Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
114
BLOG

Czy warto zawierzać sojuszom?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Polityka Obserwuj notkę 3

Andrzej Owsiński

Czy warto zawierzać sojuszom?

Doświadczenia historyczne wskazują wyraźnie że nie. Angielska zasada o trwałości interesów, a nie sojuszy, wydaje się lepiej sprawdzoną praktycznie.

To pytanie rodzi się na skutek zdeklarowanej postawy obecnego rządu w Polsce bezwarunkowego poparcia dla ”opcji atlantyckiej”, skierowanej przeciwko niemiecko-rosyjskiej hegemonii w Europie. Powstała ta hegemonia w wyniku rozpadu Sowietów i radykalnego zmniejszenia amerykańskiej obecności na naszym kontynencie jako układ wyraźnie antyamerykański. Odnosi się wrażenie, że polski udział w obronie interesów USA w Europie jest bardziej gorliwy niż samych Amerykanów. W swoim czasie pisałem, że prezydent Ukrainy, toczącej wojnę z Rosją praktycznie od 2014 roku mógł spotykać się z prezydentem Rosji (nawet i dzisiaj), ale prezydent Polski nie może.

W tych warunkach prawidłowa odpowiedź wymaga dokładnej informacji na temat prawdziwych zamierzeń i ujawnienia skrywanych tajemnic wszystkich uczestników konkretnego przedsięwzięcia. Brak tych informacji odcisnął się tragicznymi skutkami na postawie polskiego rządu przed wojną, a właściwie to tuż po zawarciu traktatu wersalskiego. Jeżeli nie ma się dostępu do tych informacji, pozostaje ocena tego co widoczne i odpowiednia doza wyobraźni na temat przewidywanego rozwoju wypadków.

Wszystko to jest aktualne w warunkach posiadania suwerenności państwowej pozwalającej na wybór drogi postępowania.

Niestety, w roku 1989 nie odzyskaliśmy niepodległego państwa polskiego, a jedynie przekształcenie PRL, z oddaniem go w gestię niemiecką. Symbolem tego jest akt przekazania insygniów prezydenckich bez przyjęcia obowiązującej niepodlegle państwo polskie konstytucji. Zostały natomiast w 1997 roku (w 8 lat po zmianie ustroju) stworzone podstawy prawne państwa, stanowiącego kontynuację PRL, tworu bezprawnego i niesuwerennego.

Ten stan rzeczy trwa do dziś, mimo usiłowań obecnego rządu i prezydenta, a nade wszystko prezesa rządzącej partii, uzyskania w tych warunkach choćby częściowej suwerenności. Niestety, bez obalenia, a raczej uznania za bezprawną obecnie stosowanej konstytucji, nie da się tego osiągnąć, mimo sprzyjającego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie introdukcji w Polsce obcego prawa.

Toczona obecnie wojna, w której bierzemy udział, niezależnie od formalnego stanu, jest z naszej strony kontynuacją wojny podjętej w obronie wolności i niepodległości w 1939 roku. Przez cały ten okres przeszło 80-ciu lat toczy się walka w różnej formie o odzyskanie tych niezbędnych atrybutów niezależnego państwa. Możemy mieć w Bogu nadzieję, że w wyniku obecnej wojny uda się nie tylko Ukrainie, ale też i Polsce i innym krajom środkowej Europy odzyskać prawdziwą suwerenność.

Tak oceniam obecny stan rzeczy na podstawie widocznych faktów, których nie da się ukryć powodzią deklaracji bez pokrycia.

Najlepszym tego dowodem jest rezultat ostatniej wizyty premiera Morawieckiego w Berlinie.

Stan polskiej gospodarki jest rezultatem obowiązującego układu politycznego. Nie została w Polsce przeprowadzona żadna „reforma gospodarcza”, lecz ordynarna likwidacja rozpoczęta już w czasach PRL. Początki tego procesu sięgają głęboko w czasy sowieckiego władania, najjaskrawszym przykładem może służyć likwidacja pionierskich osiągnięć w dziedzinie elektroniki. Doskonale pamiętam jak w Londynie w końcowych latach pięćdziesiątych pytano mnie czy przywiozłem, oprócz polskiej wódki, „szarotkę”, tranzystorowy odbiornik radiowy nie produkowany jeszcze wówczas w Anglii.

Moskwa pilnowała wówczas, żeby w Polsce nie produkowano niczego co mogło by uniezależniać od Sowietów. Po 1989 roku z kolei przestrzegano, żebyśmy nie produkowali niczego, co mogłoby uniezależnić naszą gospodarkę od Niemiec. Stanowimy, jak większość krajów unijnych, zaplecze niemieckiego przemysłu eksportowego, produkując komponenty, a niekiedy i kompletne wyroby, firmowane przez Niemcy.

Proces likwidacji polskiego, autonomicznego przemysłu może służyć za przykład ujawniania niemieckiego dążenia do hegemonii politycznej, a nie tylko gospodarczej. I tak, na skutek osobistej interwencji kanclerki Merkel zostały cofnięte dotacje dla polskiego przemysłu okrętowego w tym samym czasie, w którym rząd niemiecki finansował swoje stocznie. Likwidacja polskiego okrętownictwa nie przyniosła korzyści przemysłowi niemieckiemu, który też został zlikwidowany na rzecz stoczni dalekowschodnich.

Nie chodziło zatem o pozbawienie się konkurenta na rynku, ale o zredukowanie polskiej autonomii gospodarczej, będącej istotnym elementem suwerenności państwowej. W podobnej sytuacji znajdują się gospodarki całej niemieckiej „mitteleuropy”, jednak z pewnym zróżnicowaniem, Czechom pozwala się na posiadanie własnych firm, pod czeskim zarządem, ale stanowiących część koncernów niemieckich. Jest to jakby element drogi do traktowania Czech jako niemieckiego landu. Mentalność niemiecka uznaje to za wyraz wyróżnienia, a nie pozbawiania niezawisłości państwowej.

Niezależnie od stanu naszej zależności od Niemiec, problemem jest gwarancja uniknięcia rosyjskiej przemocy na obszarze dawnego sowieckiego imperium w Europie. Przynależność do NATO nie stanowi gwarancji bezwarunkowej, co zresztą widoczne jest w stosunku do rosyjskiej agresji na Ukrainie, stanowiącej niebezpieczną zapowiedź możliwości jej rozszerzenia. A ponadto wiarołomność naszych sojuszników stanowi już regułę historyczną.

Agentura niemiecka w Polsce, imitująca opozycję, operuje argumentem, że poddanie się dyktatowi Berlina, wykorzystującego również dla swych celów aparat UE, jest dla Polski optymalnym rozwiązaniem. Stanowi bowiem najlepszą gwarancję utrzymywania Polski w sferze wyższego poziomu życia materialnego i możliwości swobodnego poruszania się w całej strefie Schengen.

Nic bardziej błędnego, poddanie się Niemcom nie chroni nas przed ewentualną możliwością powrotu do strefy rosyjskiej. Ponadto zaś, niezależnie od utrzymywania w stosownym dystansie materialnego poziomu życia, czego najdobitniejszym wyrazem jest różnica w dochodach osobistych Polaków i Niemców (7 tys. euro rocznie na głowę w stosunku do niemieckich 22 tys.), grozi nam utrata naszej tożsamości narodowej z której chce nas wyzuć UE.

Od samego początku „transformacji” działam i piszę o konieczności obalenia spisku niemiecko-rosyjskiego, gdyż jest to podstawowy warunek możliwości rozwoju Europy w jej rodzimej kulturze. Skutki tego spisku są dzisiaj jak najbardziej widoczne na Ukrainie, ale przecież jest to tylko zapowiedź tego, co może grozić w najbliższej przyszłości. Jeżeli narody europejskie nie wyciągną z tego odpowiednich wniosków to możemy spodziewać się wszystkiego najgorszego. Podobna sytuacja miała miejsce przecież w 1939 roku, wszystko wówczas zaczęło się od niemiecko-rosyjskiego (w bolszewickim wydaniu, stanowiącym przedmiot tęsknoty Putina) spisku.

Te słowa kieruję do moich komentatorów z Panem Pablo na czele, wraz z pozdrowieniami, jako odpowiedź na ich wątpliwości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka