Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
2464
BLOG

Rozgrywanie Ukrainy

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 48

Rozgrywanie Ukrainy

Andrzej Owsiński

Od wieków Ukraina, a raczej terytorium, na którym obecnie istnieje Ukraina, jest przedmiotem międzynarodowych rozgrywek. Jako wspólne państwo narodowe istnieje zaledwie nieco ponad trzydzieści lat, a niektóre jego części nigdy nie były związane z jakimkolwiek tworem państwowym, mogącym uchodzić za domenę ukraińską. Stwierdzenie tego faktu ma istotne znaczenie w ocenie obecnego położenia państwa i narodu ukraińskiego.

Natomiast twierdzenie, że kolebką tego państwa jest Ruś Kijowska, a raczej Kijów, gdyż właśnie owa „Ruś” stanowi o uznaniu przez wielu Rosjan, z Putinem na czele, że nie ma odrębnego narodu ukraińskiego, a wspólny rosyjski (podobno z greckiej formy nazwy Rusi, czyli Rosów). Wyznawcy tego poglądu wpadają w kolejną pułapkę, gdyż ta nazwa ma się odnosić do czegoś w rodzaju wojskowego okręgu narzuconego wschodnim Słowianom przez Waregów, a nie do plemiennej nazwy rodzimego szczepu, jak to ma miejsce w odniesieniu do narodów zachodniosłowiańskich, Polski i Czech. Ukraina jako nazwa kraju istnieje od dawna, ale w odniesieniu do narodu jest pojęciem dość świeżej daty. Austriacy, którzy mieli chęć włączenia do swojego państwa znacznych części Ukrainy, uczepili się tej nazwy narodu dla lepszego odróżnienia Rusinów od „Ruskich”, czyli Rosjan.

Wydawać by się mogło, że całe te rozważania nie mają znaczenia w zestawieniu z rzeczywistością, jednakże mając na względzie różnego rodzaju polityczne, a w wielu przypadkach zupełnie nie polityczne, wykorzystywanie słów, warto o tym pamiętać. Przypomina to takie wyrażenie ukute przez Niemców i przyjęte na świecie jak „Polnischer Korridor”, co miało oznaczać część Niemiec przeznaczoną na utworzenie Polsce drogi do morza. Nie mówiąc już o ciągle aktualnej linii „Curzona”, która zresztą w zamyśle miała inny przebieg i nie wyznaczała granicy, ale minimalny zasięg uznania terytorium zwartego zasiedlenia przez ludność polską. Na ten temat wyczytałem w sowieckiej gazecie informację: „czto tiepier mieżdu Sowieckim Sojuzom, a polskoj narodnoj respublikoj sprawiedliwaja granica po riekie Kurzon”.

Uznanie „białowieskim spiskiem” republikańskich granic wyznaczonych przez Stalina i jego następców nie miało w zamyśle stworzenia prawdziwych granic państwowych, „Sojuz Niezawisimych Gosudarstw” miał być przedłużeniem Sowietów, tylko w innej formie, w celu pozbawienia władzy Gorbaczowa. Nie przykładano zatem wagi do spraw granicznych. To zagadnienie powstało później w związku z pojawieniem się ambicji samodzielności ze strony różnych republik. Najsilniej odbiło się to w stosunku do Ukrainy, najhojniej obdarzonej terytorialnie sowieckiej republiki. Nikomu w początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie przyszło do głowy, że Ukraina, zamieszkała w przynajmniej 1/3 przez ludność rosyjskojęzyczną, uzależniona od rosyjskich dostaw nośników energii i wielu surowców, powiązana silnymi więzami kooperacji, a szczególnie zależnością resortów siłowych, zdobędzie się na jakiekolwiek ruchy separatystyczne.

Rosjanie popełnili ten sam błąd jak w wielu innych przypadkach, zlekceważyli możliwość ujawnienia niezadowolenia społecznego z istniejącego stanu i to zarówno mas proletariackich, jak i uprzywilejowanej oligarchii. Mieszkańcy Ukrainy mogli zaobserwować kolosalne różnice w poziomie życia, nawet nie krajów EWG, ale wystarczyło w sąsiedniej Polsce, uwolnionej z rosyjskich więzów. Pęd do zachodu był już nie do powstrzymania, wprawdzie kagiebowski styl myślenia nakazywał Rosjanom posądzać o dywersyjne działania CIA, a szczególnie podporządkowane im Polskę i kraje bałtyckie, ale nastrojów społecznych nie dało się ukryć. Nawet moskiewscy agenci w Kijowie z Janukowiczem na czele zrozumieli, że tego cofnąć się nie da. Można było jedynie zagrać na zwłokę, korzystając z niemieckiej pomocy i szantażu energetycznego. Zawiedli szczególnie Niemcy, nie broniąc do końca NS2.

Ten stan wywołał nerwowe odruchy nieopanowanej wściekłości, rezultatem której jest błędnie zaplanowana wojna, będąca w zamyśle błyskawiczną akcją karną. Ze strony ukraińskiej zabrakło aktywności dyplomatycznej, zmierzającej do przeciągnięcia negocjacji na temat usytuowania Ukrainy w europejskim układzie. Odwrotnie, prowokacyjny wybór prezydenta spowodował przyśpieszenie działań Kremla, który pierwszy raz zetknął się z tak powszechną postawą oporu na Ukrainie. Mamy zatem do czynienia z nowym zjawiskiem, w wyniku którego nieuchronnie musi powstać nowa konfiguracja polityczna Europy, niezależnie od wyniku wojny.

Rosja może odnieść tylko jeden sukces: zmusić Ukrainę do całkowitej kapitulacji i próbować rozszerzyć zakres swoich wpływów, wszelkie inne rozwiązania stanowią dla niej dotkliwą porażkę, a z nich największą, równoznaczną z chyba tylko okresem „smuty” – rozpad Federacji Rosyjskiej na kilka krajów. Tylko że, jako imperium, wychodziła ona cało ze wszystkich klęsk, a szczególnie przeżywanych w XX wieku: wojny japońskiej i rewolucji w 1905 roku, wojny światowej z 1914 roku, rewolucji w 1917, wojny z Polską w1920 roku, wojny wewnętrznej i klęski głodu, sprowokowanej w dużej mierze przez siebie II wojny światowej, a także niepowodzeń w zakresie rozszerzenia imperium powojennego i wreszcie upadek Sowietów. Takiego nagromadzenia klęsk nie przeżyłoby większość państw, a Rosja ciągle funkcjonuje i zagraża całemu światu.

W powszechnym pojęciu wojna na Ukrainie trwa za długo i najwyższy czas ją zakończyć. Takie nastawienie jest punktem wyjścia do nastrojów kapitulanckich wobec oczywistej agresji, gdyż wzorem „monachijskim” i „jałtańskim” rodzi u agresora poczucie bezkarności i zachętę do dalszych działań napastniczych. Niebezpiecznym objawem tej postawy jest stwierdzenie, że USA nie ma już pieniędzy na wspieranie Ukrainy. Czy to jest prawda, czy nie – ma drugorzędne znaczenie, najważniejszy jest oczywisty sygnał kapitulancki, zawsze jednak do sprawdzenia przez mocną i konkretną reakcję Bidena. Nie zastąpi ją deklaracja solidarności.

Wojna na Ukrainie, jak każda, jest nieszczęściem, jednak miała szansę na wywołanie zdecydowanej i powszechnej reakcji, wskazującej na nieopłacalność agresji. Jak dotąd, takiej okazji nie wykorzystano i praktycznie należy oczekiwać, że ewentualne warunki zawarcia pokoju będą negocjowane na równorzędnych pozycjach. Oczywiście, w ten sposób nie stworzy się trwałego pokoju, a jedynie następną przerwę międzywojenną, współcześnie tylko już zawsze z ryzykiem totalnej zagłady.

Słabości swojej strony można starać się nadrobić odpowiednimi warunkami traktatowymi. Wbrew dotychczasowym praktykom można uzyskać gwarancje materialne na rzecz konkretnych rozwiązań. Przypomina to niechęć w Wersalu przyznania Polsce Górnego Śląska z powodu braku pewności zaspokojenia niemieckich potrzeb importowych węgla w ilości przynajmniej 5 mln ton rocznie. Ażeby to zapewnić, zmuszono Polskę do złożenia takiego zobowiązania, a zatem odwrócono rolę zwycięzcy i zwyciężonego. Obowiązkiem strony polskiej było żądanie wprowadzenia zasady „take or pay”, gdyż Niemcy wbrew swoim własnym żądaniom polskiego węgla nie chciały kupować, ale Polska miała obowiązek przygotowania dostawy, czyli wydobycia.

Dość istotną oznaką możliwości zakończenia działań wojennych jest, obok ukraińskich niepowodzeń na froncie, które mogą być traktowane jako przejściowe, zmiana stosunku do Polski. Zdumiewa przy tym ilość i różnorodność pretensji, wygląda to na otwarcie dla skrywanych antypatii, lub działanie na zamówienie. Nietrudno domyśleć się, że adresatem są Niemcy, ich zdolność wpływu na bieg wypadków jest znacznie większa niż Polski i chociaż, jak dotąd, wyraźnie stoją po stronie rosyjskiej, to jednak na Ukrainie, poza agenturą, mają ciągle spory ładunek nadziei na działanie w kierunku poprawy ukraińskiego losu. Szczególne znaczenie ma to w kontekście stosunków polsko-ukraińskich.

Osłabienie Rosji może wpłynąć na zmianę podziału wpływów na rzecz Niemiec. Dla Polski takie rozwiązanie jest jeszcze gorsze, aniżeli zwycięstwo Rosji, oznacza bowiem groźbę skierowania głównego nurtu ukraińskiej polityki przeciwko Polsce, czyli powrotu do lat przedwojennych. Jest jednak pewien symptom wyróżniający, a mianowicie zaangażowanie amerykańskie. Niewykluczone, że wobec fiaska włączenia do swego obozu Rosji, nawet ugodowcy amerykańscy dojdą do wniosku, że oddanie Ukrainy Niemcom byłoby nie tylko stratą wielkich pieniędzy, ale przede wszystkim realną groźbą umocnienia konkurencyjnego układu rosyjsko-niemieckiego pod auspicjami Berlina.

W tej sytuacji zarówno Polska jak i praktycznie cała środkowa Europa muszą zademonstrować postawę niezależności, wskazując Ameryce możliwość powstania nowego układu partnerskiego ze zbliżeniem, a w przyszłości udziałem krajów sąsiadujących z Rosją po jej kolejnym rozpadzie. W pierwszej kolejności niezbędne jest uwolnienie Ukrainy, a nie wykluczone że też i Białorusi od nierównoważnych stosunków handlowych z Rosją, ale też i ograniczenia wpływów w tej materii ze strony Niemiec na rzecz rzeczywistej wspólnoty europejskiej z odpowiednią konfiguracją Europy środkowej.

Największą obawą w tej sytuacji napawa, nie stosunek Niemiec, ani nawet ich wpływy na Ukrainie, ale zmiana rządów w Polsce i powrót do podporządkowania Niemcom.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka