Dziś dwa zdarzenia, pomijając oczywiście to, że mój pies obszczekał gospodynię naszego nowego proboszcza, zwróciły moją uwagę. Pierwsze to oczywiście zwycięstwo wyborcze Prawa i Sprawiedliwości na Podkarpaciu. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Podkarpacie to bastion, kolebka i takie tam, niemniej nie jestem w stanie zapomnieć tego, że jakim cudem, od ostatnich lokalnych wyborów, w Przemyślu rządzi nie PiS, ale Platforma Obywatelska. A zatem całe to gadanie, jakoby nic się nie stało, bo, jak wiemy Podkarpacie to mekka i matecznik, spływa po mnie jak po, nomen omen, kaczce.
Prawo i Sprawiedliwość rozgromiło wczoraj na Podkarpaciu koalicję, i tego faktu nie zmieni nic. Ponad 60 procent dla Pupy, wobec 20 dla tej bandy nieudaczników, to jest wynik, którego nie zmienią, ani nawet nie zdegradują, te wszystkie zaklęcia na temat potęgi Podkarpacia. Zwłaszcza że przy okazji tych wyborów dowiedzieliśmy się czegoś jeszcze. Otóż wczorajsza frekwencja (koniec wakacji, piękny koniec lata, cudowna pogoda) wyniosła zaledwie 15%, co znaczy, że nawet tam, gdzie ludzie są naprawdę świadomi swojego miejsca na tej ziemi, zapanowała najgłębsza i, póki co, nie do usunięcia, nieufność. Do wszystkich. Jeśli bowiem tam, w dniach, jak wszystko na to wskazuje, prawdziwego przełomu, jedynie co szósty obywatel czuje jakiekolwiek napięcie w związku z tak zwaną polityką, to znaczy, że naprawdę nie ma się z czego cieszyć.
Prawo i Sprawiedliwość wygra nadchodzące wybory, i to wygra je prawdopodobnie większością konstytucyjną. Przepraszam jednak bardzo, ale gdyby to dotyczyło mnie, to ja bym tego nie brał. Gdybym ja miał zmieniać kraj ze świadomością, że ja to robię dla jakichś paruset tysięcy osób, to ja bardzo za takie wyróżnienie, i za takie szanse, dziękuję.
To do czego przez minione siedem lat doprowadził System, instalując nam Donalda Tuska jako premiera i jego piłkarzy, jako grupę wsparcia, to katastrofa narodowa od której gorsze mogłoby być tylko dalsze trwanie tych ludzi przy tych korytach. I nie chodzi już nawet o tę nienawiść, która miała im zaledwie pomóc utrzymać władzę, a przy okazji zmieniła Polskę już pewnie na parę pokoleń, ale właśnie o tę obojętność na wszystko co się znajduje dalej niż metr od naszych domów i naszych rodzin. Tego nawet nie było za PRL-u. I to jest naprawdę wielkie osiągnięcie tego reżimu.
Ale nie tylko. Bądźmy sprawiedliwi i powiedzmy to otwarcie: nie tylko. Dziś Coryllus, znakomity autor i kolega, reagując na najświeższe donosy reżimowego tygodnika „Wprost”, napisał takie zdanie:
„Czy Lipiński i Hoffman, wiedząc, że są obserwowani, mogliby choć przez sekundę zastanowić się czym jest tak naprawdę sukces? Czy oni – nie uczestnicząc w żadnym prawdziwym sukcesie od lat – mogliby tej kwestii poświęcić choć dwadzieścia minut swojego cennego czasu?”
Otóż ja uważam, że chyba nikt dotychczas, w tym, że tak wtrącę nieskromnie, i ja, nie wyraził w sposób tak dobitny i przekonujący tego, co wielu z nas od lat leży na sercu. No a przy okazji tego, co ma swój niewątpliwy udział w owej 15 procentowej frekwencji, jaka nam się przydarzyła we wczorajszych wyborach na Podkarpaciu. Moim zdaniem, posłowie Hofman i Lipiński po przeczytaniu tego jednego zdania, jedyne, co mogą zrobić, to najpierw udać się do spowiedzi, a następnie, jako pokutę, podjąć i skutecznie zrealizować postanowienie o kompletnej przemianie duchowej.
Jest jednak tu coś, o czym powinniśmy wszyscy, w tym oczywiście również Gabriel, wiedzieć, bo nie ma nic gorszego, niż rozmazany obraz plus zafałszowany komentarz. Otóż ja sobie obejrzałem cały film, jaki któryś z umyślnych „Wprostu” nakręcił z krzaków nieopodal ośrodka, w którym się bawili politycy PiS-u. Przepraszam bardzo, ale ten film, jeśli kogokolwiek kompromituje, to wyłącznie tego zaczajonego w krzakach durnia z kamerą. Ludzie, których oglądamy na tym filmie nie robią nic szokującego. Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby to mi się zdarzyło spędzać upojny wieczór w tego typu towarzyskich okolicznościach, zachowywałbym się znacznie, ale to znacznie, gorzej… co i tak wcale, powiedzmy to sobie uczciwie, nie musiałoby oznaczać, że źle.
Ja naprawdę rzetelnie obejrzałem ów materiał „Wprostu” i nie mam najmniejszych wątpliwości, że każdy, kto go zna, o ile nie jest kompletnie zaczadzonym nienawiścią do PiS-u bałwanem, dla którego dosłownie wszystko jest argumentem, zareaguje na niego zwykłym wzruszeniem ramion. O ile oczywiście któryś z nich nie uzna słusznie, że ciekawa jest rola tego idioty w krzakach.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości mają naprawdę wiele grzechów, z których prędzej czy później będą się musieli wytłumaczyć. Wielu z nich – ale też owo znane nam zbyt dobrze medialne i kulturowe otoczenie tego projektu – też jest na tyle zepsutych, bezideowych i interesownych, że ja naprawdę czarno widzę najbliższe lata, kiedy to oni przejmą odpowiedzialność za Polskę. Jestem pewien, że zarówno Adam Hofman, jak i Adam Lipiński należą do tych, którzy mają wiele za paznokciami, i że naprawdę nic by im nie zaszkodziło, gdyby wzięli sobie do serca słowa Gabriela.
Jednak – powtórzę to jeszcze raz – to czym dziś żyje polska polityka, a więc z jednej strony zwycięstwo senatora Pupy, a z drugiej rzekoma kompromitacja polityków PiS-u bawiących się gdzieś w ośrodku wypoczynkowym pod Rzeszowem, to jest nic. Tym się można spokojnie nie przejmować. Powiem więcej, nawet kompletny upadek tygodnika „Wprost”, który miał ten pech, że wpadł w niedomyte ręce niejakiego Latkowskiego, nie powinien nam zaprzątać uwagi.
To co się liczy, to fakt, że zmiana władzy jest nieuchronna, no i to, że, jak już wspomniałem na początku, mój pies okazał się antyklerykałem. I pomyśleć, że robił tak dobre wrażenie.
Inne tematy w dziale Polityka