjonalne powody, bym ja nie uznał sytuacji, w której dochodzi do tego typu zdarzeń, jako mającej wszelkie znamiona totalitaryzmu? Bo Gutek nie wysłał na mnie funkcjonariuszy o 6 nad ranem?
       Polska w wydaniu zaprezentowanym nam przez reżim Platformy Obywatelskiej stanowi wzorowy przykład wszystkiego tego, co my, ludzie doświadczeni, zawsze nazywaliśmy totalitaryzmem. Oczywiście, jest to totalitaryzm zreformowany i wygładzony na wszelkie możliwe sposoby, jakie dają nowe czasy. A więc z jednej strony, stoi, tak jak przed laty, władza, a z drugiej człowiek, tyle że dziś już nie jest tak łatwo, będąc tylko zwykłym człowiekiem, znaleźć się w obozie sprawującym kontrolę. Nie wystarczy już być policjantem, sprzedawczynią w sklepie, czy panią w okienku na dworcu, by stać się częścią Systemu. Dziś System – powtarzam to słowo, bo to jest właśnie też to, co czyni różnicę – oczekuje od obywatela wyraźnej deklaracji i praktycznej realizacji zadeklarowanych postaw. Dziś, kiedy państwo wyzbyło się wszystkiego, co je od wieków stanowiło na rzecz Systemu, każdy kto odmówi udziału w Nowym Ładzie, może być pewien, że nie zazna spokoju. A ten brak spokoju będzie jeszcze bardziej dojmujący, niż przed laty. Bo wtedy przynajmniej można było sobie to tu to tam poszeptać, czy to w autobusie, czy w kolejce po pomarańcze, czy w kościele podczas nabożeństwa. Dziś często nawet w kościele nie bardzo jest do kogo otworzyć gębę.
      Widzimy to każdego dnia na każdym kroku. Zasypiamy z tym i się budzimy. I oczywiście możemy zawsze machnąć ręką na te wszystkie niuanse i zapytać zwyczajnie, co to za państwo, w którym w katastrofie lotniczej zostaje wymordowana cała jego elita, a państwo to umywa ręce, nie pozostawiając przy tym żadnych wątpliwości, że te ręce jeszcze przed chwilą spływały krwią. Ale przecież nie jesteśmy aż tak brutalni i prostaccy. My dziś chcemy tylko zapytać, jak to jest, że słowa jednego księdza stawiają polski rząd na baczność do tego stopnia, że jest on gotów narazić się na najwyższą możliwą kompromitację, byle tylko dać wyraz swojemu przekonaniu, że… No właśnie, przez chwilę sądziłem, że za tym stoi jakieś przekonanie. I znów wydaje mi się, że to jest wyłącznie szaleństwo. Czy w nim jest jakaś metoda, to już jednak temat na inne refleksje. Niewykluczone, że będziemy mogli sobie na ten temat porozmawiać, kiedy już ruszy telewizja „Republika”, czy jaką im tam oni nazwę wymyślili.

  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Polityka