Rozmawialiśmy ostatnio trochę o sztuce, a ja nagle sobie uświadomiłem, że nadchodzący rok to czterdziesta piąta rocznica, jak angielska telewizja wyemitowała pierwszy z siedemnastu odcinków serialu „The Prisoner”. W Polsce film ten jest kompletnie nieznany, podczas gdy w samej Wielkiej Brytanii i na świecie otoczony jest kultem, który trudno porównać z czymkolwiek podobnym.
Dlaczego nie znamy „Uwięzionego” tu w Polsce? Częściowo dlatego, że gdy serial władał umysłami miłośników filmu w krajach Zachodu, w Polsce wyświetlany być nie mógł, a później, gdy już można go było pokazać, to był zbyt archaiczny, a przez to pewnie, z punktu widzenia przeciętnego widza, nieinteresujący.
O czym jest „The Prisoner”? Utrzymany troszkę w konwencji ówczesnych seriali sensacyjnych, typu „Święty”, opowiada historię agenta specjalnego, który z jakiegoś powodu postanawia zakończyć swoją działalność. Natychmiast po złożeniu rezygnacji, zostaje jednak porwany przez nieznaną organizację i przeniesiony do miejsca o nazwie The Village. Całość akcji filmu toczy się właśnie w owej Wiosce. Były agent, grany przez Patricka McGoohana, zostaje skonfrontowany z sytuacją, której kompletnie nie jest w stanie zrozumieć. Znajduje się w miejscu, które z zewnątrz wygląda, jak pastelowa kraina z bajki, pełna cukierkowo kolorowych ścieżek, domków, pałacyków, fontann… No i tabliczek z napisami. Napisami, jak żyć, żeby było lepiej. Po Wiosce przechadzają się szczęśliwi na pozór ludzie, uśmiechnięci, życzliwi, spokojni, zamożni. Od czasu do czasu tylko z głośników dobiegają komunikaty o pogodzie, albo o jakichś bardziej ważnych dla lokalnej społeczności wydarzeniach. Komunikaty, z rzadka przerywane są wezwaniem do chwilowego pozostania w bezruchu, bo oto pojawia się tajemnicza ogromna mydlana bańka, która likwiduje jednego z obywateli.
Patrick McGoohan nie wie, gdzie się znalazł, dlaczego się tam znalazł, nie wie też do kogo się zwrócić. Kupuje w sklepie mapę, ale piękna, kolorowa mapa pokazuje wyłącznie The Village, a wokół jedynie The Mountains, The Mountains, The Mountains i The Mountains. W końcu zostaje skonfrontowany z kimś, kto wie więcej, niż zwykli mieszkańcy Wioski i dowiaduje się, że z Wioski wprawdzie ucieczki nie ma, ale że nie ma się co martwić, bo ma tu wszystko, czego może pragnąć: miłych ludzi, przesympatyczne sklepy, a nawet coś w rodzaju domu kultury, gdzie może miło spędzić czas. Co więcej, raz na jakiś czas odbywają się wybory do władz lokalnych, więc jest nawet i demokracja.
No i ma numer. Wcale nie tak niski. Ale o tym za chwilę.
Jeśli idzie o cel jego pobytu w Wiosce, chodzi mianowicie o to, że on ma wielką wiedzę i powinien się tą wiedzą podzielić. Przede wszystkim powinien jednak odpowiedzieć na pierwsze pytanie: Dlaczego zrezygnował?
I teraz kwestia numeru. Otóż Patrick McGoohan dowiaduje się, że każdy obywatel Wioski ma przydzielony numer identyfikacyjny i powinien tego numeru stale używać. On ma też ten swój jedyny, niepowtarzalny numer.
Człowiek, który wprowadza naszego agenta w życie Wioski, na pytanie "Who are you?" odpowiada "I am Number Two".
McGoohan pyta więc: “Who is Number One?”
I wówczas pada odpowiedź: "You are Number Six".
I w tym właśnie momencie, w świecie, gdzie wszyscy mają tylko numery, numery pozwalające się wzajemnie rozpoznawać pod względem zarówno samej tożsamości, jak i zajmowanej pozycji, Patrick McGoohan krzyczy: “I am not a number, I am a free man!
***
Oczywiście zdaję sobie sprawę z proporcji i koncentruję się tu jedynie na jednym, bardzo niewielkim, choć uniwersalnym, aspekcie problemu. Pragnę jednak powiedzieć, że gdy obserwuję to, co się obecnie dzieje w Kraju, mam smutne przekonanie, że niebezpiecznie znaczna liczba obywateli, po wszystkich stronach barykady, na wszelkich możliwych stanowiskach, bardzo dba o to, żeby nie utracić swojego numeru.
Mam głębokie przekonanie, że satysfakcja u wielu moich rodaków z posiadania mocnego numeru jest tak wielka, że nawet jeśli od czasu do czasu upadnie obok nas wielka mydlana bania, to zdecydowanie bardziej wolimy zawołać “Sorry. Life is brutal”, niż “I am not a number, I am a free man!”
Trochę głupio, nie?
Nie pozostaje mi więc nic innego, jak w związku z nadchodzącym nowym rokiem, i wspomnianą już wcześniej rocznicą, życzyć wszystkim, by machnęli ręką na te numerki. Z nich nie ma nic dobrego.
A film polecam. Jest wielki.
Inne tematy w dziale Polityka