Wspomnienie o zmarłym wczoraj przemyskim arycbiskupie-seniorze Ignacym Tokarczuku ogranicza się właściwie do dwóch kwestii. Pierwsza z nich jest wyjątkowo mało konkretna, a przez to dla większości osób, które mogą zwyczajnie nie wiedzieć, kim był abp Tokarczuk, całkowicie bezużyteczna, a opisująca go jako postać heroiczną. Po prostu – abp Ignacy Tokarczuk był ostatnim żyjącym bohaterem polskiego Kościoła. Jak mówię jednak, w czasach gdy bohaterstwo dramatycznie się zdewaluowało, wiadomość ta dla wielu z nas ma wartość zerową. W końcu, cóż to takiego to bohaterstwo, skoro bohaterem był zarówno były minister Piętak jak i była tramwajarka Krzywonos?
I nie może tu wiele zmienić nawet ów drugi element, który pojawia się przy okazji dzisiejszego wspominania postaci zmarłego księdza. Że w czasach brutalnego PRL-u, dzięki swojej wierze, determinacji, inteligencji i odwadze, zdołał on postawić w Bieszczadach – wbrew woli zarówno lokalnej jak i centralnej władzy – ponad czterysta kościołów i kaplic. No bo znów, cóż może dla nas dziś oznaczać stawianie kolejnych kościołów? A nawet jeśli coś tam oznacza, to i tak – cóż z tego? Władza mówiła nie, a on robił swoje. Nie on jeden, i kto wie, czy też rzeczywiście najbardziej. Nawet osoba zapewne wzorowo pobożna i wręcz demonstracyjnie związana z Kościołem, a mianowicie senator Libicki, we wczorajszej notce na blogu wspomina zaledwie o „dziesiątkach” kościołów. No właśnie – kilkadziesiąt, czy kilka, czy może kilkaset… jakież to może mieć znaczenie? No ale to prawda – biskup Tokarczuk, to był nie byle kto. Prawie jak ten… no… jak mu tam było? No, ten prymas… Zgadza się. Wyszyński.
Dziś rozmawialiśmy troszkę o zmarłym biskupie i pani Toyahowa powiedziała coś wręcz fantastycznego. Otóż zauważyła ona nagle, że jeśli się chce wyeksmitować ludzi skądkolwiek, pierwsze, i właściwie jedyne, co trzeba zrobić, to odebrać im kościół. I to był prawdopodobnie główny cel komunistycznej władzy, kiedy już w ramach „Akcji Wisła” z przyukraińskich terenów zdołano wykwaterować niemal całą ludność ukraińską, a następnie, uznając, że właściwie te Bieszczady to znakomity teren, do zagospodarowania wyłącznie na rzecz pragnących wakacyjnych rozrywek towarzyszy, postanowiono, że do tych Ukraińców można by było dorzucić już całą resztę. Kiedy się przegląda ówczesną historię tamtych terenów, a jednocześnie odwiedza te miejsca i widzi te wioski, albo opuszczone całkowicie, albo zamieszkałe już tylko przez nieliczne rodziny, i kiedy się widzi takie miejsca jak Arłamów, można dojść do wniosku, że ten plan komunistom wyszedł znakomicie.
Niemal. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że jeśli możemy dziś użyć tego słowa, to przede wszystkim dzięki wierze i walce tego jednego człowieka – zmarłego wczoraj abp. Tokarczuka. Jestem głęboko przekonany, że to, iż całe Bieszczady nie podzieliły losu wspomnianego Arłamowa, zawdzięczamy owym 400 kościołom wybudowanym przez ówczesnego biskupa przemyskiego.
Nie wiem, ile główne media w Polsce poświęciły miejsca wiadomości o odejściu tego Księdza. Nie wiem, czy w ogóle poświęciły temu zdarzeniu jakąkolwiek uwagę. Wiem natomiast, że przez 20 już ponad lat Polski, o którą całym swoim życiem abp Tokarczuk, te same media zrobiły wszystko, by dziś znacząca część polskiego społeczeństwa na wiadomość o tym odejściu reagowała dziś zaledwie wzruszeniem ramion. I wiem też, że to o to właśnie od samego początku chodziło. O tę zemstę. Za to, co On zrobił, kiedy jeszcze miał siłę i możliwości. Bo wybaczyć można wiele. Wiele też można zapomnieć. Natomiast jednego System nie wybacza nigdy. Próby – w dodatku udanej – zmiany historii.
Inne tematy w dziale Polityka