Atak, jaki od niemal 8 już lat prowadzony jest przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, opiera się na dwóch hasłach. Jedno to takie, że PiS reprezentuje najgorszy rodzaj ciemnej, niewykształconej, bezmyślnej prawicy, by nie powiedzieć faszyzmu, a hitlerowski wąsik z takim upodobaniem dorysowywany gdzie się da Jarosławowi Kaczyńskiemu nie jest tego najbardziej wyraźnym gestem. Drugie natomiast z tych haseł określa tych ludzi i ten projekt, jako najbardziej klasyczny socjalizm, by nie powiedzieć – komunizm. A i nazwa „pisobolszewia” zresztą też nie jest tu czymś najgorszym.
Metoda ta – jakkolwiek by nie wydawała się być pozbawiona sensu i logiki – robi wrażenie niezwykle skutecznej, choćby przez to, że przez swoją siłę symboliczną zdołała opanować podstawowy zestaw emocji, jaki w dzisiejszej Polsce opanować się da. Jakie są dwa inne sposoby, by popularnej opinii obrzydzić osobę, czy ideę, jeśli nie opisując ich przy pomocy owych dwóch najbardziej mocno wartościujących znaków, jakimi jest Hitler i Stalin? Cóż może być skuteczniejszego ponad stworzenie takiego społecznego odruchu, kiedy to na widok człowieka, którego pragniemy wystawić na publiczne ośmieszenie, ludzie będą reagować albo okrzykiem „On jest dokładnie jak Gomułka!”, albo „A to mały Hitlerek!”?
Metoda ta jest wyjątkowo skuteczna jeszcze przez swoją uniwersalność. Ona może być stosowana zarówno razem jak i osobno, a jeśli osobno, to i tak – i tak, zależnie od okoliczności. Jeśli Solidarność wychodzi na ulice, a Prawo i Sprawiedliwość apeluje o szacunek i zrozumienie bólu pracowników, natychmiast podnosi się krzyk, że to, z czym mamy do czynienia, to najbardziej prostacki socjalizm i najbardziej prostacka jego obrona. Jeśli pojawia się spór o in vitro, czy aborcję, czy o zaostrzenie prawa wobec przestępców – w jednej chwili gotowy jest atak na wręcz faszystowski zamordyzm prezentowany przez ludzi, którzy ograniczają zwykłą ludzką wolność. Kiedy natomiast Prawo i Sprawiedliwość apeluje o wzrost narodowej świadomości i o godnościową politykę Polski w Unii Europejskiej, to można walić obustronnie – z jednej strony zarzucać tej polityce faszystowską mocarstwowość, a z drugiej antyeuropejskie, a zatem sowieckie – w końcu innych nie ma – sentymenty.
Kiedy dziś, niemal już trzy lata po Smoleńskiej Tragedii, Jarosław Kaczyński wszystkie swoje słowa kieruje już niemal wyłącznie pod adresem ludzi, dla których współczesna Polska jest niczym jak tylko zawodem, a których serca i emocje w znacznym stopniu tkwią w czasach ich młodości – młodości byle jakiej, ale przynajmniej pozbawionej tego strasznego dziś braku czasu, nieustannego braku pieniędzy, nieprzerwanej troski i to czy uda się tym razem uniknąć gróźb ze strony najróżniejszych biur windykacyjnych, młodości prostej i jasnej – wszyscy ci rycerze Nowego Świata otwierają zszokowane buzie i krzyczą: „No proszę! Oto nasz prawicowiec!”
Kiedy dziś, niemal już trzy lata po tym jak wydawało się, że jednak się uda, że ten wielki mit pozwoli nam się podnieść z kolan, Jarosław Kaczyński uporczywie demonstruje swój brak zainteresowania dla dalszego rozpamiętywania postaw ludzkich na poziomie post-komunizmu, komunizmu i zwykłej lewicowości, wokoło rozlegają się tryumfalne okrzyki: „No, proszę! On dla władzy jest nawet gotów pokochać PRL! A niby był takim prawicowcem!”
Każdy kto czyta ten blog w miarę dokładnie, wie że z jednej strony wielokrotnie deklarowałem swój bardzo ścisły związek z projektem reprezentowanym przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich, a dziś już tylko przez Jarosława, a z drugiej – równie wielokrotnie – demonstrowałem swój bardzo ambiwalentny stosunek do wartości, jakie kiedyś oferował PRL, a dziś oferuje Nowa Europa. Każdy kto czyta ten blog, wie też, że jeśli coś mnie różni od przeciętnego wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, to być może większa refleksyjność w chwilach bardziej spokojnych i większe emocje w chwilach walki. Generalnie jednak, nikt nie powinien mieć wątpliwości, że ten blog, to blog prowadzony przez klasycznego pisobolszewika’, lub ‘kaczystę’ – do wyboru. A zatem, jeśli ktoś umie myśleć choćby w stopniu podstawowym, powinien też wiedzieć, że wszystko to co dziś Jarosław Kaczyński robi i głosi na poziomie ideologiczno-historycznym jest dla mnie, jak i dla absolutnej większości jego wyborców, w pełni zrozumiałe i akceptowalne. A jest to zrozumiałe i akceptowalne – całkowicie paradoksalnie – z dwóch względów. Pierwszy to taki, że nasza wrażliwość – jeśli tylko mamy odpowiedni nastrój – pozwala nam patrzeć na czasy PRL-u w sposób w najmniejszym stopniu nie determinowany poprzez losy Julii Pitery, Stefana Niesiołowskiego, czy Jana Lityńskiego, ale przez losy nasze i naszych bliskich. Z drugiej strony, jesteśmy w stanie świetnie zrozumieć i zaakceptować słowa Jarosława Kaczyńskiego, bo w pełni przyjmujemy jego sytuację, w jakiej się znalazł po – dla wielu z nas – morderstwie z 10 kwietnia. Bo czujemy to każdym swoim nerwem, każdym swoim odruchem serca, że jego ból to nasz ból, a ten kto mu wyrządził ten ból – to nasz wróg. I w tym momencie, jeśli ktoś nas nazwie prawicową, ciemnogrodzką, dziką masą – przyjmiemy to na pierś.
Kiedy pojawił się problem stosunku Jarosława do post-komunizmu i z nim pierwsze ataki na zdradę Kaczyńskiego – prowadzone zresztą również przez część jego obozu – napisałem tu w Salonie dwa teksty, oba próbujące wykazać absolutną racjonalność z jednej strony, a moralną słuszność z drugiej, tego co Jarosław Kaczyński ogłosił. Z powodów, o których nie chcę jeszcze dziś mówić, oba te teksty otrzymały bardzo małe wsparcie już na samym swoim starcie. A przez to, jestem o tym, przekonany dotarły do znacznie mniejszej grupy odbiorców, niż można było na to liczyć. Jak idzie o sam Salon, ten blog jest szczęśliwie wystarczająco popularny, żeby jakoś sobie radzić. Natomiast to, że publikacji któregokolwiek z tych tekstów odmówiła na przykład „Gazeta Polska”, zasługiwało na osobną refleksję i się już jej parokrotnie doczekało.
Na razie jednak nie to jest istotne. To co jest ważne, to to, że moment w którym Jarosław Kaczyński oświadczył, że od 10 kwietnia post-komunizm go nie interesuje, jest momentem wręcz rewolucyjnym. A dlatego, że jest to moment rewolucyjny, chciałbym na zakończenie przypomnieć list – list fikcyjny, list przeze mnie tylko wyobrażony – który Jarosław Kaczyński mógłby skierować do wszystkich tych, którzy albo nie rozumieją, albo zrozumieć nie chcą. Mógłby, gdyby mu pozwolono. Ale którego, właśnie dlatego, że i sytuacja i nastroje i terror Systemu, wysłać mu nie pozwoliły, on ani nie napisał, ani oczywiście nie wysłał. Proszę posłuchać:
„Sobota 10 kwietnia zmieniła wszystko. Od 10 kwietnia nic nie jest już takie same. Skutkiem tego co się stało w tamten poranek, wszystko zostało przewrócone. Nie byłbym sobą i nie zasługiwałbym na jedno dobre słowo, gdybym po tym nieszczęściu i po tym, co nam to nieszczęście powiedziało, w dalszym ciągu trzymał się swych dawnych myśli, idei i przekonań. Oczywiście, historia jest historią, winy są winami, krzywdy pozostają krzywdami. Proszę jednak mnie zrozumieć. Ja już żyję tylko w jednym celu. Żeby uzyskać sprawiedliwość. Sprawiedliwość dla mnie i dla mojego brata ukochanego brata. A do tej sprawiedliwości ja nie potrzebuję ani Czarzastego, ani Millera, ani Oleksego, ani Wałęsy, ani pani posłanki Senyszyn. I to wcale nie dlatego, że już od dawna nie widzę wielkiej różnicy między nimi a Palikotem, pani Muchą, panem Nowakiem, Stefanem Niesiołowskim, czy wreszcie Bronisławem Komorowskim, ale wyłącznie dlatego, że nie oni akurat nie dadzą mi odpowiedzi na to jedno pytanie, które mnie nurtuje – kto to zrobił?
Bo ja wiem, że to nie oni. To nie Leszek Miller strącił ten samolot. Ja wiem, że są tacy, którzy bardzo chcą, bym myślał dziś – tak jak dawniej – właśnie o nim. Ale nic z tego. To nie on. Ja wiem, że to akurat tym razem nie on. Więc on mnie dziś nie interesuje.”
Tak, myślę, mógłby mniej więcej wyglądać ów list, gdyby Jarosław Kaczyński uznał za stosowne go napisać. I jestem przekonany, że on by nam bardzo jednoznacznie wyczyścił sytuację. Tak, byśmy wszyscy, każdy na miarę swoich możliwości, zechcieli pojąć, w czym rzecz.
Jednak nie powstał, i teraz już pewnie nie powstanie. Bo i jak? Bo i po co? Bo i, dla kogo? Pozostaje nam się teraz już tylko zastanawiać, kogo w 1981 internowano, kogo nie, i jaką w tym wszystkim rolę pełnił Edward Gierek. Rzygać się chce.
Moja nowa książka jest dostępna w księgarni Gabriela Maciejewskiego pod adresem www.coryllus.pl i sprzedawana w bardzo ciekawym pakiecie. Zachęcam gorąco. Tam wszystko jest jak na dłoni.
Inne tematy w dziale Polityka