ŻYCIE NA TEMBLAKU ŻYCIE NA TEMBLAKU
66
BLOG

Wypas białych myszek

ŻYCIE NA TEMBLAKU ŻYCIE NA TEMBLAKU Polityka Obserwuj notkę 0

Wielokrotnie wypowiadałem się (w felietonowej formie) na polityczne i społeczne tematy i zazwyczaj natykałem się na komentarze świadczące o kompletnym niezrozumieniu tego literackiego  gatunku. Między innymi zarzucano mi, że nie piszę wystarczająco merytorycznie. Słusznie, bo felieton nie jest pryncypialną i uniwersalną rozprawą naukową. Nie jest też poradnikiem z nawiedzonymi receptami.

To fraszka, błahostka, literacki pyłek; lekka forma sygnalizacji omawianego zjawiska, na które autor chce  zwrócić uwagę, a tym samym -  zmusić czytelnika do zastanowienia się nad przedstawionym problemem. Do refleksji. Co nie oznacza, że ma go pouczać i w napuszony sposób strofować; felieton służy jako dodatek do kawy i z tej racji nie jest monumentem, drogowskazem, zbiorem nieomylnych instrukcji.

Tak więc zarzucanie felietoniście, że pisze teksty lekkie, nie ma podstaw. Przeto mam w sobie coraz mniej ochoty na lekturę - politycznych. Gdyż teksty obiektywne, wyważone, oceniające komentowane wydarzenie ze wszystkich stron, przestały być wiarygodne.

Sądzę, że nie ma dzisiaj zapotrzebowania na rozsądek, cierpliwość i spokój. Na rozmowy bez wyskakiwania z papci; by w dzisiejszych czasach mogły odnieść skutek, muszą być bezstronne inaczej.  Czyli: wyposażone w jak największą ilość idiotyzmów. Oszczerstw, pomówień i prowokacji prezentowanych jako STAWANIE W PRAWDZIE.

Tu zaznaczę:  nie jestem wesoły zombie lub rozpustny karawaniarz. Nie mam w sobie grama małostkowości. Potrafię być spoko, wyluzowanym, zachowującym umiar, proporcje i dystans. Wiem, co to nastrój i dzika balanga. Ale gdy mam widzieć coś, czego nie ma, to już wolę raczej pasać białe myszki; być politycznym marzycielem. Wolę wierzyć w bociany rozmnażające się w kapuście i czuć się, jak krasnoludek wierzący w dzieci.

Ja, niewidomy snajper, wolę nie mieć racji w tym ustępie. Nie dostrzegać aktualnych blokad postępu. Mieć alergię na czarne, a widzieć wyłącznie różowe strony życia. Bywać w idyllicznym towarzystwie fiołków i nenufarów. Cieszyć się na umór. Z byle powodu chłeptać radochę. Ot, ktoś pokaże mi paluszek, zagrozi łaskotaniem, a ja w zaraz w śmiech. Rechot płynący prosto z gołębiego serca.

Chcę pisać o łąkach pachnących poezją. Zamiast rozwodzić się nad politycznymi głupawkami, chcę zwiedzać, podróżować, być wolnym od przesądów i urojeń. Otaczać się mądrzejszymi od siebie i czerpać z nich wzór. Trzymać się z daleka od dennych rozporządzeń, ideologicznej papki, bankruckich dyrektyw i wątpliwych ordynacji.

Od kodeksów wyznaczających mi linię postępowania. Określających, kto może, a kto nie powinien być moim sąsiadem, przyjacielem, czy wrogiem. Co mam czytać, a przed jakimi tekstami uciekać na drzewo. Do jakiego teatru chodzić, a jakie omijać szerokim łukiem.  Kogo szanować, a komu dawać sójkę w bok.

I tak mrucząc pod zdegustowanym nosem, zdałem sobie sprawę, że od przeszło roku jestem na rozdrożu: nie mogę się nadziwić, że ludzi subtelnych, a na dodatek - humanistów oblatanych w logicznym rozmyślaniu,  nie stać na protest, gdy widzą, jakimi METODAMI są wprowadzane ZMIANY; np. nocnym głosowaniem w ubezwłasnowolnionym Sejmie, kategoryczną odmową dyskusji opozycyjnym  posłom, zatrudnianiem pociotków i totumfackich na wysokich stanowiskach w rządzie,  miotaniem dyrdymałami na temat nieszczęścia smoleńskiego, „naprawianiem” demokracji rękami prokuratora ze stanu wojennego, tolerowaniem bojówek faszystowskich w Polsce.

Po obu „ideologicznie zacietrzewionych” stronach widać rozdygotany i strwożony chór dyskutantów, a do ich nerwowych wokaliz dołączają się watahy publicystów i redaktorów pism decydujące o kształcie artykułu. O jego tak mętnym przesłaniu, że aż trudno dociec: napisany został za, czy przeciw. Chwali, czy gani. Grozi, czy głaszcze.

Trwoga bierze się stąd, że sami nie wiemy, czego chcemy.  To znaczy niby czegoś chcemy, ale nie wiemy, jak. Mamy setki koncepcji, lecz przeważnie kiepskich; dokuczają nam wahania, liczne wątpliwości, tak że jesteśmy w stanie wiecznego zawieszenia, w paranoicznym rozkroku, jakbyśmy robili szpagat przed nieistniejącą publiką

Jako społeczeństwo jesteśmy od wieków na początku wchodzenia w demokratyczne buty. Staliśmy się specjalistami od zaczynania od zera; jesteśmy ciągle na dorobku, w odbudowie, stale bez cienia pewności, co stworzymy.

Nie widzimy tego, że zostaliśmy oszukani? Że w kampanii wyborczej mówił nam PiS o potrzebie referendum, niestosowaniu podziałów w narodzie, walce z korupcją i nepotyzmem, a już na drugi dzień po wygranych wyborach zaczęli postępować odwrotnie?

 

 

. 

 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka