Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
180
BLOG

Rok 2019 i perspektywy

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Mimo że cytowany rok skończył się przed trzema tygodniami GUS łaskawie każe nam się posługiwać prognozami na czas dokonany.

Przydałyby się informacje na gorąco jak zakończył się miniony rok, ale GUS jak zwykle lekceważy odbiorców ceniąc sobie za to własne wygody.

Zatem wg prognoz rok 2019 przyniósł nam spadek przyrostu dochodu narodowego liczony w kontrowersyjnej, ale jedynej dostępnej postaci – PKB.

Miało być 4,6%, a wg najnowszych prognoz będzie 4,2 % co eurostat redukuje jeszcze do 3,6%.

Jest to spadek przyrostu dość znaczny i tym boleśniejszy, że zawdzięczając zaniedbaniom, a nawet wprost działaniom sabotażowym wielu poprzednich rządów nie osiągnęliśmy dotąd obiecywanej średniej dochodu unijnego.

Według nominalnej wartości nie sięgamy nawet 50 % średniej zawdzięczając jednak gorliwej usłużności GUS’u / na to go stać!/ mamy nawet powyżej 70% zwaloryzowanej wartości średniego dochodu.

 Jednakże nawet nie kwestionując tego triumfu urzędowego optymizmu nad faktami, oznacza to, że przy 3 procentowym wzroście w skali rocznej potrzebujemy jeszcze 20 lat na osiągnięcie średniej unijnej mając na względzie okoliczność, że inni nie stoją i chociaż mają mniejsze przyrosty to jednak liczone od znacznie większej podstawy.

Wszystko to jest jednak aktualne przy założeniu, że recesja nie zwiększy się i jeżeli nie powróci dobra „koniunktura” to przynajmniej uda się powstrzymać tendencje spadkowe.

Przy okazji można tylko nadmienić, że fetysz „koniunktury” to nic innego jak działalność ludzka, jeżeli udałoby się powstrzymać ludzki, krótkowzroczny egoizm, lub wprost działania dywersyjne to można, a nawet trzeba rozwijać gospodarkę chociażby dla dobra tych, którzy nie korzystają z osiągnięć cywilizacji, a których jest przynajmniej połowa ludzkości.

W normalnym, ludzkim odczuciu wszystkie te wskaźniki nie mają najmniejszego sensu. Koniunkturę ocenia się na podstawie własnych doświadczeń.

Dla znakomitej większości Polaków niepokojącym a dotkliwym objawem jest stwierdzona na własnej kieszeni drożyzna. Wprawdzie statystycznie uwzględniając nawet peerelowskie „lokomotywy” wyniosła ona około 3 % to jednak skokowy wzrost cen mięsa, warzyw, owoców i innych artykułów pierwszej potrzeby został odczuty, jako znacznie wyższy.

W Polsce jest to szczególnie istotne, gdyż nasze wydatki na żywność uczestniczą w globalnym portfelu dwu i półkrotnie wyżej niż w krajach posiadających dochód powyżej średniej unijnej.

Jest jeszcze jeden aspekt naszych dochodów i wydatków, a mianowicie ich wzajemna relacja. Wymieniona inflacja jest przede wszystkim wynikiem naruszenia niezbędnej równowagi obu tych zjawisk.

Według danych eurostatu w całej UE istnieje niewiele krajów, które sobie z tym radzą i są to niekoniecznie kraje o najwyższej dochodowości. Wprawdzie Luksemburg przy dochodzie wynoszącym 235 % średniej unijnej wykazuje wydatki w wysokości 132%, ale taki skrajny przykład możemy sobie darować, gdyż nie wynika to z oszczędności, ale z nadmiaru dochodu.

Lepszymi przykładami są Niemcy i Irlandia niewiele przekraczający średni dochód /co w odniesieniu do Niemiec może nieco dziwić/ , ale które wykazują wskaźnik spożycia minimalnie niższy od dochodu.

Niestety Polska w tym zestawieniu nie wygląda dobrze nasze dochody kształtują się na poziomie 71 %, natomiast spożycie 77% co znaczy, że żyjemy ponad stan.

Niezależnie od podniesionych zastrzeżeń w odniesieniu do wysokości bezwzględnej podanych wskaźników, ich relacja wynika z niedostatków naszego dochodu, czyli niedorozwoju naszej gospodarki.

Krótko mówiąc ludzie w Polsce uważają, że powinni żyć na wyższej stopie niż wynika to z osiągnięć gospodarki i wcale się im nie dziwię, od wielu lat obiecywano wzrost dobrobytu i ciągle się trąbi o sukcesach, a natarczywa ofensywa konsumpcjonizmu wsparta szybszym rozwojem handlu niż produkcji, przy totalnym panowaniu reklamy powodują tendencje do zakupów ponad stan.

Niezależnie od tych zjawisk istnieje realnie w Polsce niedostatek zmuszający wielu do zadłużania się.

Czynione przez rząd / głównie pod wpływem uczulonego na ludzką niedolę „szeregowego posła”/ wysiłki w celu dopomożenia ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej, nie mogą rozwiązać problemu.

Jedynym skutecznym sposobem jest zwiększenie wolumenu produkcji i wymiany zagranicznej, które dostarczą niezbędne środki dla podniesienia globalnego poziomu dochodów.

To jednak wymaga wbrew tendencjom koniunkturalnym większego wzrostu gospodarczego niż dotychczasowy.

Jak to osiągnąć?

Nasze uzależnienie od gospodarki niemieckiej już się zasygnalizowało spadkiem zamówień lokowanych w umieszczonych w Polsce niemieckich zakładach.

Praktycznie zrezygnowaliśmy z własnego wytwarzania nie tylko poszczególnych produktów, ale i całych branż.

Kraj wielkości Polski powinien posiadać na tyle duży własny rynek zbytu żeby można było kontynuować lub otwierać wewnętrzną produkcję na jego potrzeby.

Niedawno oglądałem park maszynowy wielkiej firmy budującej w Polsce drogi, ani jednej polskiej maszyny, a gdzie transport, rolnictwo, elektronika.

Jeszcze teraz wbrew zapowiedziom premiera likwiduje się polskie firmy i wyroby z Zelmerem i Solarisem na czele.

Trzeba wspierać tych, którzy są w stanie produkować na potrzeby polskiego rynku i zastępować drogie i niekoniecznie przystosowane do naszych potrzeb obce wyroby.

Nie kwestionuję marzeń o dalekiej i świetlanej przyszłości, ale zbyt często nas „biednych ludzi rzeczywistość ze snu budzi”.

W chwili rozpoczęcia procesu „transformacji” mieliśmy jedną trzecią dochodu krajów obecnej UE, po upływie przeszło 30 lat mamy dwie trzecie, czy na następną jedną trzecią mamy czekać kolejne trzydzieści lat?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka