Bloger Pantryjota, w ramach cieniutkiego bardzo, ale systematycznego, dozowania nam informacji o sobie, wyznał ostatnio, że bloga prowadzi za darmo, ponieważ za teksty już naprawdę poważne otrzymuje od swojej redakcji po 600 złotych od sztuki. Przy okazji jednak poskarżył się, że, choć jego pozycja jako poważnego celebryty, jest bardzo ugruntowana, za 6-stronicowy wywiad, jakiego ostatnio udzielił, jakimś dziwnym przypadkiem nie otrzymał ani grosza.
Wyznanie powyższe wśród społeczności blogerskiej spowodowało znaczne poruszenie i to zarówno ze względu na informację, że Pantryjota udzielił wywiadu za darmo, jak i sam fakt, że owego wywiadu udzielił. Że gdzieś, w prasowych archiwach III RP, znajduje się sześciostronicowy wywiad z blogerem Pantryjotą, a nikt z nas nie wie, kim ów człowiek jest, jakie są jego zasługi, no i co najgorsze, nie wiemy, jak możemy z owym wywiadem się zapoznać.
Ponieważ zawsze staram się służyć zarówno stałym czytelnikom tego bloga, jak i osobom obecnym tu przypadkowo, dokonałem bardzo gruntownej kwerendy, i oto chciałbym wszystkich zainteresowanych poinformować, że bloger Pantryjota to prywatnie słynny na cały świat obywatel Józef Gawryłko, kiedyś powszechnie szanowany konserwator dźwigów, a dziś koncesjonowany hodowca psów rasy owczarek niemiecki.
Wywiad, o którym mowa ukazał się 30 lutego zeszłego roku w piśmie branżowym pod tytułem „Twoja winda”. Ponieważ całość rozmowy można przeczytać dopiero po wysłaniu odpowiedniego SMS-a i wykupieniu dostępu, przedstawiam sam początek. Oto fragmenty:
- Panie Józefie, wszyscy pamiętamy pana jako wspaniałego i ofiarnego konserwatora dźwigów. Proszę nam opowiedzieć, co się od tamtego czasu zmieniło w pańskim życiu?
- To już trzydzieści dwa lata, od czasu jak dokonałem konserwacji mojej ostatniej windy, i muszę przyznać, że chociaż wciąż do dźwigów czuję wielki sentyment, moje życie się zmieniło bardzo. Przede wszystkim dziś jestem słynnym na całą wschodnią Europę hodowcą psów rasy wilczur, a oprócz tego, żyję jak inni ludzie, a więc jem, śpię, odgarniam śnieg i bloguję.
- Zanim porozmawiamy o tym, proszę nam opowiedzieć, co się stało, że niemal na samym początku swojej kariery konserwatora dźwigów podjął pan decyzję, by tak radykalnie zmienić swoje życie?
- Prawdę powiedziawszy, to nie ja podjąłem tę decyzję. To życie ją podjęło za mnie. Któregoś dnia, podczas konserwacji jednego z dźwigów, drzwi nagle się zamknęły i przytrzasnęły mi głowę, skutkiem czego do dziś cierpię z powodu różnego rodzaju zarówno psychicznych, jak i fizycznych dolegliwości, i jestem pod stałą opieką sanatoryjną.
- Przykro nam to słyszeć. Z tego jednak co widzimy, wciąż jest z pana kawał chłopa.
- No tak. Przyznaję, że jest ze mnie kawał chłopa, co zawdzięczam codziennemu robieniu brzuszków, oraz regularnej kuracji w postaci biczów wodnych. Również, co nie najmniej istotne, każdy kolejny pobyt w sanatorium wiąże się dla mnie z możliwością korzystania z siłowni, gdzie w towarzystwie innych, podobnie jak ja pokrzywdzonych przez los osób, mogę sobie zawsze poćwiczyć.
- Zakończmy może jednak ów smutny wątek. Proszę nam opowiedzieć, panie Józefie, o swojej dzisiejszej pasji. Przyznać musimy, że będąc wiernymi czytelnikami pańskiego bloga, nie mogliśmy nie zauważyć zdjęcia jednego z pańskich pupilów, z apetytem zajadającego własne wymiociny. Proszę może opowiedzieć naszym czytelnikom, co się stało? Ja do tego doszło?
- O tak. Pamiętam zarówno to zdjęcie, jak i tę historię. To był dwulatek o imieniu Prezes, a cała sytuacja została zaaranżowana przeze mnie specjalnie z myślą o tej sesji, no i o moim blogu. Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, więc w pewnym sensie to czytelnicy „Twojej windy” będą się jako pierwsi mogli zapoznać z tą historią. Otóż stało się tak, że poprzedniego dnia świętowałem swoje urodziny, i co tu dużo mówić, trochę, jak to mówią zapiłem. Kiedy obudziłem się następnego ranka, znalazłem te wymiociny w drzwiach do łazienki. W pierwszej chwili chciałem je posprzątać, ale nagle sobie uzmysłowiłem, że jeśli dam je do zjedzenia Prezesowi, to w ten sposób osiągnę trzy cele. Przede wszystkim uda mi się uzyskać bardzo ważny efekt symboliczny – jak pani redaktor wie choćby z mojego bloga, jestem zwierzęciem politycznym – po drugie, w ten sposób pies za mnie posprząta, a ja oszczędzę sobie niepotrzebnego schylania się, które od czasu wypadku w windzie bardzo mnie męczy, no i wreszcie to zdjęcie na moim blogu z pewnością zachwyci moich czytelników, którzy potrafią docenić dobry żart.
- To fantastyczna historia. Chcielibyśmy jednak może na chwilę zmienić temat i spytać o pańską twarz, a konkretnie nos. Czy będziemy bardzo niedyskretni, jeśli poprosimy pana o wyjaśnienie, cóż się takiego stało? Czy to jest skutek dawnego wypadku przy konserwacji dźwigu, czy może pieski coś nabroiły?
- Ależ chętnie wyjaśnię. Otóż tym razem nie poszło ani o pieski, ani o windę. To wszystko przez kobietę. Pamiętam ją jakby to było ledwie wczoraj. Był wysoka, kruczoczarna, bardzo smukła i miała na imię Tamara. Poznałem ja podczas pobytu w sanatorium…
I tu niestety rozmowa się urywa, bo, jak już wspomniałem, za to, by poznać dalszą część tej niezwykłej historii niezwykłego życia, trzeba zapłacić 2,30 plus VAT, a ja, jak Państwo wiedzą, jestem biedny jak mysz kościelna, i jeśli kiedyś trafię 2,30 zł. to przeznaczę je przede wszystkim na zakup trzech jajek dla moich dzieci. Mam jednak nadzieję, że to, co udało mi się znaleźć, daje nam pewne pojęcie, z kim mamy zaszczyt obcować tu w Salonie24, i kogo część z nas może wręcz uważać za swojego przyjaciela. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do następnego zobaczenia!
Wasz Toyah
Inne tematy w dziale Rozmaitości